Kim jest pan z długopisem

Nie uważam, żebym wybierała między niebem a piekłem. Ale chcę lepszego świata i wiem, że ten, który jest wokół, nie jest najlepszy z możliwych.

06.07.2020

Czyta się kilka minut

Wiec wyborczy Szymona Hołowni we Wrocławiu, 2 czerwca 2020 r. / KRZYSZTOF KANIEWSKI / REPORTER
Wiec wyborczy Szymona Hołowni we Wrocławiu, 2 czerwca 2020 r. / KRZYSZTOF KANIEWSKI / REPORTER

Jedna ze znajomych posłanek poszła kiedyś na wiec w towarzystwie znajomej, zagrzewającej ją do walki i tłumaczącej jednocześnie, że sama jest naprawdę zajęta. Czym? Dopinaniem biznesplanu swojego start-upu, wywiadówką w szkole dziecka, opieką nad starszymi rodzicami, planowaniem fajnych wakacji – słowem, zajęta tymi wszystkimi sprawami, które, wypełniając naszą codzienność, nie zostawiają już wiele czasu na walkę o przestrzeganie konstytucji czy praw obywatelskich. Kiedy razem doszły do sceny i znajoma posłanka właśnie miała na nią wejść, żeby wygłosić płomienną mowę, koleżanka powiedziała do niej: „Walcz, walcz, ja ci kurtkę potrzymam”.

Ta scena wydała mi się znamienna. Myślę o niej dzisiaj, kilka dni przed drugą turą wyborów prezydenckich. Jeśli uznać ją za symboliczną, w jakiej ja jestem roli? Na pewno nie jestem tą znajomą posłanką – nie mam jej determinacji; nie wiem nawet, czy – porzuciwszy z wyraźną ulgą pracę dla polityków kilka lat temu – kwalifikuję się do roli koleżanki, która trzyma kurtkę. Ale chcę przynajmniej przyjść na ten wiec, od święta, porzucając swoje relatywnie spokojne życie na tę chwilę: chcę przynajmniej zagłosować.

Nie wszyscy mają ten zamiar. Piszę ten tekst, żeby zmienić ich zdanie.

Czy Lewandowski słucha Bacha

Tych z nas, którzy rozumieją, jak złożoną tkanką jest rzeczywistość, którzy wręcz rozsmakowują się w jej subtelnych splotach, niejednoznacznościach, podtekstach, mogą mierzić te wszystkie gromkie okrzyki kandydatów, którzy obwieszczają, że stoimy przed wyborem między Prawdą a Kłamstwem, Dobrem a Złem, Nienawiścią a Miłością, Wolnością a Dyktaturą, i że te wybory są najważniejsze od trzydziestu lat (zawsze tak mówią). My tu sobie słuchamy Debussy’ego czy Bacha, a kampania wyborcza wjeżdża nam ze swoim disco polo. Chcielibyśmy świata, w którym kandydaci mówią o programach, a wyborcy tego słuchają z uwagą; świata, w którym na naszego kandydata będą głosować sami fajni, a jeśli np. ktoś, kto głosował w pierwszej turze na Krzysztofa Bosaka, chciałby teraz wybrać inaczej, to dobrze: niech głosuje, ale wcześniej niech przeprosi i obieca, że od teraz już będzie taki jak my.

Perspektywa, wedle której polityka – a zwłaszcza kampania wyborcza – będzie pomieszczać subtelne komunikaty i złożoność istotnych społecznie kwestii, jest, delikatnie mówiąc, naiwna: jest to mniej więcej tak samo prawdopodobne jak to, że biegnąc z piłką ku bramce rywala Robert Lewandowski zatrzyma się, żeby kontemplować kształt przepływającego nad stadionem stratocumulusa. Oczywiście nie wszyscy muszą lubić mecze, a tym bardziej starcia w ringu bokserskim.

Ale zdecydowana większość z nas zostanie w Polsce (więcej czy mniej z nas?), będzie więc przez pięć lat patrzeć na Trzas- kowskiego lub Dudę na czerwonych dywanach i mównicach i, przede wszystkim, będzie żyć z konsekwencjami decyzji, które jeden z nich będzie podejmować.

Oblicza polaryzacji

Pamiętam, jak lata temu, w ramach amerykańskiego programu National Democratic Institute, robiłam warsztaty dla kobiet w Strefie Gazy; warsztaty miały zachęcać kobiety do głosowania i startowania w wyborach. Idea, że warto to robić, nie była tam oczywista. Kiedy będąc w restauracji w gronie kilkunastu kobiet zaprosiłyśmy na kolację kierowcę, żeby nie czekał na nas w autobusie, kelner to jemu właśnie wręczył rachunek. Pamiętam, że przy tamtej kolacji, tak pechowo skończonej dla kierowcy (nie no, nie dałyśmy mu płacić), jedna z kobiet powiedziała do mnie: „Ale wy nie macie w Polsce demokracji. Przecież u was jest więcej niż jedna partia”.

Brzydzimy się tak zwaną polaryzacją. Ale jaka jest alternatywa? Że zapanuje „demokracja” rozumiana tak, jak ją rozumiała moja rozmówczyni w palestyńskiej restauracji? Że będziemy wszyscy mieli ten sam pogląd? Jeśli tak – kto go zaordynuje? I czy czegoś to wam nie przypomina?


Czytaj także: Jarosław Flis: Czyja połowa będzie większa


Myślę, że często mylimy formę z treścią. Że często tym, co nas boli, jest właśnie forma; że odrzuca nas nie to, że jest prawica i lewica (czy jakkolwiek należałoby to nazwać), ale to, że na swoich krańcach sama forma wyrażania różnic jest nienawistna. Nienawiść – i ta, którą czujemy od innych, i ta najbardziej bolesna, której nasiona możemy czasem znaleźć w naszych sercach, boli. Nie musimy się na nią zgadzać i nie musimy po nią sięgać w tych ostatnich dniach kampanii. Piłka jest po naszej stronie.

Ci okropni politycy

Tych, którzy zastanawiają się, czy w ogóle wchodzić na boisko, powstrzymuje też coś, co można by nazwać względami estetyczno-towarzyskimi: politycy to nie jest towarzystwo dla nas, my się o tych ludzi nie chcemy nawet otrzeć. Uchylając głowę przed nieuchronnie lecącymi w moją stronę zgniłymi jajkami zaryzykuję i powiem to: politycy są normalnymi ludźmi. Chociaż jest to bodaj jedyny zawód, którego przedstawiciele traktują przymiotnik odrzeczownikowy od jego nazwy jako rodzaj obelgi – np. zarzucając oponentom, że podjęli decyzję polityczną – różnica między nimi a nami nie jest tak uderzająca, jak chcielibyśmy myśleć.

Czy rzeczywiście oni są źli, a my dobrzy, oni są przebiegłymi, cynicznymi oszustami, którzy próbują nas mamić, podczas kiedy my wiedziemy swoje moralne życie? Czy rzeczywiście są tak jednorodni, że nie warto zrobić różnicy np. między tymi, którzy dzielą ludzi na ludzi i nieludzi, i tymi, którzy chcą zrobić przestrzeń dla różnorodności?

Piszę o tym ze złością, także na siebie samą, bo daję się uwodzić temu fast- foodowemu złudzeniu: mojemu ego bardzo smakuje poczucie przewagi i bywa, że ochoczo uprawiam narodowy sport złorzeczenia z kanapy.

Ale też pracowałam z politykami oraz w sztabach wyborczych przez lata i wiem: tak jak w firmach czy organizacjach pozarządowych jedni są fajni, a drudzy nie. Jedni są tam tylko dla kariery, innym naprawdę o coś chodzi. Wiem też, że wśród dziesiątek tysięcy ludzi, którzy pracowali i pracują w sztabach wyborczych, zdecydowana większość zasuwa za darmo, w przekonaniu, że jeśli wygra ich kandydat, świat będzie lepszym miejscem. Chociaż trochę robi mi się słabo, kiedy ćwiczę w wyobraźni tę hipotezę na niektórych z kandydatów, jestem przekonana, że tak właśnie jest.

Piorą mózgi, ale nie nam

Pokrewne przekonaniu o swojej wyraźnej moralnej wyższości nad politykami jest przekonanie, że oni piorą mózgi tym, którzy głosują na kogoś innego. Nie nam! Ale już np. twojemu sąsiadowi? Temu, na którego płocie wisi, na razie nienaruszony, plakat urzędującego prezydenta – Warszawy lub Polski, niepotrzebne skreślić? On to niechybnie jest ofiarą niecnej partyjnej propagandy. Jakiś złowrogi polityk przyszedł nocą, otworzył mu głowę i coś do niej włożył, wyszedł przed świtem i sąsiad się nie pokapował, że ktoś w ogóle był, nawet kot nie miauknął, ale sąsiad obudził się już innym człowiekiem i teraz wykrzykuje obelgi, kiedy zawracasz na jego podjeździe, chociaż wcześniej, jak wszyscy złoczyńcy, był niespotykanie spokojnym człowiekiem i zawsze mówił „dzień dobry”.

Oburzaliśmy się na słowa Jacka Kurskiego o „ciemnym ludzie”, ale czy my myślimy inaczej? I czy teraz, kiedy część z nas nie chce iść do wyborów, nie stawiamy się znowu ponad tymi, którzy w nich uczestniczą, np. obrażając się, że nasz kandydat pierwszego wyboru nie wszedł do drugiej tury? Czy ci z nas, którzy nie chcą głosować, nie uznają za wyraz i dowód na swoją moralną wyższość swojego aktu abdykacji? Co konkretnie próbujemy udowodnić, wklejając tabelki o zależności między poziomem wykształcenia a wysokością poparcia dla kandydatów? Czy nie widzimy swoich własnych wyborów jako bardziej świadomych, oświeconych, włącznie z wyborem o niegłosowaniu?

Połączeni z kandydatem

Tymczasem motywacje ludzi są złożone; wykresy o tym, że „nasi” są lepiej wykształceni niż „tamci” (czytaj: „gdybyś się uczył, tobyś wiedział”), tej złożoności nie oddają.

Myślę raczej, że znajdujemy się we wspólnym psychologicznym polu z tymi, na których głosujemy; mamy podobną częstotliwość, być może podobną wiodącą emocję w naszym życiu. Jestem przekonana, że gdyby popatrzeć poza suche demograficzne kategorie – takie jak miejsce zamieszkania czy poziom dochodu – okazałoby się, że łączy nas mniej uchwytny wątek: coś, co rozgrywało się przy stołach w naszych domach rodzinnych, może w klasach, do których chodziliśmy, może w parafiach; jakiś niewypowiedziany przekaz, który niesiemy całe życie w swojej krwi. I teraz się spotykamy: polityk i wyborca. I jest to, w pewnym sensie, zawsze spotkanie osobiste, chociaż jeden grzmi z trybuny na ekranie, a drugi podnosi wzrok znad jajecznicy, wychwytując jakieś słowo. Nie jest to historia o złym wilku i uciśnionych koźlątkach, tylko raczej o spotkaniu ludzi czymś ze sobą połączonych.

Gdyby porzucić przekonanie, że politycy są źli, a my dobrzy, że oni prześladują, a my stajemy przed wyborem, czy się temu poddać czy z odrazą odmówić w tym udziału, można by zobaczyć sprawy inaczej. Mój przyjaciel-polityk, z którym nie zgadzam się w prawie żadnej sprawie, powiedział mi kiedyś, że w moralności podstawową kategorią jest kategoria stopnia; wielu spraw nie da się rozstrzygnąć posługując się czarno-białą skalą.

Wiodąca emocja

W takim stopniowalnym świecie, pozwól, że zadam ci pytanie osobiste: czy twój/twoja partner/ka jest osobą idealną? Czy idealne są, jeśli je masz, twoje dzieci? Szkoła, do której chodzą? Czy twoja praca, pensja, długość wakacji, a w końcu – ty sam – jesteście idealni? Czy w jakiejś dziedzinie życia uczestniczysz w świecie pozbawionym ułomności? Kochamy ludzi ułomnych i sami tacy jesteśmy. Ale kiedy przychodzi do politycznych wyborów, niektórzy z nas oczekują, że akurat tym kawałkiem świata będą rządzić zupełnie inne reguły.


Polecamy: Wybory prezydenckie 2020 - serwis specjalny "Tygodnika Powszechnego"


Dzisiaj reguły są takie. Wiele z nich chętnie zastąpiłabym innymi. Ale nie czuję się do niczego przymuszana, wmanewrowywana; nie jestem zakładniczką w niczyich rękach. Nikt mnie nie „wyprowadza na ulicę”, nikt nie może „przekazać mojego głosu” innemu kandydatowi; nie jestem meblem, który można przestawić do innego pokoju. Biorę udział w sytuacji, której reguły znam. Ważę plusy i minusy i posługuję się skalą: tak będzie lepiej, tak będzie gorzej.

Nie uważam, żebym wybierała między niebem a piekłem. Ale chcę lepszego świata i wiem, że ten, który jest wokół, nie jest dzisiaj, wbrew słowom Leibniza, najlepszy z możliwych. I że może być lepszy, jeśli wybory wygra wystarczająco dobry kandydat – nawet jeśli szlag mnie trafia, że znów to jest kandydat i że przez ostatnie tygodnie oglądałam na plakatach samych panów w granatowych marynarkach i ani jednej pani w burgundowej sukience.

Jest jakaś wiodąca emocja, front atmosferyczny, koloryt, w którym będziemy żyli przez najbliższe pięć lat, wszyscy – ci, którzy pójdą głosować, i ci, którzy zostaną w domu. Polityka nie znika od tego, że wyłączymy telewizor. A kiedy włączymy go znowu, być może tylko po to, żeby obejrzeć program kulinarny, zanim zdążymy przełączyć kanał, zobaczymy tam prezydenta naszego kraju: przed Pałacem Prezydenckim, pochylonego z długopisem nad jakąś ustawą, mówiącego w naszym imieniu na międzynarodowym zgromadzeniu.

Zobaczymy któregoś z nich. ©

NATALIA DE BARBARO jest psycholożką i trenerką. Prowadzi warsztaty dla kobiet oraz szkolenia z komunikacji i przywództwa. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2020