Kołysanka dla matki

Nie ma pożytków z zapominania. Umiejętność zderzenia się z bólem, przepracowania cierpienia – jest sztuką, którą powinniśmy praktykować sami i wpajać naszym dzieciom.

21.06.2021

Czyta się kilka minut

Channa Malkin, luty 2021 r. / BRENDON HEINST / MATERIAŁY PRASOWE
Channa Malkin, luty 2021 r. / BRENDON HEINST / MATERIAŁY PRASOWE

Dla bandy urwisów, kopiących się po kostkach i ciągnących dziewczyny za warkocze w naszej podstawówce, wojna była wydarzeniem równie odległym, jak dla Polaków urodzonych w pandemii będzie kiedyś misja Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie albo sukcesy Adama Małysza na olimpiadzie w Salt Lake City. Na nieuprzątniętych jeszcze gruzach świetnie bawiło się w Indian, widok wojennych inwalidów i powykręcanych krzywicą trzydziestolatków nikogo specjalnie nie dziwił, dziadkowie woleli nam opowiadać o dobrych czasach sprzed wojny. O to, żebyśmy nie zapomnieli tego, czego i tak nie mogliśmy pamiętać, zadbali wychowawcy i nauczyciele.

Zimnowojenną propagandą spod znaku „nigdy więcej” karmiono nas na każdym kroku. Co miesiąc odwiedzał nas w klasie groźny pan żołnierz, pokazywał okropne przeźrocza i udzielał instrukcji postępowania na wypadek nalotu, wybuchu bomby jądrowej lub ataku biologicznego. W podziemiach szkoły krył się wzorcowo wyposażony schron przeciwatomowy. Na lekcjach polskiego katowano nas czytankami, których dziecięcy bohaterowie bez wyjątku ginęli od kul gestapo bądź umierali z wycieńczenia i chorób w obozach.

Tylko o Zagładzie ani słowa: wciąż mam w pamięci wstyd, kiedy dyrekcja wezwała rodziców na poważną rozmowę, bo w pierwszej klasie narysowałam noc rozgwieżdżoną sześcioramiennymi gwiazdami.

Wszystko zrozumiałam później. Zostało mi jednak przeświadczenie, że w czasie wojny, zarazy i klęski głodu świat zastyga jak na nieostrej, czarno-białej fotografii. Byłam już dorosła, kiedy zagnało mnie w kilka stref współczesnych konfliktów. Dotarło do mnie, że nawet tam ludzie potrafią się śmiać, kochać, łączyć w pary i przyrządzać uczty z niczego. Że i w przeszłości, w chwilach wytchnienia od największej grozy, życie toczyło się w miarę normalnie.

To odkrycie, stosunkowo niedawne, pomogło mi przetrwać w całkiem niezłej formie także obecny kryzys pandemiczny. Trzeba po prostu wyważyć między bezpieczeństwem ogółu a względnym komfortem funkcjonowania na co dzień. Tylko jedno nie mieściło mi się w głowie: jak w takiej sytuacji wychować nowo narodzone dziecko? Jakim cudem wykrzesać z siebie tyle spokoju, pogody i miłości, by weszło w życie nienaznaczone traumą, a jednak mądrzejsze o doświadczenia z kryzysu, dzielne, zaradne, ale zarazem wrażliwe i pełne empatii?

Szukaj, znajdź

Mały Ezra przyszedł na świat jeszcze przed pandemią. Jego mama, holenderska sopranistka Channa Malkin, miała już za sobą operowy debiut w partii Barbariny w „Weselu Figara” Mozarta (w wieku niespełna siedemnastu lat) oraz pokaźny dorobek koncertowy w bardzo szerokim repertuarze, począwszy od muzyki barokowej, skończywszy na tradycyjnych pieśniach sefardyjskich. Jej nazwisko pojawiło się także w programie jubileuszowego Festiwalu Händlowskiego w Getyndze, który miał być jednym z najjaśniejszych punktów mojego ubiegłorocznego sezonu recenzenckiego. Śpiewaczka zwróciła się do mnie w lutym 2020 r., za pośrednictwem wspólnej znajomej z Amsterdamu, z prośbą o pomoc w poszukiwaniu nut cyklu pieśni Mieczysława Wajnberga do słów chilijskiej poetki Gabrieli Mistral.

Zaintrygowała mnie. Nie znałam tych pieśni. Dość szybko udało mi się ustalić, że noszą numer opusowy 110 i powstały w roku zamachu stanu, kiedy władzę w Chile, po samobójstwie Salvadora Allende, objęła junta wojskowa pod dowództwem generała Pinocheta. W wykazie kompozycji Wajnberga na stronie Polskiego Centrum Informacji Muzycznej ich nie ma. Pomiędzy dwiema operami z lat 1972 i 1975, oznaczonymi odpowiednio jako op. 109 i op. 111, zieje niewytłumaczalna luka. W toku dalszych poszukiwań trafiłam na dane kontaktowe pewnej tłumaczki, reprezentującej niezależne wydawnictwo nutowe w Hamburgu, które opublikowało faksymilia kilkudziesięciu rękopisów Wajnberga, w tym pieśni do tekstów Mistral. Przekazałam adresy i telefony Channie Malkin i zaoferowałam dalszą pomoc, jeśli kontakt okaże się niewypałem.

Trzy tygodnie później Europa stała się epicentrum pandemii. Zamarło życie publiczne i gospodarka. Instytucje kultury masowo odwoływały przedsięwzięcia planowane nie tylko na drugą połowę sezonu, ale i kolejne lata. Nie pojechałam do Getyngi. Nie poznałam osobiście Channy Malkin i nie usłyszałam jej śpiewu na żywo. Czasem wracałam pamięcią do naszej internetowej rozmowy, nie spodziewałam się jednak, że fascynacja Malkin zapomnianym cyklem pieśniowym Wajnberga przetrwa próbę czasu. Niesłusznie.

Kolejną wiadomość od śpiewaczki dostałam przeszło rok później, na początku kwietnia. Okazało się, że skierowałam ją pod właściwy adres. Sopranistka zdobyła nuty utworu, na którego nagranie wpadła przypadkiem, przetrząsając sieć podczas jednej z bezsennych nocy z półrocznym Ezrą. Mało tego: miesiące pandemicznej izolacji poświęciła na przygotowanie płyty, na której znalazły się także kompozycje innych twórców. Nagrania dokonała z dwojgiem przyjaciół, Artemem Belogurovem, pianistą i wirtuozem historycznych instrumentów klawiszowych, oraz wiolonczelistką Mayą Fridman. Obiecała przysłać krążek, kiedy się tylko ukaże.

Płyta dotarła pod koniec maja. Przepięknie wydana, zarejestrowana w sali Filharmonii w Haarlemie, w ultranowoczesnym formacie Digital eXtreme Definition, dla małej wytwórni TRPTK z Utrechtu. Najpierw zaczęłam słuchać: interpretacji subtelnych, zniuansowanych emocjonalnie, eksponujących nie tylko treść, ale i czysto muzyczne walory kompozycji. Zachwycił mnie lekki, przejrzysty, nieskazitelny technicznie sopran Malkin i uważny, wspierający akompaniament towarzyszących jej instrumentalistów. Dopiero później pochyliłam się nad ogólną koncepcją albumu. I doznałam olśnienia.

Channa Malkin nazwała swoją płytę „This is not a lullaby” – „To nie jest kołysanka”. Zadedykowała ją swojemu synowi, postanowiła jednak wyjść poza utarty schemat lulania dziecka do snu. Z zawartych w nagraniu utworów wysnuła wielowątkową, nieoczywistą opowieść o doświadczeniu dziecięctwa i rodzicielstwa, przekazaną głosami poetów, którym nie zawsze było dane doczekać się własnego potomstwa, głosami kompozytorów, którzy przekuli w dźwięk pamięć, traumę, chorobę, wyrzuty sumienia, macierzyństwo i ojcostwo ujęte w szerszą perspektywę ludzkiego bytu na ziemi.

Każdej morze się dostanie

Podstawą cyklu Wajnberga są teksty chilijskiej poetki z wydanego w 1924 r. zbioru „Czułość”. Gabriela Mistral ­(1889–1957) przyszła na świat jako Lucila Godoy Alcayaga, w andyjskim miasteczku Vicuña, w mieszanej rodzinie indiańsko-hiszpańsko-baskijskiej. Jej ojciec był nauczycielem, ale też wędrownym palladorem, poetą-włóczęgą, klecącym wiersze przy okazji obchodów tradycyjnych świąt ludowych. Opuścił swoje kobiety na dobre, zanim Lucila skończyła trzy lata. Od tamtej pory dziewczynka chowała się ze starszą blisko o pokolenie siostrą przyrodnią, zaharowaną matką i szukającą pociechy w religii babką, która karmiła ją magicznymi opowieściami miejscowych i wersetami z Psalmów Dawida.

W wieku piętnastu lat Lucila postanowiła zostać nauczycielką – idąc w ślady nieobecnego ojca i być może nadmiernie obecnej siostry Emilii. Mimo braku odpowiednich kwalifikacji podjęła pracę jako pomoc nauczycielska w Compañia Baja na przedmieściach La Serena. Wkrótce potem, w roku 1904, zadebiutowała jako poetka w lokalnej gazecie „El Coquimbo”. Dwa lata później opublikowała na tych samych łamach artykuł poświęcony bolesnym ograniczeniom w edukacji chilijskich kobiet.

Nie miała jeszcze dwudziestki, kiedy jej życie pękło na dwoje i potoczyło się zgoła odmiennymi torami. Ten pierwszy, tragiczny, który odebrał jej nadzieję na szczęśliwy związek i macierzyństwo, biegł szlakiem pierwszej miłości do kolejarza Romelia Urety, zmarłego samobójczą śmiercią dwa lata po zaręczynach, oraz kolejnego, równie fatalnego zauroczenia znajomym literatem. Ten drugi zaprowadził Gabrielę Mistral – która ukuła swój pseudonim z połączenia nazwisk dwóch ulubionych poetów, Gabriela D’Annunzio i Frédérica Mistrala – na szczyty kariery oświatowej, w kulisy wielkiej dyplomacji, a w 1945 r. na ceremonię wręczenia Nagrody Nobla „za poezję prawdziwego uczucia, czyniącą jej imię symbolem idealistycznych dążeń dla całej Ameryki Łacińskiej”. Mistral była piątą kobietą laureatką w historii nagrody Akademii Szwedzkiej w dziedzinie literatury i do dziś pozostała jedyną z regionu Ameryki Łacińskiej.

Kołaczą mi się po głowie ostatnie linijki jej wiersza „Każda zostanie z nas królową”, opublikowanego w przekładzie Aleksandry Olędzkiej-Frybesowej przeszło trzydzieści lat temu, bodaj w „Literaturze na Świecie”: „Nasze nad ziemią panowanie tak wielkie będzie i prawdziwe, że każdej – morze się dostanie”. Gabrieli Mistral z pewnością dostało się morze matki jałowej, walczącej o dobro nie swojego potomstwa: magicznej matki spełniającej się w pisaniu, pochylającej się nad niedolą dzieci zrodzonych z kazirodczych związków, porzucanych przez ojców, oddawanych przez matki do burdeli, niechcianych, żyjących w cieniu przemocy, nałogów i wszechobecnej korupcji.

I co, że będzie gorzej

Wajnberg zadedykował te smutne pieśni swojej córce Annie. Pomny doświadczeń rodziców, którzy po kiszyniowskim pogromie 1903 r., w którym według oficjalnych carskich statystyk zginęło 49 Żydów, przeszło 500 zostało rannych, splądrowano 700 domów i 600 sklepów, postanowili przenieść się do Warszawy. Pomny własnych doświadczeń z 1939 r., kiedy jako jedyny z rodziny uciekł na Wschód i ocalał – ojciec Samuel, matka Sonia i siostra Estera zostali w kraju. Po internowaniu w getcie łódzkim wylądowali w obozie koncentracyjnym w Trawnikach na Lubelszczyźnie. Zginęli podczas osławionej Operacji „Dożynki”, przeprowadzonej 3 listopada 1943 r. na rozkaz Himmlera.

Channa Malkin przyszła na świat w poniekąd lepszych czasach, w rodzinie żydowskiego skrzypka urodzonego w radzieckim Tbilisi, który w trakcie studiów w Moskwie postanowił wyemigrować do Izraela. W Tel Awiwie poznał przyszłą żonę: wspólnie podjęta decyzja, żeby spędzić studencki gap year w Holandii, zaważyła na całym ich wspólnym życiu. Osiedli w Amsterdamie. Josef Malkin przepracował przeszło ćwierć wieku w legendarnej orkiestrze Concertgebouw. Próbował też swoich sił – z niemałym sukcesem – jako kompozytor.

Channa Malkin wybrała na płytę pięć ojcowskich pieśni do tekstów rosyjskich, począwszy od przewrotnego listu pięciolatka do matki, skreślonego piórem Ilii Selwińskiego, żydowskiego modernisty rodem z krymskiego Symferopola, aż po rozdzierające wiersze Borysa Ryżego, tragicznego przedstawiciela „straconego pokolenia”, które dorastało w cieniu rozpadu ZSRR, próbowało zakładać rodziny, płodziło dzieci, po czym wieszało się po pijaku we własnych mieszkaniach.

Album zamyka sześć pieśni Johna Tavenera do poezji Anny Achmatowej. W obszernym, pięknie napisanym wstępie Channa Malkin zręcznie uprzedza pytania, co te utwory mają wspólnego z macierzyństwem. Ano niewiele, przyznaje śpiewaczka. Za to mnóstwo z samymi matkami – szukającymi w życiu jakiejkolwiek inspiracji poza rolą narzuconą im przez miłość i biologię, rozumiejącymi aż nadto dobrze, że dziecko rozliczy je z czasem nie tylko z rodzicielskiej troski i czułości, ale też z lekcji człowieczeństwa.

Nie ma pożytków z zapominania. Nie ma pożytków z wyparcia, które bezpowrotnie oddziela świadomość od uczuć, od wspomnień, choćby traumatycznych, od żywych impulsów i pragnień na przyszłość. Umiejętność zderzenia się z bólem, przepracowania cierpienia – jest sztuką, którą powinniśmy praktykować sami i wpajać naszym nowo narodzonym dzieciom, zwłaszcza w czasach kryzysu.

Mały Ezra skończył niedawno dwa lata. Pewnie już rozumie ostatnią zwrotkę „Kołysanki” Anny Achmatowej. Było źle i będzie gorzej, biedom nie ma końca. Ale może Ezra się biedom sprzeciwi, kiedy dorośnie. Matka nie kazała mu zmrużyć oczek. Dała mu odwagę, żeby je otworzył na wszystkie nieszczęścia świata. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2021