Koniec świata odwołany

„Ostatni” Tomasza Łubieńskiego to pierwsza bodaj sztuka napisana na specjalne zamówienie Teatru Narodowego. i jedna z niewielu w tym teatrze prób zmierzenia się z polską dramaturgią współczesną, rozumianą wąsko jako literatura najnowsza.

06.04.2003

Czyta się kilka minut

Dramat Łubieńskiego jest pracą pamięci. „Wykorzystałem pamięć rodzinną: tę pisaną i ustną, która jest swobodniejsza, mniej zobowiązująca. Ku niej, z upływem czasu, coraz śpieszniej próbujemy wracać. Zdaje się tym ciekawsza, im trudniej dostępna”. Jak uczą dzieje literatury, praca pamięci przynosi czasem efekty artystycznie doskonałe. Ale na ogół pamięć zaprzęga się do prozy lub poezji. Rzadko staje się ona zwierzęciem pociągowym dramatu.

Łubieński przyznaje jeszcze w programie do spektaklu, ilustrowanym fotografiami z prywatnego archiwum, że impuls do napisania sztuki zawdzięcza Jerzemu Grzegorzewskiemu, który „rzucił hasło nie-boska komedia”. I dalej ciekawie wyznaje: „Jak tu napisać sztukę współcześnie-historyczną? Trudno nie przejąć się pospolitością, jeżeli skrzeczy dokoła, ale zdarza się też, że dobywa z siebie nowy, piękny głos. Więc natężamy słuch ze zmiennym powodzeniem i tu historia uczy nas cierpliwości, zrozumienia, że jeśli akurat jest źle, to wcale nie znaczy, że poprzednio, dawniej, czy wręcz drzewiej, było dobrze”.

Sztuka zaczyna się 17 września 1939 roku w Różampolu, majątku, którego właścicielem jest stary Eustachy. Ogłasza koniec świata; jak wiemy, nie pomylił się. Tyle że autor pozwala mu zaznać cudu bezczasowego istnienia i każe dożyć współczesności. Los Różampola staje się symbolicznym zogniskowaniem losów Polski. Najpierw przetacza się tędy polski front wymachujący jedną wątłą szabelką. Potem zjawiają się Sowieci i Niemcy, którzy zawierają znane porozumienie. Dalej wkracza władza ludowa i upokarza właściciela, pałac zostaje zburzony. Po odzyskaniu wolności ma zostać odbudowany i zamieniony w kompleks rekreacyjny, coś w rodzaj skansenu dawnej Rzeczypospolitej. Wszystko zdaje się nieznośnie schematyczne, zamknięte w błędnym kole dziejów. Tyle że owa schematyczność nie jest winą pisarza, ale naszych historycznych losów, które w takim przyspieszeniu tracą całą tragiczną wzniosłość. Końcowa partia sztuki przypomina „Wiśniowy sad”. Jest nawet odpowiednik Łopachina - człowiek, który ma zająć się zagospodarowaniem Różampola i przekształceniem go w kapitalistyczne przedsiębiorstwo czerpiące zyski z tworzywa tak kruchego i niedochodowego, jakim jest pamięć.

Zupełnie inaczej, pod prąd schematom, kształtowany jest los wiecznie starego Eustachego. Wydziedziczony, pozbawiony majątku, zostaje sprzedawcą w kwiaciarni,gdzie zaspokaja swoją odwieczną miłość do kwiatów. Zdaje się nie mieć pretensji do losu. Żyje w związku ze swoją niegdysiejszą służącą Rózią i wciąż ogłasza koniec świata, by w finale sztuki go odwołać. Godzi się nawet na objęcie dziwnej funkcji eksponatu-dozorcy-kustosza-przewodnika po odbudowanym Różampolu, tyle że w ostatniej chwili postanawia spalić resztki pałacu, by nie dało się go odbudować. Tęskni za legowiskiem na kracie, z której bucha ciepłe powietrze z metra przy rue Vavin w Paryżu. Nie pozwala na rekonstruowanie pamięci, bo wie, że, odbudowana i upubliczniona, zostanie zbezczeszczona.

Siła tekstu Łubieńskiego tkwi w jego nieoczywistości i poezji. Tymczasem Tadeusz Bradecki nie uchronił spektaklu przed historycznym realizmem. Przedstawienie toczy się na pustej scenie. Na początku wokół ściany kominkowej, na której widnieją malowane kurzem zarysy portretów, szabli i krucyfiksu, które tu niegdyś wisiały. Kiedy pałac zostaje zburzony, ściana opada w dół, a na środku sceny tworzy się wielki lej, dziura, w którą zepchnięto pamięć. Na krawędzi dołu, na tandetnych biało-czerwonych deskach zawieszono znak zakazu wjazdu. W końcowej sekwencji znów wyłoni się ściana kominkowa z przywróconymi na miejsce pałacowymi dekoracjami.

Pamięć Eustachego, granego wspaniale przez Ignacego Gogolewskiego, trzyma się jednak innego emblematu. Rolę Proustowskiej magdalenki odegra w „Ostatnim” porcelanowa filiżanka, z której bohater pije kawę, co przez większą część czasu akcji uchodzi za arystokratyczną fanaberię. Wspomnienia osobiste i świadomość tego, kim się było i kim się jest, nie mają wiele wspólnego z materialnymi śladami świetności. Tkwią w głowie bohatera, w każdym, kto przeżywał dzieje jak katastrofę, a nie dostrzegał w nich kolejnych możliwości urządzenia się.

Mimo oszczędnej inscenizacji i świetnego pomysłu reżysera, by historię opowiedzieć piosenkami, groteskowo, a nie tragicznie, za dużo w tym spektaklu rodzajowości. Tu właśnie Bradecki najdalej rozmija się z Łubieńskim. Ulega narracyjnej skłonności zamiast poszukać odpowiedniej metafory teatralnej zdolnej przenieść „Ostatniego” w wymiar, w którym historią zaczyna rządzić metafizyka i nieracjonalność, gdzie rodzi się poezja teatru.

TOMASZ ŁUBIEŃSKI, „OSTATNI”, reż.: TADEUSZ BRADECKI, scenografia: Paweł Dobrzycki, muz.: Stanisław Radwan, premiera w Teatrze Narodowym w Warszawie (mała scena) 22 marca 2003.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2003