Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ot, choćby sugestie, że dyskwalifikującym drugiego kandydata ma być to, iż w młodości zakwalifikował się na prestiżowe stypendium im. Fulbrighta w Stanach Zjednoczonych. Albo że napisał głośny tekst publicystyczny wespół z Adamem Michnikiem. Bo już zarzut powiązań ze służbami specjalnymi PRL, podczas gdy sądy trzech instancji - od lustracyjnego po Sąd Najwyższy - dawno odrzuciły te podejrzenia, można uznać jedynie za wynikającą z niewiedzy beznadziejną głupotę bądź wynikające z cynizmu bezkresne chamstwo.
Oczywiście, można się pocieszać, że autorami tych absurdów byli przedstawiciele politycznego folkloru: Ruchu Katolicko-Narodowego i Samoobrony. Kłopot w tym, że do tego poziomu dostosowały się ugrupowania, które chcą uchodzić za poważne i odpowiedzialne. Oto kandydat Józef Zych uznaje za stosowne zachęcać do oddania na siebie głosu, m.in. obiecując kolegom-posłom spec-emerytury. I okazuje się, że popierają go nie tylko towarzysze z Polskiego Stronnictwa Ludowego, ale też Platforma Obywatelska (która co chwila deklaruje, jakie to oszczędności przyniosłoby ograniczenie liczebności Sejmu i zniesienie Senatu) oraz Prawo i Sprawiedliwość (które co rusz nawołuje do podniesienia poziomu etycznego świata polityki i walki z wszelkimi formami korupcji).
Bowiem pod koniec kadencji nie zależy już PO i PiS (oraz oczywiście Lidze Polskich Rodzin) na poprawie wizerunku parlamentu - liczy się tylko dobicie i tak dogorywającego Sojuszu Lewicy Demokratycznej. W tym dziele wszystkie chwyty są dozwolone. I każda cena okazuje się warta zapłaty.
Ale abstrahuję od losów SLD i od dywagacji, czy nowy marszałek Sejmu, Włodzimierz Cimoszewicz, powinien akurat teraz opuszczać stanowisko szefa dyplomacji. Rzecz w tym, że przy takim podejściu kluczowych sił parlamentu do swojej pracy może on jeszcze wydać z siebie wiele ustawodawczych bubli (albo, przeciwnie, zaniechać podjęcia koniecznych regulacji), za co przyjdzie potem płacić. Dosłownie - pieniędzmi, które nie wpłyną do budżetu bądź z niego nieoczekiwanie wypłyną. Oraz politycznie - brakiem zaufania obywateli do jednej z kluczowych instytucji publicznych, ze wszystkimi tego konsekwencjami.