Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
A przecież wszystko miało być inaczej... Tymczasem chłodem wiało na szczycie Unii Europejskiej i Rosji w Hadze pod koniec listopada, a prezydent Putin zaciskał szczęki, wysłuchując uwag o nadmiernym zaangażowaniu Rosji w wybory na Ukrainie.
Rosyjska dyplomacja przez wiele miesięcy pracowała nad nowym planem współpracy z Unią. Rosyjskie “przygotowanie ogniowe" przed haskim szczytem miało wbić w świadomość unijnych komisarzy, że ich polityka “nowego sąsiedztwa" nie urządza ani Rosji, ani żadnego z graniczących z Unią państw postradzieckich. Kreml od lat zabiega o to, aby Zachód milcząco uznał obszar byłego imperium sowieckiego za wyłączną strefę rosyjskich wpływów i nie wyciągał ręki za Bug. Na spotkaniu w Hadze Rosja miała zamiar ganić rozszerzoną Unię, a szczególnie jej nowych członków (“ogarniętych prymitywną rusofobią") za uprawianie nieadekwatnej, nieprzyjaznej polityki.
Tymczasem dyskusja skoncentrowała się wokół tematu, który Moskwa chciała w rozmowach z Brukselą całkowicie pominąć: demokratycznego wyboru Ukrainy.
Wygrana popieranego przez Moskwę kandydata obozu władzy miała nie tylko umocnić wpływy Rosji na Ukrainie, ale ułatwić realizację programu integracji obszaru postradzieckiego, a przede wszystkim ugruntować mechanizm niedemokratycznego przekazywania władzy z rąk do rąk w ramach rządzącej ekipy.
Pomarańczowa Rewolucja w Kijowie tylko na chwilę wytrąciła “Moskali" z równowagi. Zaraz podniosły się głosy, że ukraińska opozycja za zachodnie pieniądze, gwałcąc prawo, wymogła zmianę wyników wyborów. Aroganckie wypowiedzi wielu czołowych rosyjskich polityków o ingerowaniu Unii (i szerzej: Zachodu) w sprawy Ukrainy - przy pomijaniu zaangażowania się Kremla po stronie obozu władzy - świadczą o zwrocie Rosji ku staremu myśleniu: “jak my bijemy, to dobrze, jak nas biją, to źle". Unia mówi o pryncypiach, uczciwych wyborach, wartościach, wolności i społeczeństwie obywatelskim, a Rosja jej odpowiada, że cała ta ukraińska rewolucja to jedna wielka manipulacja, że tylko Kreml stoi na stanowisku przestrzegania prawa i z tego punktu widzenia ocenia wszystko, co stało się na Ukrainie.
Czy da się tak rozmawiać? Zobaczymy. Rozmawiać trzeba, chociaż to bardzo trudne, bo oprócz tłumacza-filologa przydałby się jeszcze tłumacz podstawowych pojęć, które każda ze stron rozumie inaczej. Kreml nie chce przyjąć do wiadomości, że Ukraina może mieć aspiracje do członkostwa w strukturach euroatlantyckich; każda mniej lub bardziej odległa perspektywa przyjęcia Ukrainy do Unii i NATO drażni Moskwę. Już widać, że Rosja dołoży wszelkich starań, żeby procesy te powstrzymać.
Ukraina jeszcze nie wybrała prezydenta (choć Rosja po drugiej, sfałszowanej turze już gratulowała swojemu faworytowi). Po wyborczej powtórce 26 grudnia - niezależnie od tego, kto ją wygra - kraj czeka debata o przyszłości. Wiele zależy od tego, jakim językiem ukraińscy politycy będą rozmawiać ze sobą i z najważniejszymi partnerami: Rosją i Zachodem. Wiele też zależy od tego, jakim językiem ci partnerzy posługiwać się będą w dialogu z Kijowem.
Bo nikt nie lubi, kiedy się go poucza. A Ukraińcy szczególnie.