Kraj z kluczem

Chociaż wiele decyzji irańskich władz nie cieszy się społecznym poparciem, to w tej jednej kwestii ajatollahowie i prezydent Ahmadinedżad mogą liczyć na poparcie narodu. Irańczycy, bez względu na sympatie polityczne, są dumni z elektrowni atomowej budowanej w Busher nad Zatoką Perską.

22.05.2006

Czyta się kilka minut

Isfahan, mauzoleum Harun Velayat. Skuwanie fresku z wizerunkiem jednego z bohaterów rewolucji 1979 r. Takie drugoplanowe postacie "rewolucji islamskiej" spełniły już swoją rolę i są usuwane z miejsc publicznych /fot. S. Guliński /
Isfahan, mauzoleum Harun Velayat. Skuwanie fresku z wizerunkiem jednego z bohaterów rewolucji 1979 r. Takie drugoplanowe postacie "rewolucji islamskiej" spełniły już swoją rolę i są usuwane z miejsc publicznych /fot. S. Guliński /

Stolica Iranu wita zaśnieżonymi stokami gór Elburs spadających ku miastu od północy. Poniżej, w kierunku południowym, rozpościera się szachownica nieodróżnialnych kwartałów ulic. Nawet meczety nie pomagają w orientacji. 15-milionowa stolica "rewolucji islamskiej" w 27 lat po przewrocie nie poraża rozmachem budownictwa sakralnego. Tylko przy autostradzie do Qom buduje się (w nieskończoność) mauzoleum Chomeiniego, w centrum zaś dopiero rosną w górę 230-metrowe minarety Musalla Teheran.

Uwagę zagranicznego przybysza przykuwają za to wielkie polityczne murale na ścianach w centrum Teheranu. Jadąc ruchliwą aleją Kerimchan Zand w stronę placu Vali Asr, widzimy postać brodatego mężczyzny wymachującego zza krat Koranem. To Khalid al-Islambuli, zamachowiec-zabójca poprzedniego prezydenta Egiptu Anwara as-Sadata z 1981 r. Po zastrzeleniu "zdrajcy sprawy palestyńskiej" (Sadat zgodził się na pokój z Izraelem w Camp David) Al-Islambuli krzyczał: "Zabiłem Faraona!". Cześć oddawana mu przez władze irańskie do dziś zatruwa stosunki Teheranu z Egiptem, największym państwem arabskim. Podobnie jak wizja irańskiej bomby atomowej - nie brak spekulacji, że kiedy Iran zbuduje już swój ładunek nuklearny, wówczas po podobny arsenał sięgnąć może, dla uzyskania równowagi, także Egipt.

Jedziemy dalej; po lewej kilkanaście męskich twarzy otacza napis: "Mazar-i Szarif". To "męczennicy": pracownicy irańskiego konsulatu w tym afgańskim mieście zamordowani przez talibów w 1998 r.

No i wreszcie kulminacja: cały bok wielopiętrowego bloku zamalowany niby-flagą amerykańską, gdzie gwiazdy zastąpiono czaszkami, a czerwone linie kreślą spadające bomby. W poprzek napis: "Precz z USA!". Napis jest anglojęzyczny, na użytek przybyszów z zagranicy.

A jednak sygnały te, najłatwiejsze w odbiorze dla cudzoziemca, są jednocześnie bardzo mylące. Murale są stare, zetlałe. Temat obecnego zawirowania wokół irańskiego programu atomowego "podejmuje" jedynie skromny banner przy wjeździe od strony Qom. Jak głosi (także po angielsku), "Iran ma niezbywalne prawo do energii jądrowej". I tyle.

W porównaniu z arabskimi stolicami, obwieszonymi portretami aktualnie miłościwie panującego, a w wypadku kryzysu politycznego także deklaracjami poparcia i gotowości obrony do ostatniej kropli krwi (np. w Syrii) - Iran robi spokojne wrażenie. W biurach i sklepach na klientów patrzą z niewielkich fotografii ajatollahowie Chomeini i Chamenei. Krytykowany na Zachodzie prezydent Ahmadinedżad wyraźnie nie wymaga osobistego kultu.

Młodzi, sfrustrowani

Irańczycy, zwłaszcza młodzi, nie lubią rozmawiać o polityce. Od "rewolucji islamskiej" z 1979 r. Iran - mniej lub bardziej intensywnie - jest na czołówkach gazet i nawet dla samych Irańczyków staje się to coraz bardziej męczące.

Dariusz (typowe perskie imię) już po kilku zdaniach otwarcie mówi o swym pragnieniu: wyjazdu do USA. Najlepiej do Kalifornii, bo tam emigrantów z Iranu jest najwięcej. Wylicza długą listę znamienitych rodaków, którzy zrobili karierę w Stanach. Zapamiętuję Firuza Naderiego, dyrektora programu badania Marsa w NASA, i Pierre Omidyara, miliardera, internetowego magnata, twórcę portalu eBay (dorzucam od siebie Andre Agassiego, którego ojciec był reprezentantem Iranu w boksie na igrzyskach olimpijskich w latach 1948 i 1952 r.).

Dariusz z żalem opowiada, jak to wielu młodych Irańczyków, nie mogąc znaleźć odpowiedniej pracy, ucieka z kraju. - Takie są efekty apeli duchownych w czasach wojny z Irakiem - twierdzi. Ajatollahowie wzywali wtedy naród do intensywniejszej prokreacji w obliczu kolosalnych strat na froncie (aby zrekompensować iracką przewagę techniczną, armia irańska stosowała metodę ataku - i rozminowania - "falą ludzką").

Po "rewolucji islamskiej" gwałtownie wzrosła też liczba wyższych uczelni i młodzież (przynajmniej ta, którą było na to stać) nie musiała wyjeżdżać za nauką za granicę. Nie poszedł jednak za tym podobny wzrost możliwości znalezienia zatrudnienia. W podobną pułapkę wpadło wiele państw Bliskiego Wschodu, gdzie finansowane z eksportu ropy naftowej programy powszechnej edukacji produkują zastępy oczytanych frustratów. To nie przypadek, że najostrzejsze protesty przeciw irańskiemu systemowi wybuchły kilka lat temu na uniwersytetach.

Dariusz zawile wykłada system kuzynowsko-wujowskich powiązań, które doprowadzić mają go ostatecznie do San FARS-isco, jak nazywają swą amerykańską "Mekkę" emigrujący Irańczycy. Najpierw musi zebrać odpowiednio wysoką sumę, która pozwoli wykupić wycieczkę zagraniczną, z której się "urwie".

Irańskie paradoksy

Oprócz tradycyjnego sentymentu do Europy Zachodniej, bogaci Irańczycy jeżdżą ostatnio chętnie do RPA, Chin (na zakupy) oraz Rosji i Tajlandii ("pobawić się"). Raczą się wtedy ostentacyjnie owocem zakazanym w kraju: alkoholem. Kobiety zaś mogą publicznie pokazać włosy, które nieupychane pod chustką nie wymagają potem prostowania żelazkiem.

Inne zakazane owoce już w Iranie są. Podobnie jak w sojuszniczej Syrii, pojawiła się ostatnio coca-cola, produkowana jak na ironię w jednym z dwóch najświętszych miast: Maszhadzie. Stopniowo wypiera swój dotychczasowy irański erzac: PARSI-colę. Z IRAN-dą na równych prawach walczy zaś już mirinda.

Mimo zaostrzającej się sytuacji politycznej coraz więcej jest w aptekach amerykańskich leków i nawet w mającym strategiczne znaczenie przemyśle naftowym działają Jankesi, choć w "przebraniu" firm zarejestrowanych w zachodniej Europie.

Kolejny paradoks: w przeciwieństwie do Damaszku czy Kairu, gdzie nawet niezbyt wścibski turysta co krok napotyka uzbrojone patrole i pojazdy wojskowe, w Iranie militaryzacja kraju nie rzuca się w oczy. Bodaj tylko w rejonie słynnego ośrodka wzbogacania uranu w Natanz drogę flankują stanowiska artylerii przeciwlotniczej. Z jednej strony nawet Irańczycy nie wierzą, aby konwencjonalna broń przeciwlotnicza przeszkodziła Amerykanom (czy Izraelczykom, o czym często się napomyka w prasie) w zbombardowaniu Iranu, z drugiej zaś nawet dzieci chwalą odporność na naloty tuneli w masywie Karkas, gdzie podobno ukryto co wrażliwsze instalacje.

Jak na kraj policyjny Iran umożliwia nabycie oryginalnych i będących na czasie pamiątek. Sklepy z zaopatrzeniem wojskowym w Szirazie przy ulicy Dehnadi sprzedadzą turyście pełne irańskie umundurowanie. Można zamówić, powiedzmy, bluzę wojskową na miarę, z odpowiednimi naszywkami. Uśmiechnięty sprzedawca poradzi tylko, aby nie chodzić w tym po ulicy w Iranie. Wszystko za 8 dolarów.

Atom i Holocaust

Był akurat 29 kwietnia i szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej Egipcjanin Al-Baradei oświadczył z ubolewaniem, że Iran nie wstrzymał swojego programu jądrowego (choć nie wskazał jednocześnie, jakie kolejne kroki w tej sprawie należy podjąć). Kanały irańskiej telewizji w odpowiedzi pokazywały wiec w północnoirańskim Zandżan, gdzie prezydent Ahmadinedżad grzmiał, że jego krajowi nikt nie będzie zabraniał rozwijania pokojowego, rzecz jasna, programu atomowego.

Kraje zachodnie są wyjątkowo zgodne w kwestii tego "pokojowego" charakteru, ale najostrzejsze słowa padają ze strony USA i Izraela. Atmosferę dodatkowo podgrzewają liczne (i czasem sprzeczne) wypowiedzi Ahmadinedżada podważające historyczną prawdziwość Holokaustu. W lud to trafia. Na bazarze w Isfahanie sprzedawca dywanów o imieniu Humajun pyta, czy to prawda z tymi ofiarami żydowskimi w czasie II wojny światowej? - Bo nasz prezydent najpierw mówił, że niczego takiego nie było. Potem odwoływał swoje słowa i twierdził, że chodziło mu tylko o to, że skala była mniejsza, a Żydzi posługują się swoimi ofiarami, żeby usprawiedliwić istnienie Izraela - wylicza Humajun. Zadziwiająco dobrze cytuje też określenie "przedsiębiorstwo Holocaust" (książka Normana Finkelsteina o tym tytule znalazła na Bliskim Wschodzie życzliwy odbiór).

Wszyscy wiedzą tu, że obecny prezydent Izraela Mosze Katsaw urodził się w 1945 r. w irańskim Yazd i do dziś biegle włada perskim, a były izraelski minister obrony Szaul Mofaz (ur. 1948) pochodzi z Teheranu. Spiskowe teorie przypisują im tworzenie silnego lobby skłonnego do akcji przeciw irańskim instalacjom jądrowym na zlecenie USA. W 1981 r. Izrael zbombardował przecież w podobny sposób iracki reaktor jądrowy w At-Tuwaitha pod Bagdadem, sprowadzony z Francji.

Tyle że, jak Irańczycy dobrze wiedzą, urząd prezydenta w niektórych systemach nie stanowi wcale centrum politycznego. Tak jest w Izraelu. Tak jest również w Iranie, gdzie dwukrotna kadencja prezydenta-duchownego (mudżtahida Chatamiego) zawiodła oczekiwania liberalnych kręgów społeczeństwa. Rada Strażników Rewolucji, organ konstytucyjny i obsadzony przez religijnych radykałów, skutecznie ograniczała jego poczynania. Także obecny prezydent, portretowany w zachodnich mediach jako niebezpieczny jastrząb, nie dzierży w istocie realnej władzy. Irańczycy potrafią podać nazwiska wielu ajatollahów, którzy mają większy wpływ na politykę wewnętrzną i zagraniczną kraju.

Fasada i kulisy

Irańskim paradoksem jest także podejście do relacji między mężczyzną i kobietą.

Dariusz ma nieregularne dochody (z tłumaczeń) i mimo swoich 38 lat wciąż nie może sobie pozwolić na założenie rodziny. Od trzech lat jest sam, a poprzedni związek był dla niego, jak mówi, trudnym doświadczeniem. Zalegalizował go wtedy jako sighe - małżeństwo czasowe.

Oparte na interpretacji odpowiednich słów Proroka Mahometa i zwane też z arabska mut'a (przyjemność), stanowi ono furtkę dla związku dwojga ludzi bez krępujących konsekwencji. Choć jest rodzajem małżeństwa, nie kończy się rozwodem, lecz automatycznie się rozwiązuje z upłynięciem założonego terminu. Można je przedłużyć albo przekształcić w zwykłe małżeństwo. Może trwać kilka dni albo lat. Często jest aranżowane w świętych miastach Qom i Maszhadzie, gdzie wchodzący do szyickich sanktuariów kobiety i mężczyźni posługują się całym tradycyjnym systemem znaków i gestów ułatwiających nawiązanie kontaktu. Nieśmiali mogą skorzystać z nieformalnego (za kulisami) pośrednictwa duchownych.

Dariusz: - Sighe nie było popularne przed rewolucją, za czasów szacha. Ale w czasie wojny z Irakiem [1980-88 - red.] wróciło do łask. Wielu mężczyzn poległo. Wiele kobiet zostało wdowami bez źródła utrzymania. Do dziś kobiety stanowią tylko 11 proc. ogółu pracujących. A wtedy zaczęła szerzyć się prostytucja. Duchowni przypomnieli sobie o sighe i wezwali samotne kobiety, by raczej wstępowały w tymczasowe legalne związki, nie narażały się na pokusy i nie ryzykowały pozostania na ulicy.

Dariusz nie jeździł do sanktuariów i nie szukał wzrokiem kobiet przekrzywiających w charakterystyczny sposób chusty przy grobie Imama Rezy (Maszhad) czy Niewinnej Fateme (Qom). Nie zna nawet żadnych duchownych-pośredników, choć słyszał o wielu takie plotki. Zalegalizował po prostu swój związek z koleżanką ze studiów na rok. Jednak ona liczyła na stabilizację i na przekształcenie sighe w prawdziwe małżeństwo. Jej rodzina nawet nie wiedziała o tym tymczasowym małżeństwie. A Dariusza nie było stać na taki krok. Dobrze, że nie mieli dzieci, które urodzone z sighe pozostałyby przy matce.

Sighe to specjalność szyickiego Iranu. Sunnici odrzucają taką formę "czasowego małżeństwa", zaś arabscy szyici (np. z Iraku) nie naśladują pod tym względem swych perskich współwyznawców.

Mauzoleum i cmentarz

Kiedy w 1989 r. umierał ajatollah Chomeini, jego śmierć wywołała w Iranie poruszenie porównywalne niemal z tym polskim z kwietnia 2005 r. Emocjonalny charakter Irańczyków wniósł tu dodatkowe akcenty chaosu, Iran zamarł na kilka dni w powszechnym wzruszeniu i żałobie. Pragnący dotknąć zwłok tłum niemal uniemożliwił pogrzeb.

Chomeini zmarł wieczorem 3 czerwca 1989 r., ale jego zgon spiker teherańskiego radia obwieścił dopiero następnego dnia rano w niecodzienny sposób: "Wzniosły duch boży połączył się z niebiosami". W Polsce był to dzień pierwszych wolnych wyborów. W Pekinie armia ruszała na plac Tiananmen. Wydarzenia w Iranie i Chinach przysłoniły wtedy w światowym odbiorze zwycięstwo "Solidarności".

Chomeini zmarł 17 lat temu, ale nad jego mauzoleum "od zawsze" sterczą dźwigi, wnętrze przypomina zaś niewykończoną halę fabryki. Turystów tu więcej niż Irańczyków, atmosfera nie sprzyja metafizyce.

Nieopodal, na gigantycznym cmentarzu Beheszt-e Zahra leżą w porażającej masie polegli w wojnie z Irakiem. Ci, których Chomeini posyłał falami na irackie czołgi.

On sam chyba nie chciałby dla siebie wystawnego sanktuarium. Zanim wrócił do kraju w 1979 r., w czasie pobytu na emigracji we Francji zaskakiwał skromnym zachowaniem. Pewnego razu żona zastała go, wtedy 76-letniego duchownego, jak wychodzi z toalety z wiadrem. Wytłumaczył: "Ludzie, którzy nas odwiedzają, korzystają z toalety. To nasi goście. Jest moim obowiązkiem utrzymywać to miejsce w czystości".

Zaczął karierę jako mistyk i do końca życia tworzył mistyczną poezję. Oczekując śmierci, pisał w wierszu "Słodki koniec":

Teraz powinienem szczęśliwie odejść

Do kręgu pijanych kompanów

Których umysły winem oczyszczone

Których myśli wolno płyną.

To wiersz z kluczem. Wino oznacza wiedzę mistyczną, a stan upojenia - zjednoczenie z Bogiem. Irańczycy mogą nie potrafić poprawnie wyrecytować po arabsku sury z Koranu, ale fragmenty poezji zna każdy.

Także Dariusz, który zapewnia, że o ile wiele decyzji władz nie cieszy się społecznym poparciem, to w kwestii programu atomowego (Dariusz wierzy, iż jest on pokojowy) ajatollahowie i prezydent mogą liczyć na poparcie narodu.

Bo naród, bez względu na sympatie polityczne, chce modernizacji kraju i jest dumny z budowanej z udziałem Rosji elektrowni atomowej w Busher nad Zatoką Perską.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2006