Kobiety na dodatek

Większa obecność kobiet na listach nie musi oznaczać wzrostu ich obecności wśród wygranych, zwłaszcza kiedy walka toczy się o jeden mandat. Dodatkowy ambicjonalny napęd u mężczyzn wciąż częściej daje im zwycięstwo. Zawiłe bywają ścieżki reakcji systemu na ludzkie zamiary...

30.11.2010

Czyta się kilka minut

Sejmowe prace nad ustawą o parytetach (która gwarantuje 35 proc. minimalnego udziału kobiet na listach wyborczych) zbiegły się z zakończeniem wyborów samorządowych, w których - prawdopodobnie również na skutek dyskusji na ten temat - wzrósł procent kandydatek w stosunku do kandydatów. Odsetek kobiet na listach czterech głównych partii, w porównaniu z 2006 r., wzrósł z 21 do 26 procent. Liczba radnych płci żeńskiej wzrosła o podobną wielkość: z 18 do 23 procent.

Czy można założyć, że dalszy wzrost udziału kobiet na listach doprowadzi do powiększenia ich szeregów w ławach rad i sejmików? Przy bliższym oglądzie takie twierdzenie nie daje się obronić.

Parada nierówności

Okazuje się, że wzrost liczby kobiet w składzie sejmików nastąpił tylko dzięki jednej partii - Platformie Obywatelskiej. W PiS, SLD i PSL nie nastąpiła żadna zmiana w udziale kobiet otrzymujących mandat.

W zachęcaniu kobiet do startu najdalej zaszło SLD, gdzie kandydatki zajęły aż 32 proc. miejsc (znaczący wzrost w porównaniu z 22 proc. przed czterema laty). Jednak pomimo tego wzrostu udział kobiet wśród radnych lewicy, tak jak w poprzedniej kadencji, to raptem jedna piąta. Na listach PiS procent kandydatek wzrósł nieznacznie, z 21 do 24 procent. I choć jest o jedną czwartą niższy, niż w przypadku lewicy, to odsetek kobiet wśród zdobywców mandatów jest w tych dwóch formacjach taki sam.

To jednak obraz generalny. Jeśli przyjrzeć się wynikom dokładniej, okaże się, że na poziomie województw rozrzut w udziale kandydatek wśród zwycięzców jest znacznie większy niż na listach. Na Opolszczyźnie reprezentacja PSL w sejmiku składa się wyłącznie z kobiet, z tym że ta reprezentacja jest dwuosobowa. Natomiast w wielu miejscach, nawet pomimo dużego udziału kobiet na listach, żadnej z nich nie udało się zdobyć mandatu. W województwie małopolskim na listach lewicy kandydatek było aż 40 proc., ale żadna nie weszła do sejmiku (lewica zdobyła tu tylko dwa mandaty - oba przypadły mężczyznom). Na Mazowszu na listach lewicy była jedna trzecia kandydatek, tyle że z siedmiu mandatów zdobytych przez lewicę kobiecie przypadł jeden. Gdyby mandat zdobyła jeszcze jedna kandydatka, udział kobiet w klubie radnych SLD wzrósłby z 14 do 28 proc. - przy tej skali zjawiska same procenty mogą być mylące.

Jeśli przyjrzeć się wynikom jeszcze dokładniej, szukając prawidłowości, okaże się, że nie ma absolutnie żadnego związku pomiędzy tym, ile kobiet było na listach w danym województwie, a tym, jaki procent z nich znalazł się pomiędzy radnymi w sejmiku. Nie jest to jednak zależność zupełnie przypadkowa. Okazuje się, że procent kobiet jest w jakimś stopniu wyjaśniany przez to, jak liczna jest reprezentacja danej partii i ile mandatów jej przypada. Im więcej mandatów przypada partii, tym większy jest udział kobiet wśród radnych.

Warto się zastanowić, dlaczego tak się dzieje. To pytanie jest zbieżne z kwestią, dlaczego w przypadku mniejszych partii wzrost udziału kobiet na listach nie przełożył się na wzrost liczby zdobytych miejsc w sejmikach.

Faceci na dopalaczach

Sukces w walce wyborczej zależy od zdolności przemnożonych przez motywacje. Każda dodatkowa motywacja to szansa na dodatkowy wysiłek - zwiększa szanse zwycięstwa, także tych, których spomiędzy innych kandydatów nie wyróżniają zdolności. Tymczasem wielu mężczyzn do udziału w wyborach popycha ambicja. Ta dodatkowa motywacja, poza szczerą troską o dobro wspólne, jest czymś w rodzaju dopingu. Stąd problem z udziałem kobiet w wyborach można porównać do wyścigu, w którym mamy dwie grupy zawodników: jedną na "dopalaczach" i drugą, walczącą bez nich. Proporcje tych grup wśród zwycięzców zależą od tego, ilu osobom ma przypaść nagroda. Jeśli liczy się tylko i wyłącznie pierwsze miejsce, można się spodziewać, że udział tych na dopingu będzie przytłaczający. Ci spomiędzy nich, którzy mają największe naturalne zdolności, będą w przytłaczającej liczbie przypadków wyprzedzać najzdolniejszych bez dopingu. Jeśli natomiast nagroda ma przypaść dziesięciu osobom, istnieje duża szansa, że najlepsi z tych bez dopingu pokonają trochę słabszych zawodników z drugiej grupy.

To dlatego w miejscach, gdzie nagroda jest jednoosobowa, a więc w wyborach wójtów, burmistrzów i prezydentów, udział kobiet jest zdecydowanie niższy - nie przekracza 10 proc. Natomiast wśród kandydatów do rad oscyluje pomiędzy kilkunastoma a trzydziestoma procentami.

Do tej górnej granicy zbliżyła się reprezentacja kobiet wśród radnych Platformy Obywatelskiej - najwyraźniej dlatego, że po osłabieniu PiS, PO zwiększyło swój dystans w stosunku do przeciwników i w wyborach do sejmiku zdobyło więcej mandatów niż poprzednio. W statystycznym okręgu PO zdobyła co najmniej 2 lub 3 mandaty, podczas gdy pozostałe partie raczej 1 niż 2. To zwiększenie liczby mandatów w każdym z okręgów przełożyło się na większy udział kobiet.

A imię jej frustracja

Kampania medialna, nawołująca do zaangażowania kobiet w działania samorządu, poza samym zwiększeniem udziału kobiet na listach, przyniosła jeszcze jeden skutek - pośredni, lecz niepodważalny. We wszystkich partiach wzrósł procent kobiet wśród tych, którzy przegrali wybory - którzy wystartowali kierowani nadzieją na sukces, lecz których nadzieje zderzyły się z rzeczywistością. System rozbudzający u tak dużej liczby osób nadzieje na mandat, a później zaspokajający tylko ułamek z nich - jest przede wszystkim źródłem frustracji. I to zwiększenie udziału kobiet we frustracji stanowi koszt operowania schematem, że sam udział wśród startujących przekłada się na udział wśród medalistów.

Za rok wybory do Sejmu, w których najpewniej będzie już obowiązywał parytet. Tymczasem szczegółowe badania losów kandydatów w wyborach do Sejmu pokazują, że ponad 80 proc. przegranych kandydatów nie wraca już na listy. Najpewniej zniechęcają się w obliczu niepowodzenia.

Nie jest to argument przeciw zachęcaniu kobiet. Warto na pewno dyskutować o tym, jak zrównoważyć tę przewagę mężczyzn, wynikającą z ambicjonalnego podejścia do rywalizacji politycznej. Wyniki wyborów samorządowych pokazują jednak, że samo zwiększenie liczby uczestników zawodów ma swoje wymierne koszty - nie ma natomiast danych, które pokazywałyby, że przynosi wymierne efekty. Nawet bez zwiększenia udziału kobiet na listach było ich tam wystarczająco dużo, by obsadzić we wszystkich partiach wszystkie mandaty będące do zdobycia. Gdyby w każdym z okręgów wyborczych, w każdej z czterech głównych partii, mandat zdobyła jedna kobieta, to ich liczba w ławach sejmików zwiększyłaby się prawie czterokrotnie. Zatem nie sama liczba kobiet na listach jest tu problemem. Dodatkowe kobiety na liście wcale nie pomagają zdobyć mandatu tej jednej z największymi szansami.

Jak jej pomóc? W warunkach tego systemu nie jest to wcale proste, o ile w ogóle możliwe. Niewątpliwą korzyścią z dyskusji nad parytetem mogłoby być uświadomienie sobie tego faktu przez coraz szersze grono zainteresowanych. Jednakże warunkiem jest otwarcie oczu na fakty, nie zaś poszukiwanie tylko takich danych, które potwierdzają z góry przyjęte założenia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2010