Kochanka Słowa

Mówiła, że nie może marznąć w XX wieku, skoro żyje w III wieku przed Chrystusem. Czy wszystkie jej książki są tak świetnie napisane dlatego, że świat, który opisywała, stawał się jej bliższy niż własny?

19.08.2008

Czyta się kilka minut

Kiedy zaczynałam wykłady o Biblii, praktycznie nie miałam żadnego wykształcenia biblijnego. Nie powiem, żebym w tej chwili miała jakieś nadzwyczajne przygotowanie, ale jakieś mam..." - mówiła o sobie Anna Świderkówna w czasie, gdy wielu uważało ją za niekwestionowany autorytet w dziedzinie biblistyki. Nie było w tym cienia przekory czy kokieterii: prof. Świderkówna rzeczywiście tak o sobie myślała. W tych niepozornych słowach kryje się to, co sprawiało, że ludzie się w niej zakochiwali - jej absolutna szczerość wobec siebie i innych, zarówno w pracy naukowej, jak w życiu osobistym.

A o co pytasz?

Czasem potrafiła zadzwonić, jak sama mówiła, "w rozpaczy", że nie może znaleźć notesu, który przed chwilą jeszcze "tutaj gdzieś leżał", ale o jej problemach zdrowotnych dowiadywałam się dopiero tydzień później od Siostry Hieronimy z Lasek. Kiedy pytałam, dlaczego sama o tym nie opowiedziała, gdy rozmawiałyśmy wcześniej, ze spokojem odpowiadała: "Przecież dobrze wiesz, że ja histeryzuję tylko w drobnych sprawach, jak się boję spóźnić na pociąg albo gdy czekam na gości, ale nigdy w tych poważnych". I dokładnie tak było. Potrafiła "postawić na baczność" wszystkich wkoło, gdy spieszyła się na spotkanie autorskie, ale gdy znalazła się w sytuacji bez wyjścia, umiała powiedzieć sobie i innym: "Widać musiało tak być", i ze spokojem wrócić do swoich zajęć.

Nie było pytania, którego nie można było jej zadać, ani problemu, z którym nie można byłoby się do niej zwrócić. Swoją bezpośredniością zszokowała niejednego dziennikarza. Pamiętam, jak sama "kombinowałam", chcąc delikatnie zadać pytanie o jej plany małżeńskie. Kiedy wydukałam w końcu: "Czy zawsze planowała Pani żyć samotnie?", popatrzyła badawczo i odpowiedziała: "A o co tak naprawdę chcesz mnie zapytać? Jak się żyje samemu, czy po prostu o to, czy chciałam wyjść za mąż?". Nie miała w sobie nic z naturalnego dla wielu z nas odruchu ochrony samej siebie przed innymi, więc podczas spotkań autorskich stale trzeba się było mieć na baczności. Podczas jednego z nich chciałam pokazać tę jej otwartość i powiedziałam, że Panią Profesor można pytać dosłownie o wszystko, nawet o "przysłowiową emeryturę". Zanim skończyłam zdanie, usłyszałam, jak mówi do mikrofonu, ile wynosi jej emerytura. Entuzjazm publiczności był równie silny, jak osłupienie kolegi, z którym prowadziliśmy spotkanie.

Anna Świderkówna, przed którą wielu czuło ogromny respekt, była całkowicie otwarta na kontakt z drugim człowiekiem. Potrafiła spędzić wiele godzin rozmawiając z przypadkowo napotkanymi ludźmi, zaprosić do domu kogoś, kto zadzwonił z prośbą o wyjaśnienie jakiegoś fragmentu Biblii albo po prostu postanowił ją poznać. Sama opowiadała o Świadkach Jehowy, którzy zapukali do jej drzwi. Wyobrażam sobie ich zdziwienie, gdy usłyszeli, że w tej chwili nie może z nimi rozmawiać, ale zaprasza później. Byli kilka razy, ostatnim razem nawet ze starszym zboru. Cóż... sądzę, że nie było im łatwo prowadzić z nią dyskusję na temat Biblii. Uważała, że nie mają racji, ale to oni zrezygnowali z tych rozmów, nie ona. Ona nigdy i nikomu nie odmówiłaby rozmowy o Biblii.

Gdy uznawała, że wielodzietnej rodzinie potrzebna jest zmywarka, zwyczajnie ją kupowała. Ilu ludziom w ten sposób pomogła, tylko Bóg raczy wiedzieć, bo ona sama niemal natychmiast o tym zapominała. "Wszystko, co mam i czego nie mam, mam dla innych", powtarzała - i to właśnie można było odczuć, gdy się z nią spotykało. Dla niej nie liczył się ani wiek, ani wykształcenie, ani poglądy polityczne, ani wyznanie... Liczył się wyłącznie człowiek i jego potrzeby.

Pasja: człowiek

Anna Świderkówna urodziła się 5 grudnia 1925 r. w Warszawie. Rodzice - Halina, z domu Borkowska, i Marian Świderek - byli inżynierami chemikami, ojciec ponadto profesorem Politechniki Warszawskiej i dyrektorem Instytutu Chemicznego na Żoliborzu. W 1943 r. zdała maturę na tajnych kompletach w szkole im. Cecylii Plater-Zyberkówny. W 1944 r. wstąpiła do AK i podczas Powstania Warszawskiego pracowała jako sanitariuszka w szpitalu przy ul. Mokotowskiej 55. Wywieziona do obozu jenieckiego w Zeithain k. Mülbergu, wróciła do Polski w czerwcu 1945 r. Trzy miesiące później rozpoczęła studia pod kierunkiem prof. Kazimierza Kumanieckiego z zakresu filologii klasycznej na Uniwersytecie Warszawskim. Już na pierwszym roku została asystentką w Katedrze Papirologii, kierowanej przez prof. Jerzego Manteuffla. Od tego czasu papirologia stała się jej pasją.

Na pytanie, dlaczego porzuciła filologię klasyczną na rzecz papirologii, odpowiedziała, że nigdy nie interesowała jej formalna filologia - styl czy rytm greckiego zdania - ale człowiek, "ten, który te teksty pisał, i ci, którzy ich słuchali czy czytali, a także postacie, o których pisano. (...) Wolałam zajmować się żywymi ludźmi, których spotykałam w papirusach, tym, jak żyli, jakie mieli problemy".

I właśnie taka była. Porzucając filologię klasyczną, porzuciła mitycznych herosów, poetów, mężów stanu i polityków na rzecz zwykłych ludzi, których historycy zwykle nie zauważają.

W 1951 r., na podstawie pracy zatytułowanej "Legenda ajtiologiczna w dziełach poetyckich Kallimacha" uzyskała stopień doktora. W 1957 r. otrzymała stypendium rządu francuskiego i przez pięć miesięcy pracowała pod kierunkiem prof. André Bataille’a w Instytucie Papirologii na Sorbonie. Dwa lata później otrzymała 6-miesięczne stypendium rządu polskiego na wyjazd naukowy do Egiptu, które zostało jej później przedłużone przez prof. Kazimierza Michałowskiego. Efektem wyjazdu było przygotowanie (wraz z Mariangelą Vandoni z Universit? Statale z Mediolanu) wydania papirusów aleksandryjskich, które ukazały się w języku francuskim w Warszawie w 1964 r.

W 1960 r. habilitowała się na Wydziale Historycznym UW na podstawie pracy "W »państwie« Apolloniosa. Społeczeństwo wczesnoptolemejskie w Fajum w świetle Archiwum Zenona". W rok później została kierownikiem reaktywowanej Katedry Papirologii (później Zakład). W 1969 r. została profesorem nadzwyczajnym, a w 1986 r. profesorem zwyczajnym.

Faktycznie odnowiła polską papirologię, a kształcąc uczniów (m.in. Zbigniewa Borkowskiego, Jana Krzysztofa Winnickiego, Adama Łukaszewicza), zapewniła jej trwałość. Nie znam zbyt wielu profesorów, którzy umieliby, tak jak ona, otwarcie i publicznie przyznać: "Zawsze marzyłam, żeby moi uczniowie byli lepsi ode mnie. W papirologii ten cel udało mi się osiągnąć".

Papirologii poświęciła też swoje pierwsze książki: "Kiedy piaski egipskie przemówiły po grecku" (1959), "Historie nieznane Historii" (1962), "Książka się rozwija" (wraz z Marią Nowicką, 1970), "Papirologia i papirusy" (1975) oraz "Życie codzienne w Egipcie greckich papirusów" (1983). Nie zapomniała jednak o innej pasji, która skłoniła ją do studiowania filologii klasycznej - o historii antyku. Była znana czytelnikom jako autorka książek poświęconych historii i kulturze świata hellenistycznego: "Hellenika. Wizerunek epoki od Aleksandra do Augusta" (1974), "Hellada królów" (1967), "Siedem Kleopatr" (1978), a także: "Bogowie zeszli z Olimpu. Bóstwo i mit w greckiej literaturze świata hellenistycznego" (1991). To ostatnie dzieło ukazuje tęsknotę za bliskością bóstwa, która sprawiła, że świat starożytny był gotowy na przyjęcie chrześcijaństwa.

Miłość do świata starożytnego, przebijająca z kart napisanych przez nią książek, sprawiła, że udało się jej przełamać funkcjonujący dotąd schemat myślenia o hellenizmie jako o epoce schyłkowej, wynikający z idealizowania Grecji klasycznej. Dla prof. Świderkówny hellenizm nie był końcem greckiego świata, ale jego przemianą, i to przemianą, która sprawiła, że kultura grecka upowszechniła się od Rzymu po Indie.

Ze śmiechem opowiadała, że pisząc "Helladę królów" zwykła mawiać, iż nie może marznąć w XX wieku, skoro żyje

w III wieku przed Chrystusem. Czy wszystkie jej książki są tak świetnie napisane dlatego, że świat, który opisywała, stawał się jej bliższy niż własny? Nie wiem. Wiem jedno: jeszcze po latach, gdy mówiła mi, że już nie zajmuje się filologią klasyczną, hellenizmem czy papirusami, dalej emocjonowała się, opowiadając o Termopilach i o krzywdzie, jaką w polskich podręcznikach do historii robi się Leonidasowi. I przyznawała, że prawdą było to, co mówili o niej recenzenci "Hellady królów" - że była po uszy zakochana w Demetriuszu Poliorketesie, synu Antygona, a z tego, co o nim opowiadała, jasno wynikało, że ten hellenistyczny władca był znanym starożytnym uwodzicielem.

Z Aten do Jerozolimy

Jednak największą sławę zyskała dzięki swoim książkom o Biblii - ich tytuły to "Rozmowy o Biblii" (1994), "Rozmów o Biblii ciąg dalszy" (1996), "Rozmowy o Biblii. Nowy Testament" (2000) i "Rozmowy o Biblii. Opowieści i przypowieści" (2006), "Biblia w świecie greckim" (1996), "Biblia a człowiek współczesny", "Nie tylko o Biblii" i "Prawie wszystko o Biblii" (2005). Są one nie tylko efektem długoletnich wykładów poświęconych Pismu Świętemu, ale może przede wszystkim jej własnej potrzeby czytania i studiowania jego ksiąg.

Mawiała, że przychodzi do Jerozolimy z Aten, i podkreślała, że nie miała akademickiego wykształcenia biblistycznego. Jednak to, co dla innych byłoby przeszkodą, prof. Świderkówna potrafiła wykorzystać jako swój największy atut. Łącząc talent pisarski, kompetencję filologa z wiedzą na temat epoki, w jakiej rodziło się chrześcijaństwo, potrafiła ukazać Biblię na tle literatury świata starożytnego. Nie ograniczała się jednak do tła historycznego. Pokazując, jak dany tekst biblijny mogli rozumieć starożytni, pomagała lepiej i głębiej zrozumieć sens Biblii dzisiaj.

W tym znaczeniu była także teologiem, chociaż sama nigdy się za takiego nie uważała. Najlepszym tego dowodem jest maleńka książeczka wydana w Tyńcu, "Bóg Trójjedyny w życiu człowieka", którą napisała w 1994 r. i którą słusznie uważała za swoje najlepsze i najbardziej oryginalne dzieło. Ten niezwykły traktat, przybliżający tajemnicę dogmatu o Trójcy Świętej, jest z jednej strony tak prosty, że może go zrozumieć każdy laik, z drugiej zaś zaskakujący i odkrywczy także dla wykształconego teologa. Znany warszawski dogmatyk podał kiedyś studentom teologii trzydzieści książek na temat tego dogmatu, a na koniec powiedział: "Jak przeczytacie Świderkówny książeczkę o Bogu Trójjedynym, to zupełnie wystarczy". Najtrudniejszy do zrozumienia chrześcijański dogmat staje się w jej ujęciu początkiem radosnego odkrycia, że Bóg jest poza wszelkimi kategoriami, także poza kategorią liczby, że "Trójca Święta to nie matematyczna zagadka, gdzie trzy równa się jeden, ale tajemnica radości Boga, który jest jeden, ale nie jest samotny".

Uważała, że jej powołaniem jest mówienie i pisanie o Biblii, więc starała się nie odmawiać żadnej prośbie o napisanie tekstu na ten temat ani też żadnemu zaproszeniu do wygłoszenia wykładu czy wzięcia udziału w spotkaniu poświęconemu Biblii. Nigdy siebie nie oszczędzała i nie sposób było jej przekonać, że powinna czasem odpocząć i bardziej zadbać o siebie. "Póki jeszcze mogę…", mawiała, i zdawało się, że mogła więcej niż niejeden czterdziestolatek. Wydawało się, że spieszy się, by zrobić jeszcze więcej, dotrzeć do jak największej liczby tych, którzy chcieliby jej wysłuchać. Gdy chodziło o to, co uważała za swoje powołanie, jej niecierpliwość była naprawdę "biblijna". Podczas nagrywania wywiadu rzeki przyjeżdżałam do Warszawy pierwszym sobotnim pociągiem i zawsze zanim zdążyłam wsiąść do autobusu, zdążyła zadzwonić, by powiedzieć, że ma mi tyle do powiedzenia, że nie mogę marnować czasu. Nigdy nie dała sobie wytłumaczyć, że te 5-10 minut niewiele znaczą: że mamy dla siebie cały weekend. Ale kiedy zasiadała w fotelu i zaczynała mówić, kiedy zaczynała wyjaśniać poszczególne słowa w Biblii lub kiedy zaczynała słuchać innych, albo gdy godzinami podpisywała książki, zawsze pytając o imię osoby, dla której ma być przeznaczona, jasne stawało się, że ta "niecierpliwość przepowiadania" nierozłącznie wiąże się z innego rodzaju cierpliwością.

Z dumą i radością opowiadała o fizykach i prawnikach, którzy składali u niej egzamin poboczny przy doktoracie z wiedzy o Biblii. I niech nikt nie sądzi, że był to egzamin łatwy. O, nie… Siostra Hieronima opowiadała mi o pewnym studencie, który przyjechał zdawać u niej egzamin aż do Lasek i, mało tego, przyjechał z pudłem pączków. Gdy wyszedł, siostra nieśmiało zapytała: "Czy ten miły student zdał?". "Skąd - odpowiedziała Pani Profesor - wyszedł z dwóją". "A pączki?" - znów zapytała Siostra Hieronima. "Dwóję wziął, a pączki zostawił", odpowiedziała Pani Profesor. I można byłoby tak tę dykteryjkę zakończyć, zostawiając jedynie obraz wymagającego profesora, gdyby nie to, że ów student wkrótce zaprzyjaźnił się z Panią Profesor, odwiedzał ją i wielokrotnie jej pomagał.

Ostatnio często powtarzała, że "Biblia ją pożera", "że na nic innego, prócz Biblii, już nie ma czasu", ale to niezupełnie tak było... Ona sama oddawała Biblii i Bogu wszystko, co miała, nic sobie nie zostawiając.

Legenda o złu

Jej spojrzenie na Biblię było podobne do tego, jakim patrzyła na świat i na drugiego człowieka. Tam, gdzie wielu umiało dostrzec jedynie Jahwe Sprawiedliwego, Boga, który wymaga ślepego posłuszeństwa, ona widziała Boga pełnego miłości, który - jeśli nakazuje nam robić rzeczy, których nie pojmujemy - wszystko czyni dla naszego dobra. Tam, gdzie wielu dostrzegało jedynie bezsensowne cierpienie Hioba, jej udawało się znaleźć "niezwykłą delikatność" i "czułą troskę, jaką Bóg otacza wszystko, co żyje". Tam, gdzie zwykliśmy widzieć zło tego świata, starała się zobaczyć dobro, które - jak mówiła - jest mniej hałaśliwe i trudniej dostrzegalne, ale niezmiennie obecne.

Twierdziła, że ludzie jedynie "ulegają złu, dają mu się uwieść, ale nawet wtedy idą za nim, wierząc, że to jest jakieś dobro, przynajmniej dobro dla nich samych. Natomiast jeżeli ktoś powie, że ludzie są źli, to zacznie w nich szukać zła. A ostatecznie w każdym z nas są cechy niepiękne, mniej zasługujące na pochwałę. I jeśli się usilnie szuka, zawsze się je znajdzie (...). To jest legenda, że świat jest zły. Tego nie należy powtarzać, bo ile razy powtórzymy ten sąd, to tyle razy świat staje się odrobinę gorszy".

Podczas naszych rozmów wielokrotnie wracała do tematu miłości, zawierzenia i do całkowitego oddania się Bogu. Zwykła mawiać, że Bogu nie można oddawać byle czego, tylko to, co najlepsze, na czym nam najbardziej zależy. Na przykładzie ofiary Abrahama pokazywała, że oddając Mu swoje życie, stale powinniśmy zadawać sobie pytanie, czy rzeczywiście oddaliśmy wszystko, czy przypadkiem nie zostawiliśmy nic dla siebie. Mówiąc o Hiobie przypominała, że "musimy po prostu pogodzić się z tym, że może przyjść coś, czego nie zrozumiemy, że może nas spotkać coś, czego nie będziemy potrafili pojąć, albo że będziemy zmuszeni do zrobienia czegoś, co jest dla nas bardzo trudne, i nie będziemy rozumieć, dlaczego to właśnie na nas spada. Że nadejdzie cierpienie, którego nie będziemy mogli wytłumaczyć. (...) Cierpiąc, możemy zrobić tylko jedno - spotkać się z Bogiem, tak jak Hiob, prosić Boga o spotkanie".

Choć dla niej samej i dla jej bliskich było to niezwykle trudne doświadczenie, Bóg zechciał przygotować ją na spotkanie ze sobą. Po kolei zabierał wszystko, na czym mogłoby jej w życiu zależeć bardziej niż na Nim - samodzielność i niezależność, pamięć, dar mowy... Widząc to stopniowe i w pełni przez nią samą uświadomione ogołocenie, trudno było nie zadawać sobie pytań o sens takiego cierpienia. Znając ją, trudno też było nie myśleć, że ona sama na tak postawione pytanie udzieliłaby prostej benedyktyńskiej odpowiedzi: "Aby we wszystkim był Bóg uwielbiony".

Elżbieta Przybył-Sadowska jest religioznawcą, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Jagiellońskiego, autorką rozmowy-rzeki z Anną Świderkówną, zatytułowanej "Chodzić po wodzie" (Znak 2003).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2008