Kenia: Fatalne wybory

To głosowanie miało dowieść, że demokracja na wschodzie Afryki ma się coraz lepiej. Choć ogłaszano – i to po dwakroć – sukces, zakończyło się jednak fatalnie wróżącą klapą.

03.11.2017

Czyta się kilka minut

Przywódca kenijskiej opozycji Raila Odinga krytykuje nieuczciwe, jego zdaniem, wybory. Nairobi, 31 października 2017 r. / Fot. Ben Curtis / AP / East News
Przywódca kenijskiej opozycji Raila Odinga krytykuje nieuczciwe, jego zdaniem, wybory. Nairobi, 31 października 2017 r. / Fot. Ben Curtis / AP / East News

Być może oczekiwano od Kenijczyków zbyt wiele. Odkąd w 1991 r. przywrócono w Kenii wielopartyjną demokrację, pięć z sześciu elekcji zakończyło się awanturami i procesami sądowymi, a jedna, z 2007 r., doprowadziła niemal do wojny domowej. W etnicznych pogromach zginęło ponad tysiąc ludzi, a prawie pół miliona straciło dach nad głową. Z drugiej jednak strony, kto na wschodzie Afryki bardziej nadaje się, by świecić sąsiadom przykładem, jak nie 50-milionowa Kenia, uważana od lat za państwo najlepiej urządzone, najsprawniejsze i najbogatsze?

Powodzenia kenijskim wyborom życzono w Afryce - a także na Zachodzie - tak bardzo, że ledwie się odbyły, jeszcze w sierpniu, zagraniczni obserwatorzy obwieścili, iż demokracja znów zatriumfowała na Czarnym Lądzie. Chwalono elekcję, że była uczciwa i wolna, a przede wszystkim spokojna. Niezadowolony był jedynie przywódca kenijskiej opozycji 72-letni Raila Odinga, pokonany 45-54 przez urzędującego od 2013 r. prezydenta Uhuru Kenyattę. Odinga upierał się, że znów, już po raz czwarty, został oszukany i zaskarżył wybory do sądu.

Po raz drugi triumf demokracji w Kenii ogłoszono we wrześniu, gdy Sąd Najwyższy, po raz pierwszy w dziejach Afryki, unieważnił wybory, uznając, że dopuszczono się podczas nich tak licznych nieprawidłowości, że nie sposób ich było uznać za uczciwe. Sąd Najwyższy zarządził wyborczą powtórkę i wyznaczył jej termin na 26 października.

Seria niefortunnych zdarzeń

Wydawało się, że powtórka zakończy się zwycięstwem Odingi i ostatnią być może dla niego szansą, by zostać prezydentem. Tym większe wywołał zdumienie, gdy ogłosił, że nie weźmie w niej udziału, bo powtórzone wybory również nie będą uczciwe i znów zostanie w nich oszukany.

Odinga domagał się, by przed nową elekcją zmienić praktycznie wszystko – skład komisji wyborczych, karty do głosowania, system elektronicznego podliczania głosów. W Nairobi pojawiły się nawet opinie, że lider opozycji z rozmysłem żąda rzeczy niemożliwych do spełnienia w tak krótkim czasie, bo szuka dobrego powodu, żeby wycofać się z dogrywki i uniknąć kolejnej przegranej z Kenyattą. Albo że licytuje ostro, aby zmusić Kenyattę do jakichś ustępstw, podzielania się władzą.


Czytaj więcej tekstów Wojciecha Jagielskiego na stronie "TP" w rubryce "Strona świata"


Kenyatta jednak ani myślał ustępować. Pewny zwycięstwa zapowiadał, że jak tylko wygra powtórzone wybory, zabierze się za sędziów, którzy odebrali mu sierpniową wygraną. O pogróżkach prezydenta przypomniano sobie, gdy w przeddzień wyborów, w Nairobi, postrzelony został kierowca jednej z sędzin Sądu Najwyższego. Nazajutrz, gdy Sąd Najwyższy miał się zebrać i podjąć decyzję w sprawie przesunięcia wyborczej dogrywki na później, na sali posiedzeń stawił się tylko prezes izby, David Maraga. W pojedynkę nie mógł wydać żadnego wyroku - do orzekania konieczna jest obecność co najmniej pięciu z siedmiu sędziów. Z kolei na tydzień przed wyborczą powtórką jedna z komisarzy centralnej komisji wyborczej uciekła do USA, twierdząc, że w Kenii jej życiu zagraża niebezpieczeństwo, a przewodniczący komisji Wafula Chebukati ogłosił dzień przed wyborami, że wobec pogróżek i politycznych nacisków nie jest w stanie zapewnić, że będą one uczciwe.

Z ojca na syna

W rezultacie, w powtórzonych wyborach zwyciężył Kenyatta, zdobywając zawstydzającą dla demokratycznych państw 98,3 proc. głosów. Podczas gdy w sierpniu do urn poszło ponad trzy czwarte Kenijczyków, w październiku pofatygował się jedynie co trzeci. Odinga przekonuje, że niska frekwencja dowodzi, że rodacy posłuchali jego wezwania do bojkotu, ale Kenijczycy nie poszli na wybory, mając powyżej uszu wojny dwóch politycznych rodów, których od lat pozostają zakładnikami.

Uhuru Kenyatta jest synem Jomo, pierwszego prezydenta niepodległej Kenii, który panował w latach 1963-78. Ojciec Raili, Jaramogi Oginga Odinga był druhem Jomo Kenyatty z ruchu wyzwoleńczego, gdy Kenia była jeszcze brytyjską kolonią, a w niepodległym państwie otrzymał posadę wiceprezydenta i ministra policji. Wkrótce jednak ich drogi się rozeszły, a Kenyatta oskarżył Odingę o zdradę i wtrącił do więzienia. Obaj odwoływali się do etnicznej solidarności. Kenyatta zabiegał o głosy Kikujusów, najliczniejszego z kenijskich ludów. Odinga kusił rodaków Luo znad jeziora Wiktorii. Rywalizację ojców podjęli w latach 90. synowie, wskrzeszając etniczne demony i utrudniając Kenii transformację z kraju plemion w społeczeństwo obywateli.

Gorzkie zwycięstwo

Kenijskie wybory, zamiast wzmocnić demokrację na wschodzie Afryki, zadały jej bolesny cios. Najpierw skompromitowali się zagraniczni obserwatorzy, wynosząc pod niebiosa wybory, które sami Kenijczycy uznali za fuszerkę. Potem, po raz kolejny, zawiedli polityczni przywódcy, uważający państwową władzę nie za służbę, lecz łup, należny zwycięzcy. Z wyborczej próby poszkodowany – jeszcze nie wiadomo jak dotkliwie – wyszedł także Sąd Najwyższy, na którego niezależność zaczęli nastawać rządzący. Od nadmiaru demokracji ucierpi też kenijska gospodarka, która odkąd nastał Kenyatta rozwijała się w imponującym tempie, 6-7 proc. rocznie. Polityczna niepewność odstraszy od Kenii zagranicznych inwestorów i gospodarka wyhamuje.

Kenyatta wygrał, ale jego zwycięstwo zaprawione jest goryczą. Pierwsza kadencja zeszła mu na odpieraniu zarzutów przed haskim Międzynarodowym Trybunałem Karnym, który oskarżył go o wojenne zbrodnie (Kenyatta miał rzekomo wspierać pieniędzmi bojówki Kikujusów), jakich miał się dopuścić podczas etnicznej wojny po wyborach z 2007 r. Druga kadencja upłynie mu na bronieniu się przed oskarżeniem, że nie jest prawowitym prezydentem, strajkach i ulicznych pochodach, jakie zapowiada Odinga, który poprzez kampanię obywatelskiego nieposłuszeństwa chce wymusić nowe, trzecie w tym roku i wreszcie uczciwe wybory. Nową elekcję może zresztą zarządzić jeszcze raz Sąd Najwyższy jeśli starczy mu odwagi i niezależności – dla unieważnienia październikowej elekcji wystarczy fakt, że nie przeprowadzono jej w 25 okręgach wyborczych na zachodzie kraju, twierdzy Luo i Odingi.

Fatalne wybory – jeśli nie dojdzie do jeszcze jednych – które kosztowały życie prawie stu ludzi w zamieszkach, wróżą Kenii pięć trudnych, niespokojnych lat, ulicznych niepokojów, politycznych przepychanek, gospodarczej zadyszki. Potem Kenia będzie mogła uwolnić się od wojny politycznych dynastii. Raila będzie za stary, żeby myśleć o prezydenturze, a Uhuru po drugiej kadencji będzie musiał oddać prezydenturę. Chyba, że zmieni konstytucję, by rządzić tak długo, jak będzie mu się podobało. Sąsiedzi Kenii sięgają po tę polityczną sztuczkę coraz śmielej. Kenijskie wybory, które miały ich do tego procederu zniechęcić, tylko dodadzą im odwagi.

Nie mogą przestać rządzić

W Ugandzie panujący od 1986 r. Yoweri Museveni już dawno temu kazał wykreślić z  konstytucji zapis ograniczający lata prezydenckich rządów, a teraz przekonuje, żeby usunąć też przepis stanowiący, że prezydent nie może być młodszy niż 35 lat, ale nie starszy niż lat siedemdziesiąt pięć (w 2021 r., kiedy planowane są następne wybory, Museveni będzie miał już 77 lat), a przy okazji chce wydłużyć kadencję prezydencką z obecnych pięciu do siedmiu lat. O podobnym zabiegu mówi się też w Tanzanii, co zapewniłoby dłuższe rządy wybranego w 2015 r. prezydenta Johna Magufuliego.

W Rwandzie, rządzonej od 1994 r. przez Paula Kagamego, kadencję prezydencką przedłużono już do siedmiu lat; zniesiono też ograniczenia dotyczące długości panowania jednego władcy. O zmianę konstytucji zabiega urzędujący od 2005 r. prezydent Burundi – umożliwiłoby mu to liczenie dwóch prezydenckich kadencji od nowa i rządy co najmniej do 2034 r.

W Sudanie, Etiopii, Erytrei i Dżibuti panują jednopartyjne dyktatury i urządzane regularnie wybory są pustym rytuałem. W pogrążonych w wojnach domowych Somalii (prezydenta wybrali tam w lutym posłowie, wybrani z kolei przez zgromadzenie starszyny rodowej, przywódców politycznych i duchowych) i Południowym Sudanie (urzędujący od 2011 r. prezydent Salva Kiir zapowiada wybory w przyszłym roku) elekcje są kpiną z demokracji.

W Kongu-Kinszasa panujący od 2001 r. prezydent Joseph Kabila, który zgodnie z konstytucją już pod koniec zeszłego roku powinien oddać władzę, twierdzi, że ustąpi, jak tylko uda mu się przeprowadzić uczciwą elekcję swojego następcy. Kraj, jakim włada, jest jednak równie ogromny co biedny i zacofany, a co gorsza co chwila dochodzi w nim do zbrojnych konfliktów. W takich warunkach nie sposób przeprowadzić porządnego głosowania, więc jako odpowiedzialny przywódca Kabila po prostu nie może przestać rządzić.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej