Kiedy w ofercie jest wieczna szczęśliwość

Istnieje jakaś dziwna więź z tymi, którzy odeszli, a którzy nas kochali i których kochaliśmy. Czy tylko w naszej pamięci i tęsknocie? Czy doświadczenie ich obecności, odczuwane przez tak wielu ludzi, jest wyłącznie autosugestią, pracą wyobraźni?

26.10.2013

Czyta się kilka minut

 /
/

„Kiedy w ofercie jest wieczna szczęśliwość, nic innego w ogóle się nie liczy. Ludzie, którzy wierzyliby w niebo, zachowywaliby się pewnie całkiem inaczej niż ci, którzy w nie nie wierzą. A jednak nie widać oczekiwanej różnicy w zachowaniu. Przeważająca większość chrześcijan ma nadzwyczaj nonszalancki stosunek do zbliżającego się sądu, wiodąc życie, które niemal nie różni się od życia ich znajomych, którzy otwarcie nie wierzą. Mówiąc wprost, to oni oblewają behawioralny test z wiary” (Jamie Whyte, z wykształcenia filozof, z zawodu pamflecista – cytat za: o. Timothy Radcliffe, „Daj nura. Życie po chrzcie i bierzmowaniu”). Dla chrześcijanina ironia Whyte’a nie jest przyjemna, ale też nie jest sprawiedliwa. Bo czego on od nas chce? Byśmy codziennie chodzili na Msze, a może i na nieszpory? Chce, żebyśmy przestali czynić sobie ziemię poddaną, byśmy stali i patrzyli w niebo, jak Apostołowie po wniebowstąpieniu, za co zresztą zostali upomniani przez anioła („czemu stoicie i patrzycie w niebo”)?

 Jednak coś w tym, o czym pisze, jest. Nasze życie religijne przybladło, niekiedy zostało sprowadzone niemal wyłącznie do rytuału. Nawet zakony, które miały być znakiem „nadziei nieśmiertelności”, a śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa miały wyrażać ich całkowite oderwanie od tego, co ziemskie, na rzecz nieba, przestały być czytelnym znakiem choćby dlatego, że dożywotnie zapewniony zakonnikowi dach nad głową, strawa i odzienie stawiają go („ubogiego dla Chrystusa”) w sytuacji uprzywilejowanej w stosunku do bezdomnego kloszarda, który nie wie, co z nim będzie jutro. O. Radcliffe (były generał dominikanów) twierdzi, że „wkrótce zaskoczy nas radykalny powrót do religii. Powrót nastąpi – pisze – tylko trzeba wymyślić nowe formy chrześcijańskiego szaleństwa”. Bo z tych starych, owszem, niegdyś zrodzonych z „chrześcijańskiego szaleństwa” zaangażowanej miłości i z wiary ludzi świętych, pozostała z upływem czasu tylko forma (instytucji, przepisów, praktyk).

Jednak... w II wieku po Chrystusie autor Listu do Diogneta pisał: „Chrześcijanie nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania, ani językiem, ani strojem. Nie mają bowiem własnych miast, nie posługują się jakimś niezwykłym dialektem, ich sposób życia nie odznacza się niczym szczególnym. Ale (...) przebywają na ziemi, a są obywatelami nieba. Słuchają ustalonych praw, a własnym życiem zwyciężają prawo. Kochają wszystkich ludzi, a wszyscy ich prześladują. Są zapoznani i potępiani, a skazywani na śmierć zyskują życie. Są ubodzy, a wzbogacają wielu”. Tak więc już wtedy chrześcijanie egzystowali, „wiodąc życie, które niemal się nie różniło od życia ich znajomych, którzy otwarcie nie wierzą”. Gdyby Jamie Whyte żył w II wieku, pisałby podobnie: „Chrześcijanie nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania, ani językiem, ani strojem”.


Sprawa jest poważna. Czy pragnienie nieba odgrywa w naszych dążeniach jakąkolwiek rolę? Nieba „nie wyobrażamy sobie już jako naszego przebóstwienia. Jest ono w naszej wyobraźni raczej niekończącą się pogodną emeryturą w niebiańskim odpowiedniku Brighton” (por. o. Radcliffe).

W dzień Wszystkich Świętych, w Dzień Zaduszny odwiedzamy groby bliskich – tych, których znaliśmy – idąc obok tych nieznanych („co mu postawili, co mu napisali, ile miał lat?”, jak śpiewał niegdyś Jan Kelus). Ale jest w tym coś więcej niż zewnętrzny gest. Jest dziwna więź z tymi, którzy odeszli, a którzy nas kochali i których kochaliśmy. Czy tylko w naszej pamięci i tęsknocie? Czy doświadczenie ich obecności, odczuwane przez tak wielu ludzi, jest wyłącznie autosugestią, pracą wyobraźni? Czy interpretacja dziwnych splotów okoliczności, w których widzimy znak ich troski o nas, to nadinterpretacja tylko?

Mając nadzieję na wieczną szczęśliwość i wierząc w świętych obcowanie, nie mam zamiaru gardzić doczesnością. Tu – jak mniemam – ma początek szczęście, które tam przyjmie postać doskonałą. Tam, mam nadzieję, nie będziemy wciąż coś robić przeciw niemu, jak niemądrze czynimy to w naszej biednej doczesności. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2013