Kiedy słońce było bogiem

Turner był artystą, któremu ogień, woda, ziemia i powietrze pozwoliły połączyć naturę z cywilizacją, naukę z emocjami, ideę postępu z pierwotnym lękiem, przeczucie apokalipsy z nadzieją.

25.10.2011

Czyta się kilka minut

William Turner, Księżyc w nowiu, czyli "Straciłem łódkę, nie będziesz mieć sersa", 1840 r. / The Tate Gallery, London, Digital Image (C) Tate, London 2010 r. Reprodukcje udostępniło Muzeum Narodowe w Krakowie /
William Turner, Księżyc w nowiu, czyli "Straciłem łódkę, nie będziesz mieć sersa", 1840 r. / The Tate Gallery, London, Digital Image (C) Tate, London 2010 r. Reprodukcje udostępniło Muzeum Narodowe w Krakowie /

Formy oraz wygląd bytów i substancji świata zewnętrznego są niemal nieskończenie różnorodne i znajdują się w stanie ustawicznej przemiany.

Humphry Davy

William Turner należał do tych ludzi, których jedni od pierwszej chwili darzą podziwem i szacunkiem (za wolę walki, upór, konsekwencję, skuteczność działania), inni zaś nieodmiennie traktują z rezerwą, odczuwając wręcz pewien rodzaj "wielkopańskiego" niesmaku wobec karierowiczostwa, śliskiej umiejętności zdobywania protektorów, może nawet autopromocyjnej bezczelności... A co stworzył? Wreszcie możemy to zobaczyć w krakowskim Muzeum Narodowym.

Kto nie walczy, ginie

Kariera brytyjskiego malarza potoczyła się nadzwyczaj szybko: wychowany w okolicach londyńskiego targu Covent Garden syn tamtejszego golarza został członkiem prestiżowej Akademii Królewskiej już jako dwudziestosześciolatek (nikt wcześniej ani później nie dostąpił tego zaszczytu w tak młodym wieku). Przy okazji ożenił się i przeprowadził pod znacznie lepszy adres - na Harley Street (ulicę, która nawet w kryminałach Agaty Christie jest synonimem zamożności i wysokiej pozycji społecznej).

Potrafił być bezwzględny: nie miał np. szczególnych oporów przed zamknięciem własnej matki - niezrównoważonej emocjonalnie - w Bethlem, przerażającym ośrodku dla chorych psychicznie, który bardziej od szpitala przypominał ciężkie więzienie. Nie był wolny od snobizmu - gdy wszedł w elitarne środowiska, zaczął się podpisywać wszystkimi nadanymi mu imionami: Joseph, Mallord, William. Ostatnie, którego używał do tej pory, już nie wystarczało. Dobrze znał też wartość swojego dzieła: w 1848 r. zapisał je w dwóch trzecich (20 tysięcy prac!) narodowi brytyjskiemu - pod warunkiem, że w londyńskiej National Gallery powstanie osobna sala, poświęcona wyłącznie jego twórczości.

Jednak czyż drapieżności tej nie usprawiedliwia w jakimś stopniu brutalność epoki, w której przyszło żyć genialnemu malarzowi? Rewolucja przemysłowa zdążyła już osiągnąć apogeum, na kontynencie pojawił się niebezpieczny dla Wysp Napoleon Bonaparte, zaś po jego upadku imperium brytyjskie wejść miało w okres największej prosperity. Być może w czasach dojrzewającego kapitalizmu ktoś taki jak Turner musiał być silny i bezwzględny. W myśl zasady: kto nie pracuje, ten nie je; kto nie walczy, ginie...

Cztery żywioły

W epoce przełomowej przyszło żyć nie tylko Turnerowi-Anglikowi, ale także Turnerowi-artyście. Jej graniczność dobrze odzwierciedla najwcześniejsza praca prezentowana na krakowskiej wystawie: rysunek według malowidła "Quos ego!" (Ja wam...) Petera Paula Rubensa, wykonany w latach 1790-91 - przez nastoletniego Brytyjczyka. Scena i tytuł nawiązują do "Eneidy" Wergiliusza: oto Eol, bóg wiatrów, na prośbę Junony atakuje sztormem okręty Eneasza; na szczęście w sukurs przychodzi bohaterowi sam Neptun, władca morza...

Czy już wtedy, parafrazując wielkiego Flamanda, dojrzewający w kapryśnym klimacie londyńczyk doszedł do wniosku, że zostanie portrecistą żywiołów, tak żywo objawiających swą moc w jego ojczyźnie? W każdym razie skromny, młodzieńczy rysunek przywołuje na myśl tradycję sięgającą czasów żyjącego w V wieku przed naszą erą Empedoklesa, który stwierdził, że ogień, ziemia, powietrze i woda stanowią cztery prymarne korzenie wszechrzeczy, z których bogowie poskładali nasz świat (podobną "teologię" zdawał się wyznawać Stanisław Wyspiański, myśląc np. o kościele franciszkańskim w Krakowie).

Przez całe stulecia żywioły przedstawiano za pomocą personifikacji (Charles le Brun stworzył np. dla Ludwika XIV gigantyczny gobelin, na którym reprezentowały je postaci olimpijskich bogów). Czasem przedstawiały je zwierzęta: salamandry albo feniksy oznaczały ogień, niedźwiedzie albo króliki - ziemię, delfiny albo koniki morskie - wodę, kameleony zaś - powietrze. Kiedy indziej używano jeszcze prostszych skojarzeń: ziemię symbolizowały sierp albo łopata, wodę - fontanna, statek, koło młyńskie, powietrze - chmury, wachlarze, huśtawki, ogień - wulkan, błyskawica, krzemień...

Urodzony w 1775 r. Turner (rówieśnik Jane Austen) współtworzył jednak epokę, która odkrywała naturę dla niej samej i mocy ukrytej w przyrodzie. Zarówno w sztuce, jak i w nauce. Sam zresztą bardziej niż z innymi artystami przyjaźnił się z uczonymi (dla Michaela Faradaya prowadził nawet eksperymenty dotyczące właściwości różnych pigmentów).

Regularnie bywał na wykładach organizowanych przez Towarzystwo Królewskie, powołane do życia "dla niestrudzonego pogłębiania wiedzy na temat Układu Słonecznego i tym podobnych zagadnień". Tu, pod koniec kwietnia 1801 r. wysłuchał referatu sir Williama Herschela, konstruktora gigantycznego teleskopu, który pozwolił mu dostrzec na powierzchni Słońca rozliczne wypukłości, fałdy, zgrubienia... W czasie tego wystąpienia padło przełomowe stwierdzenie: Słońce to obiekt fizyczny, który można, ba, należy obserwować i badać. Wcześniej uważano, że jest to absolutnie niemożliwe. Artysta mocno wziął sobie zdanie Herschela do serca: przez całe życie przyglądał się słońcu, malując je regularnie od 1803 r. A jeśli wierzyć świadectwu Johna Ruskina, wiernego admiratora twórczości Turnera, miał przed śmiercią powtarzać jedno zdanie: "Słońce jest bogiem".

"Portrety krajobrazu"

Woda nie oznaczała dla malarza wyłącznie źródła życia, ogień nie wydawał mu się darem Prometeusza, dobroczyńcy ludności... Przede wszystkim dostrzegał potęgę i grozę przyrody, której nie oswaja wcale fakt, że wiele zjawisk już można wytłumaczyć naukowo, inne zaś z całą pewnością znajdą wytłumaczenie w przyszłości (choć wiedzę miał sporą, znał np. teksty szkockiego meteorologa Jamesa Huttona, który pod koniec wieku XVIII doszedł do wniosku, że deszcz wywołany jest zderzeniem mas powietrza o bardzo różnych temperaturach). Wyjaśnienie zjawiska nie oznacza przecież jego ujarzmienia.

Tak też rozumiał Turner swoją sztukę (a może nawet sztukę w ogóle?): jako mozolne przedzieranie się przez poddaną nieustannej transformacji materię, jako próbę jej zrozumienia - bez nadziei na pokonanie. Przekonany o własnej wartości, czuł się zarazem Syzyfem. To dlatego - wbrew opiniom wielu krytyków (a i decyzjom niektórych współczesnych mu artystów, np. Eug?ne Delacroix) - w czasach, gdy historia wybuchała gwałtownie jak wulkan, nie chciał malować scen historycznych. Zachowując wierność "portretom krajobrazu" (określenia tego jako pierwszy użył starszy prawie o pół wieku Francuz Pierre-Henri de Velenciennes, postulując, by przestać malować pejzaże w pracowni i wyjść na zewnątrz), Turner syntetyzował je stopniowo, tworząc polifoniczną fuzję poszczególnych żywiołów - i dochodząc niemal do abstrakcji.

Nowatorskiego Brytyjczyka nazwano więc prekursorem impresjonizmu, ekspresjonizmu, symbolizmu, abstrakcjonizmu. Tymczasem wymyka się on jakimkolwiek porządkującym rzeczywistość artystyczną "-izmom", wliczając w nie również romantyzm, w który wpisała go chronologia. Był artystą, któremu ogień, woda, ziemia i powietrze pozwoliły połączyć naturę z cywilizacją, naukę z emocjami, obiektywizm obserwacji z subiektywizmem interpretacji, ideę postępu z pierwotnym lękiem, przeczucie apokalipsy z nadzieją. Turnera trudno nazwać ilustratorem przyrody - był raczej jej filozofem - bardzo nam współczesnym (o to, co myśli o tej twórczości, chciałoby się zapytać ks. prof. Michała Hellera)...

W poszukiwaniu światła

Idea krakowskiej wystawy - na której pokazano 84 prace, oleje i akwarele, pochodzące z Galerii Tate, a także z kilku innych kolekcji angielskich i amerykańskich - jest genialna w swojej prostocie i klarowności. Kuratorzy prowadzą nas przez sale poświęcone poszczególnym żywiołom obecnym w twórczości bohatera prezentacji - aż do symfonicznego finału, w którym wszystko - pod przewodnictwem oczyszczającego ognia - miesza się ze wszystkim, zyskując szczególny, świetlisty ton.

Zacznijmy od żywiołu ziemi, któremu Turner przyglądał się uważnie, podróżując po Szkocji, Walii, Alpach i Francji. Oto np. "Góra św. Gotarda" (akwarela na papierze, ok. 1806-07): zapadające w czerń bądź nabierające białego światła bryły ugru otwierają się na nieskończone, puste przestrzenie, przywołujące na myśl "Pustynię Tatarów" Dino Buzzatiego. Dopiero po dłuższej chwili odbiorca orientuje się, że to, co brał za głaz stojący przed wejściem do skalnego tunelu, jest w gruncie rzeczy żywym stworzeniem. Widok objuczonego konia każe zaś poszukać podróżnika. Czy to on - usytuowany daleko, przypominający martwy konar drzewa i nic nieznaczący?

"Diabelski Most na przełęczy św. Gotarda" (ołówek, tusz, akwarela i wydrapywanka na papierze, 1841-43) to także element nieistotny dla całości kompozycji. O wiele ważniejsze są mocne zestawienia kolorystyczne spływających ku przepaści skał - przy całej swej fantazyjności wydają się rzeczowe, jakby z notatek geologa.

I w tej właśnie (pozornej) sprzeczności, kryje się geniusz Turnera-pejzażysty. Z jednej strony nie starał się drobiazgowo odzwierciedlić obrazu, który pojawiał się przed jego oczami. Wiedział, że skupienie się na szczególe może zabić nastrój - a przecież chodziło mu nie tyle o sportretowanie tego, co widoczne, ile o to, co nieuchwytne i niepoznawalne. Z drugiej strony, szkicowo wyłuskiwał z krajobrazu elementy, które mogłyby zainteresować uczonego - zwracał np. uwagę na skład gleby albo gatunek kamienia.

Nic w tym dziwnego, Turner uczestniczył wszak aktywnie w ówczesnych sporach dotyczących początków ziemi - różnie rozumianego aktu stworzenia. Gdy w Niemczech popularność zyskiwała w jego czasach teoria "neptunizmu", głosząca, że ziemia to nic innego jak skamieniałe osady prehistorycznych mórz, malarz - jak większość swoich rodaków - starał się udowodnić, że rację mają wyspiarscy "plutoniści", twierdzący, że nasz świat powstał w wyniku przemieszczania się i krzepnięcia lawy wulkanicznej. Wezuwiusz, szczególnie aktywny na początku XIX wieku, zdawał się przyznawać rację Brytyjczykom...

"O mały włos..."

Każdy brytyjski malarz powinien - przynajmniej w jakimś stopniu - być marynistą. Turner, który dobrze znał zasady nawigacji i na własnej skórze przekonał się, że morze potrafi zagrozić życiu: przepłynąwszy w lipcu 1802 r. kanał La Manche, pisał w pamiętniku: "Przybijamy do brzegu w Calais. O mały włos nie poszliśmy na dno".

Echo ostatniego zdania powraca często w jego twórczości.

Morze na obrazach Turnera (inaczej niż w niektórych pracach XVII-wiecznych Holendrów) nie jest tłem dla działalności człowieka, a tym bardziej nie jest jego chętnym pomocnikiem. Artysta chętniej maluje "Maszty tonącego okrętu" (akwarela na papierze, 1825) albo "Okręt podczas sztormu" (ołówek i akwarela na papierze, ok. 1826). O dziwo, w obydwu tych pracach żaglowce nie przypominają dzieła rąk ludzkich - zdają się roztapiać w morzu, poddając się kolejnej transformacji materii - zgodnie z naczelną zasadą determinującą istnienie świata. Choć czasem zdarza się, że artysta przeciwstawia człowieka morzu, ustawia go w sytuacji granicznej - na klifie, między powietrzem, wodą i ziemią. Przypomina wtedy latarnię morską na wyspie, narażoną na niebezpieczeństwa sztormu - jest ciałem obcym... Które - dopiero poprzez zniszczenie - stanie się pełnoprawną częścią universum.

Kiedy patrzymy na morskie pejzaże Turnera, zauważamy coś jeszcze: woda wchodzi na nich w ścisłą relację z powietrzem: chmury mieszają się z falami, wiatr wzbija w górę prawdziwe wodospady, nie wiadomo, gdzie kończy się deszcz, a zaczyna piana morska. Wszystko to w wirze, ruchu, skłębieniu... I co najważniejsze: od dynamiki wiatru, który przepędza chmury, wygina gałęzie, sprawiając, że ich cienie tańczą, od wschodów i zachodów słońca, zależy niezmiennie zmienne światło. Niewiele ma to wspólnego ze statyczną perspektywą powietrzną mistrzów renesansu...

W tym kontekście pojawić się może ogień, najważniejszy żywioł dla tego malarza. Oczyszczający i stwarzający, a przede wszystkim - sublimujący światło. W 1955 r. Turner stworzył jedną ze swoich najważniejszych kompozycji olejnych, "Pożar na morzu". I tym razem tragedia marynarzy, którzy muszą wybierać między makabryczną śmiercią w płomieniach, a skokiem w skłębioną czeluść wody, nie ma najmniejszego znaczenia. Tak jak nie ma znaczenia, że ludzką katastrofą jest "Pożar Izby Lordów i Izby Gmin 16 października 1834" (olej na płótnie, wystawiony rok później). Żywioły nacierają na siebie, by w walce stworzyć nową wartość. Czy coś wyniknie z tej wojny? Zobaczymy.

Pojednanie

Czy rzeczywiście człowiek jest w tym procesie niepotrzebny? Przecież Turner żył wśród hut, kopalń i fabryk, w świecie rozwijającego się przemysłu, dostarczającego poruszających obrazów, w których żywioły podporządkowane zostają woli człowieka. Czyżby nie miało to na artystę żadnego wpływu?

Na krakowskiej wystawie zobaczyć możemy obraz szczególny. "Bohater setki bitew" (olej, Galeria Tate) ma długą historię; powstały w latach 1800-47, został gruntownie przemalowany w 1847 r., gdy w Wielkiej Brytanii trwała zażarta debata dotycząca formy i usytuowania pomnika poświęconego księciu Wellingtonowi. Turner, darzący "pogromcę Napoleona" szczerym podziwem, przetworzył wtedy swój stary obraz w sposób wizjonerski: scenę zarejestrowaną najpewniej w słynnej hucie stali niedaleko Merthyr na południu Walii, przedstawiającą kobietę siedzącą wśród kół zębatych, uzupełnił o nowy, dominujący element - oglądamy proces odlewania posągu bohaterskiego wodza, wielką lawę rozgrzanego stopu metali. Jakbyśmy powrócili do momentu stworzenia świata, znaleźli się w przestrzeni kuźni Wulkana albo pracowni alchemicznej... I znów się okazuje, że o ile człowiek zdolny był stworzyć jedynie Golema, o tyle żywioły powołały do życia herosa.

A jeśli tak, łatwiej wytłumaczyć medytacyjny i wyciszony charakter sali zamykającej wystawę w MNK, poświęconej fuzji żywiołów. Znajdziemy tu m.in. "Scenę nad rzeką - zachód słońca" (akwarela, 1820), operującą rozświetlonymi barwami, a jednocześnie przywodzącą na myśl malarstwo Marka Rothko. Dalej "Wschód słońca" (olej, 1840-45): tak przejrzysty, że niemal nieuchwytny. Wreszcie "Początek barwny" (akwarela, 1856), w którym kolor i światło dają wrażenie jakiejś innej rzeczywistości. Tak, jakby proces przemijania nagle się odwrócił i nasz świat przeszedł na drugą stronę. Jakby cała materia łagodnie roztopiła się w świetlistym niebycie...

***

Krakowska prezentacja twórczości Turnera to jedna z najważniejszych wystaw tego roku - i to w skali całego kraju. Nie chodzi wyłącznie o to, że dzieła jednego z największych artystów w historii sztuki europejskiej po raz pierwszy zawitały do Polski. Czasem zdarzają się bardzo przeciętne wystawy wielkich mistrzów, o czym przekonaliśmy się niedawno, oglądając w tym samym muzeum "Skarby korony hiszpańskiej".

Rzecz w tym, że organizatorzy potraktowali odbiorcę poważnie, oferując mu spójny i reprezentatywny wybór prac, a także pozwalając samodzielnie wejść w ich świat - niepoddający się reprodukcji. Bez niepotrzebnych gadżetów, mizdrzenia się czy łopatologii.

"TURNER. MALARZ ŻYWIOŁÓW"; Kraków, Muzeum Narodowe; wystawa przygotowana przez Bucerius Kunst Forum w Hamburgu; kurator: dr Ortrud Westheider; opiekun merytoryczny ze strony MNK: Magdalena Czubińska; koordynatorki: Olga Jaros i Beata Foremna; wystawa, której towarzyszy katalog, jest czynna do 8 stycznia 2012 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2011