Kłamstwa o Iranie

Istnieją uzasadnione powody ku temu, aby sprzeciwiać się nalotom na irańskie instalacje nuklearne. Wszelako dwa argumenty, które najczęściej podnosi się w tej sprawie w Ameryce i w Europie, są błędne.

21.02.2006

Czyta się kilka minut

Pierwszy to dobrze znana opinia, że tego rodzaju bombardowania nieodmiennie wzmacniają rządzące reżimy, gdyż zaatakowany naród gromadzi się wokół swych przywódców, nawet jeśli nie są oni szanowani. To silny argument, który zaiste da się poprzeć sążnistym zestawem historycznych dowodów. Ale tak się składa, że do Iranu nie pasuje.

Perski suzeren

Gdy podczas II wojny światowej bombardowani byli Niemcy i Japończycy, a w 1999 r. Serbowie, ich poparcie dla przywódców faktycznie rosło, jako że naloty wzmagały w nich poczucie solidarności narodowej.

Ale Irańczycy nie są narodem, a Iran to nie państwo narodowe, lecz wielonarodowe imperium w rodzaju tego, jakim niegdyś był Związek Sowiecki. Dominują tu Persowie, tak jak Rosjanie w ZSRR. Z tym wyjątkiem, że Persowie to zaledwie połowa populacji Iranu, czyli proporcje są mniej korzystne niż w przypadku Rosjan, nawet w ostatnich dniach ZSRR.

Dopóki rozmaite narodowości mają swoje własne poczucie solidarności, które niekoniecznie obejmuje perski reżim, skłonne są one raczej przyklasnąć atakom na instalacje atomowe, niż przykładnie zareagować większym poparciem dla rządzących.

Wśród Kurdów, którzy stanowią 9 proc. populacji, identyfikację narodową wzmocnił przykład faktycznej niepodległości ich braci w sąsiednim Iraku. Irańscy Kurdowie domagają się autonomii coraz mocniej i niewielu z nich skłonnych jest popierać swych suzerenów. Zaś na mniejsze grupy narodowościowe, o których nielojalności wobec perskiej władzy świadczą przykłady zbrojnego oporu, składają się Arabowie (3 proc. populacji Iranu) oraz Beludżowie (2 proc.). Niewiele natomiast wiadomo na temat stopnia identyfikacji Turkmenów i Lutów (obie grupy stanowią po 2 proc.), a jeszcze mniej o Gilanach i Mazandaranach (łącznie 8 proc.), którzy mogą być bardziej zasymilowani politycznie przez wzgląd na to, że mówią dialektem języka perskiego.

Kolejne 24 proc. ludności Iranu tworzą Azerowie mówiący dialektem tureckiego. Wiele azerskich rodzin w Teheranie uważa się za zasymilowane, ale nie jest tak w przypadku większości Azerów z północy. Zaś ruchy propagujące odrodzenie narodowe i separatyzm stają się wśród nich coraz aktywniejsze. Odkąd sąsiedni Azerbejdżan zyskał niepodległość po rozpadzie ZSRR, narodowość azerska ma swój kraj. I nie jest nim Iran.

Szansę na solidaryzowanie się społeczeństwa z władzą zmniejsza jeszcze ekstremizm religijny irańskiego reżimu, który dyskryminuje niemuzułmanów, a więc bahaistów, chrześcijan, żydów i zoroastrian (łącznie kilka procent ludności). Szyicki reżim dyskryminuje również muzułmanów--sunnitów, których jest 9 proc.

Przykładowo, milionowi sunnitów w Teheranie nie wolno mieć własnego meczetu - podczas gdy mają swe świątynie w Rzymie, Tel Awiwie czy Waszyngtonie. Ostatnią próbę zbudowania sunnickiego meczetu zablokował były burmistrz, a obecny prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad. Jest on wyznawcą skrajnie ekstremistycznego ruchu mesjanistycznego, głoszącego rychły koniec czasów.

Ogólnie rzecz biorąc, przynajmniej od połowy ludności Iranu trudno oczekiwać tego, aby utożsamiała się z przywódcami kraju.

Reżim może liczyć, owszem, na solidarność ludności perskiej - ponieważ rzeczywiście istnieje coś takiego jak nacjonalizm perski, w przeciwieństwie do fikcyjnego "nacjonalizmu irańskiego", o którym bezkrytycznie mówi się w zachodnich mediach. Niemniej, wysoki poziom absencji w ostatnich wyborach wskazuje, że przynajmniej połowa Persów (w wieku uprawniającym do głosowania) ma dość reżimu teokratycznego. Część z nich na tyle, by ucieszyć się z upokorzenia swoich ciemięzców dobrze wymierzonymi atakami na instalacje atomowe.

Wszystkie te przypuszczenia oczywiście wzięłyby w łeb tak w przypadku Persów, jak i nie-Persów, gdyby ewentualne bombardowania nie miały charakteru punktowego, precyzyjnego, lecz były szeroko zakrojone i przyniosły ciężkie straty wśród cywilów. Ale tego rodzaju ataków ani nikt rozsądny by nie planował, ani nie mogłyby zostać wykonane przy pomocy dzisiejszej broni (o małym tonażu i w większości naprowadzanej na cel).

Naloty? Wykonalne

Dochodzimy tu do drugiego błędnego argumentu: że ataki powietrzne na irańskie instalacje atomowe nie mogą być z gatunku tych błyskawicznych, lecz przeciwnie, wymagać będą tysięcy nalotów. Oraz że łatwo mogą okazać się nieskuteczne, choćby dlatego że niektóre instalacje są dobrze ukryte bądź silnie chronione.

Argument ten całkiem rozsądnie wskazuje na brak analogii z atakiem, który izraelskie samoloty przeprowadziły w 1981 r. i który powstrzymał Saddama Husajna przed wyprodukowaniem bomby plutonowej (nalot zniszczył iracki reaktor Osirak). Iran przyjął inną i zakrojoną na znacznie szerszą skalę metodę uzyskania broni jądrowej, która wymaga szeregu różnych fabryk pracujących etapami, tak aby z uranu naturalnego otrzymać silnie wzbogacony i formowany w odpowiednie kształty, co potrzebne jest do uzyskania reakcji łańcuchowej i eksplozji. Niektóre z tych fabryk, z kombinatem Natanz na czele, są ogromne i zbudowane głęboko pod ziemią; mają też solidną ochronę przeciwlotniczą.

Jednak w tym punkcie argument pęka. Iracki program atomowy z 1981 r. powstrzymało jedno uderzenie z powietrza w wykonaniu nie całej nawet eskadry myśliwców bombardujących, gdyż jego celem był jeden wielki budynek reaktora. Nie oznacza to jednak, że dla powstrzymania programu irańskiego trzeba zniszczyć całą setkę budowli, co wymagałoby przynajmniej stu takich nalotów, a do tego doszłoby ileś ataków przeciwko irańskiej obronie przeciwlotniczej (czyli kolekcji kiepskich baterii przeciwlotniczych i przestarzałych myśliwców).

Siły powietrzne to nie firma rozbiórkowa, która ma wszystko zrównać do gołej ziemi. Iran, aby stworzyć bombę, może i potrzebuje stu obiektów. Ale wystarczy zniszczyć kilka kluczowych instalacji, by opóźnić program atomowy o lata. A może i na dłużej, biorąc pod uwagę, że to, co Iran mógł nabyć, prowadząc swe działania w sekrecie, będzie znacznie trudniejsze, a nawet niemożliwe do kupienia dzisiaj.

Niektóre z tych instalacji mogą posiadać silną obronę przeciwlotniczą, ale ich konstrukcja w sposób oczywisty nie oprze się możliwościom najnowszych bomb (tzw. penetrujących). Niełatwo będzie też zastąpić zniszczone instalacje przy pomocy rodzimej produkcji. Mimo tego wszystkiego, co na temat technologicznej samowystarczalności kraju ma do powiedzenia jego prezydent, w Iranie nie można wytworzyć nawet prostych obrabianych elementów metalowych. Więcej niż 35 proc. zużywanej benzyny Iran musi importować, gdyż nie da się zwiększyć wydajności rafinerii zbudowanych kiedyś przez zagranicznych wykonawców (na import części nie pozwala amerykańskie embargo, a w kraju stworzyć ich nie sposób). Wreszcie, irańskie samoloty regularnie spadają na ziemię, bo brakuje do nich części zamiennych.

***

Bombardowanie irańskich instalacji atomowych może być złym pomysłem z innych powodów. Ale nie dlatego, że wzmocni pozycję rządzących, ani nie dlatego, że wymagać będzie ofensywy zakrojonej na wielką skalę. Takie uderzenie można przeprowadzić w ciągu jednej nocy.

Pozostaje mieć nadzieję, że irańskich przywódców nie zwiodła ich własna propaganda i że zaakceptują rozwiązania dyplomatyczne.

Przełożył Michał Kuźmiński

EDWARD N. LUTTWAK jest politologiem, pracuje w Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (www.csis.org). Był doradcą Departamentu Obrony USA, wykładał na akademiach wojskowych we Włoszech, Anglii, Japonii. Stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2006