Kondotierzy Putina

Bez nich nie byłoby wojny na wschodzie Ukrainy. Dzięki profesjonalnym specjalistom od separatyzmu, oddelegowanym do służby w Donbasie, Putin nie musi wysyłać tam armii. Przynajmniej na razie.

16.08.2014

Czyta się kilka minut

Aleksandr Borodaj, „premier” seperatystycznej „Donieckiej Republiki”, na miejscu zestrzelenia malezyjskiego boeinga, 17 lipca 2014 r. / Fot. Dominique Faget / AFP / EAST NEWS
Aleksandr Borodaj, „premier” seperatystycznej „Donieckiej Republiki”, na miejscu zestrzelenia malezyjskiego boeinga, 17 lipca 2014 r. / Fot. Dominique Faget / AFP / EAST NEWS

Najpierw głośno stało się o niejakim Igorze Striełkowie. Jeszcze w kwietniu pojawił się on w Sławiańsku – jednym z pierwszych miast na wschodniej Ukrainie zajętych przez uzbrojonych (pro)rosyjskich separatystów.

Nieco ponad czterdziestoletni mężczyzna, ze śmiesznym wąsikiem i surowym wyrazem twarzy, szybko przejął nad nimi dowództwo. Sprawnie działała też Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU), która niedługo potem ujawniła, że naprawdę nazywa się on Igor Girkin i jest oficerem rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU.

Pan na Sławiańsku

Wkrótce zaczęły wychodzić na jaw kolejne fakty z jego biografii. Na początku lat 90. walczył w (pro)rosyjskich oddziałach ochotniczych w Naddniestrzu przeciw siłom mołdawskim, aby następnie trafić na wojnę w Bośni, gdzie wspierał Serbów. Po 1994 r. służył w kadrowych oddziałach rosyjskiej armii w pierwszej wojnie czeczeńskiej (1994–1996). Znany jest też jako miłośnik rekonstrukcji wojskowych (ze specjalnym upodobaniem dla formacji „białych Rosjan”) i jako autor wspomnień z wojny bośniackiej.

Girkin vel Striełkow szybko stał się panem na Sławiańsku i okolicach – oraz jednym z ulubionych bohaterów rosyjskich mediów, które uczyniły z niego symbol walki z „ukraińskim faszyzmem”. O rosyjskich elementach jego biografii z reguły dyskretnie się milczy – nie pasują do mitu.

Ten „niezłomny rycerz”, pod naporem sił ukraińskich, został na początku lipca zmuszony do ucieczki do Doniecka, gdzie ogłoszono go głównodowodzącym „siłami zbrojnymi” całej samozwańczej „Donieckiej Republiki Ludowej” (DRL). Zresztą okazało się, że Striełkow – zwany też „Igorem Groźnym” – wcale nie jest niezłomny. Wraz z jego rosnącą sławą dociekliwi dziennikarze ujawnili, że w 1992 r. brał udział w tzw. masakrze wiszegradzkiej, w której w okrutny sposób wymordowano 3 tys. Bośniaków.

„Bies” z „Motorolą”

Girkin, choć dziś najbardziej znany, nie jest jedynym w poczcie zasłużonych „powstańców” z Donbasu. Konkurują z nim dwaj tajemniczy gentlemani o uroczych pseudonimach: „Bies” i „Motorola”. Za pierwszym kryje się Igor Bezler, dowódca sił separatystycznych w Gorłówce, gdzie zasłynął okrucieństwem, przejawiającym się m.in. rozstrzeliwaniem pojmanych żołnierzy ukraińskiej Gwardii Narodowej. Według relacji dziennikarza „Guardiana”, któremu – jako jednemu z nielicznych – udało się z nim porozmawiać, miał powiedzieć: „Tych, którzy walczą w ukraińskich batalionach ochotniczych, przesłuchujemy, a potem rozstrzeliwujemy. Dlaczego mielibyśmy okazywać im jakiekolwiek miłosierdzie?”.

O „Biesie” wiadomo, że jest weteranem z Afganistanu i Czeczenii, i że do 2002 r. służył – jakżeby inaczej – w GRU. Następnie osiadł w Gorłówce, gdzie był m.in. szefem służby bezpieczeństwa jednej z fabryk. Kiedy zaczęła się destabilizacja Donbasu, z Moskwy przyszły nowe rozkazy, które „Bies” do dziś lojalnie wykonuje. W rozmowach przechwyconych przez ukraiński kontrwywiad po zestrzeleniu malezyjskiego boeinga słychać, jak Bezler raportuje swoim moskiewskim mocodawcom obraz sytuacji.

Za drugim pseudonimem kryje się Arsenij Pawłow, o którym wiadomo jeszcze mniej niż o „Biesie”. Walczył w wojnach w Czeczenii, ale co robił potem, można się tylko domyślać. Według jego własnych słów, gdy zaczął się konflikt na Ukrainie, „wsiadł do pociągu i przyjechał”. Początkowo był podkomendnym Girkina w Sławiańsku, gdzie dokonywał cudów męstwa. Potem został ranny i... postanowił się ożenić. Informowały o tym nie tylko media rosyjskie, donoszące o „legendarnym powstańcu”, ale nawet zachodnie, pokroju „New York Timesa”. Świat obiegły zdjęcia uśmiechniętego „Motoroli” z widocznymi brakami w uzębieniu, zagipsowaną prawą ręką i wyższą o dwie głowy panną młodą. Ot, takie „romantyczne” urozmaicenie coraz bardziej krwawej wojny na Ukrainie. Pierwszy celebryta „Donieckiej Republiki” pojechał w podróż poślubną na Krym.

Psy rosyjskiej wojny

Co łączy Striełkowa, Bezlera i Pawłowa? Na pewno trzy litery: GRU. Każdy z nich w ciągu ostatnich 20 lat był aktywny w zapalnych punktach w Federacji Rosyjskiej (Czeczenia i ogólnie Kaukaz) i na obszarze posowieckim (Naddniestrze, być może Gruzja, Krym, teraz Donbas). I tyle z grubsza o nich wiadomo.

Ale co można wiedzieć o oficerach GRU? Z zasady jest to profesja niepubliczna. Oczywiste jest, że ta trójka wie, jak trzymać karabin w ręce – i wiele więcej. A to wskazuje na ich profesjonalizm, odpowiednie przeszkolenie i doświadczenie wojenne. Żaden z nich nie jest – jak próbują przekonywać media rosyjskie – „powstańcem”, ale zawodowym „psem wojny”, który stawił się na wezwanie, na rozkaz.

Nie wiadomo dokładnie, ilu jest w Donbasie takich ludzi, jak „Bies” czy „Motorola”. W każdym razie to oni wzięli na siebie wiosną – w pierwszej fazie konfliktu na Ukrainie Wschodniej – zadanie rozniecenia separatyzmu, a potem ciężar walk z siłami ukraińskimi.

Choć nie jest jasne, ilu obywateli rosyjskich walczy w szeregach „powstańców”, to od wielu tygodni widać, że ich udział szybko rośnie. Rosyjskie „psy wojny” toczą w imieniu Federacji Rosyjskiej wojnę z „bratnią” Ukrainą.

Konsultanci od polityki

O ile Striełkow czy Bezler są od wojny, to inni im podobni odpowiadają za politykę na okupowanym terytorium. Kiedy po majowym pseudoreferendum „Doniecka Republika” ogłosiła secesję od Ukrainy, „premierem” tego samozwańczego tworu został – wcześniej szerzej nieznany – Aleksandr Borodaj. Ten rosyjski filozof, były dziennikarz nacjonalistycznej gazety „Zawtra” i konsultant polityczny, przybywa do Doniecka, by zająć się budowaniem nowej „republiki” (przedtem doradzał Sergiejowi Aksionowowi, premierowi Krymu, w newralgicznym momencie rosyjskiej aneksji półwyspu). Sam przedstawia się jako specjalista od „zarządzania kryzysowego” i „rozwiązywania najróżniejszych, skomplikowanych sytuacji konfliktowych”. Dociekliwe media donoszą, że to kadrowy oficer rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa. A przy tym stary i dobry znajomy Girkina.

Do początku sierpnia Borodaj mozolnie tworzył „Doniecką Republikę”, by nagle zrezygnować z funkcji „premiera”. Być może ktoś w Moskwie uznał, że nie wypada, aby to obywatel Rosji zajmował tak wysoką funkcję. Borodaj oddaje więc stanowisko obywatelowi Ukrainy – niejakiemu Aleksandrowi Zacharczence – zostając „pierwszym wicepremierem”.

Odpowiednikiem Borodaja w „Łuhańskiej Republice Ludowej” jest Marat Baszirow – inny rosyjski konsultant i doradca polityczny, który na początku lipca został szefem tej samozwańczej struktury. Wcześniej pracował w zarządzie MSW w Udmurcji (to autonomiczna republika, jeden z podmiotów Federacji Rosyjskiej), by następnie podjąć pracę w konsultingu. Co ciekawe, był jednym z najwyższych rangą menedżerów w spółce Renova, która zarządza aktywami rosyjskiego miliardera i byłego akcjonariusza firmy naftowej TNK-BP, Wiktora Wekselberga.

Baszirow zastąpił na stanowisku szefa „Łuhańskiej Republiki” Ukraińca Wałerija Bołotowa. Czyżby kadrowa słabość separatystycznego regionu? Raczej czyszczenie szeregów i zastępowanie kluczowych działaczy innymi, co do których lojalności nie ma żadnych wątpliwości.

Spec od separatyzmu

W lipcu (pro)rosyjscy separatyści uzyskali kolejne wzmocnienie. Wicepremierem „Donieckiej Republiki”, odpowiedzialnym za jej „blok siłowy”, mianowany został 63-letni Władimir Antiufiejew.

Także on jest osobą o szczególnej biografii. Do 2012 r. był jedną z kluczowych postaci w Naddniestrzu – separatystycznym regionie Mołdawii, istniejącym jako parapaństwo dzięki wsparciu Rosji. Przez 20 lat stał tam na czele Ministerstwa Bezpieczeństwa. Teraz oficjalnie zgłosił się na pomoc „powstańcom z Doniecka” jako osoba prywatna, z dużym doświadczeniem w tworzeniu sił bezpieczeństwa. O ile to ostatnie z pewnością jest prawdą, o tyle nie może być mowy o pobudkach ideowych. Cała biografia zawodowa Antiufiejewa wskazuje, że jest posłusznym wykonawcą poleceń swych moskiewskich przełożonych.

Już w 1991 r., jako wysoki funkcjonariusz sowieckiego jeszcze MSW w Rydze, czynnie przyczynił się do spacyfikowania łotewskiej demonstracji pod hasłami niepodległościowymi, za co prokuratura Łotwy ściga go do dziś. Następnie Antiufiejew, występujący pod pseudonimem „Wadim Szewcow”, pojawił się w Naddniestrzu, gdzie wsparł oddzielenie się regionu od Mołdawii. Przez kolejne dwie dekady uchodził za oczy i uszy Rosji w naddniestrzańskim parapaństwie. Dopiero dwa lata temu popadł w niełaskę nowego lidera Naddniestrza i przeniósł się do Moskwy. W 2014 r., jako znany specjalista od tworzenia separatyzmów na obszarze posowieckim, został skierowany na kolejną misję...

W ostatnich miesiącach Striełkow/Girkin i jemu podobni zyskali dużą popularność w Rosji – jako obrońcy „świętej ziemi, z której wyjdzie odrodzenie rosyjskiej kultury, rosyjskiego ducha i rosyjskiej tożsamości” (jak to ujął Aleksandr Dugin, jeden z proputinowskich ideologów konfliktu w Donbasie).

Lojalni słudzy Moskwy

Jednak to nie oni decydują o kształcie polityki Rosji wobec Ukrainy, lecz ich moskiewscy mocodawcy. Owi kondotierzy imperium Putina są zwykłymi trybikami w machinie systemu, wykonawcami woli ludzi postawionych znacznie wyżej od siebie.

Wprawdzie rosnąca dziś sława Striełkowa/Girkina w społeczeństwie rosyjskim staje się pewnym kłopotem dla Kremla, ale nie jest to problem, którego w razie potrzeby nie można rozwiązać. Tacy jak on jak dotąd spełniają swoją rolę, wcielając się w „donbaskich separatystów”, skutecznie destabilizujących państwo ukraińskie. To z kolei sprawia, że Putin nie musi na Ukrainę wysyłać regularnej armii. Przynajmniej dopóki nie stwierdzi, że kondotierzy nie są już w stanie bronić rosyjskich interesów w Donbasie.

Na zdjęciach z nowego gabinetu Władimira Antiufiejewa w Doniecku widać – wiszący nad biurkiem „wicepremiera DRL” – portret Władimira Putina. I jest to chyba najwięcej mówiący symbol, określający „powstańców” w Donbasie.

Tekst ukończono w środę 13 sierpnia.


WOJCIECH KONOŃCZUK jest analitykiem w Ośrodku Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2014