Katedry wśród minaretów

Niektóre pamiętają pierwszych chrześcijan, inne to pamiątka po Grekach i Ormianach. Tylko niektóre doczekały się renowacji i wzmianki w przewodniku. Większość niszczeje.

19.02.2018

Czyta się kilka minut

Kościół „winogronowy” w Nigde / MARCELINA SZUMER-BRYSZ
Kościół „winogronowy” w Nigde / MARCELINA SZUMER-BRYSZ

Kościół? Łatwo trafić. W górę rzeki, w prawo i już, jakieś pięć minut drogi – mówi dozorca w ciemnym uniformie i wskazuje ręką kierunek. Jestem w Akşehir, niewielkim miasteczku w prowincji Konya. Wychodzę z cmentarza, gdzie znajduje się mauzoleum najbardziej znanego tutejszego mieszkańca, XIII-wiecznego filozofa Hodży Nasreddina, o którym tureckie dzieci uczą się w szkołach, i z mapką w ręku ruszam chodnikiem wzdłuż rzeczki.

Według mapki i życzliwego dozorcy powinnam być już na miejscu, ale kościoła wciąż ani śladu.

– Tu za rogiem w prawo, potem w lewo. Ale to daleko, dziecko, lepiej weź taksówkę – radzą dwie starsze panie w obszernych szarawarach, które zagaduję o drogę. Ruszam i po chwili docieram jednak na miejsce. Nieotynkowana budowla różni się od pozostałych, słońce wydobywa z wyblakłych cegieł nieco czerwieni. Tu, gdzie spodziewałam się wejścia, jest owalna ściana prezbiterium.

Obchodzę budynek i zaglądam przez drzwi, zza których dochodzi hałas. W środku jest jasno, białe ściany dosłownie świecą w promieniach wpadającego przez liczne okna słońca. Na środku sterta desek i betoniarka, do której robotnik z papierosem w zębach sypie piasek. „Odnawiają!” – myślę uszczęśliwiona i zagaduję do mężczyzny, który wypluwa i czubkiem buta gasi niedopałek. Wraz z nim gaśnie mój optymizm. Odnawiają, owszem, ale pobliski budynek. W zrujnowanym kościele urządzili sobie mieszalnię betonu.

Przetrwały tylko cegły

W 1862 r., gdy powstał niszczejący dzisiaj kościół Świętej Maryi Panny, okolice Akşehir zamieszkiwało co najmniej kilkuset chrześcijan narodowości ormiańskiej. Obok kościoła znajdowała się plebania (dziś mieści się w niej szkoła podstawowa). Na stronach poświęconych ormiańskiej ludności Anatolii znajduję nawet nazwiska księży, którzy pełnili tu posługę. Był więc ks. Haygazn Torkomyan, ks. Sukias Karkaryan i ks. Arandzar. Dwaj pierwsi zginęli podczas „przesiedlenia”, jak w Turcji mówi się na rzeź Ormian, o ostatnim wiadomo tylko, że też musiał uciekać.

21 sierpnia 1915 r. – czytam na stronie Armenian On Web – tysiące Ormian zostało wypędzonych na stepy Konyi. Czy byli wśród nich księża z Akşehir i ich wierni? A może uciekali później? Nie dowiem się tego, bo ci, którzy opisują w internecie poszczególne ormiańskie osady i kościoły, na żywo nie chcą rozmawiać. Sprawa ludobójstwa Ormian to wciąż w Turcji drażliwy temat. Nie brak nad Bosforem takich, którzy wierzą, że ich kraj pełen jest potomków ormiańskich chrześcijan, którzy tylko udają, że przeszli na islam. Obowiązujące od przeszło roku przepisy o stanie wyjątkowym nikogo nie nastrajają do zwierzeń. O niszczejących zabytkach nie chcą rozmawiać nawet pracownicy stambulskiego Patriarchatu Kościoła Ormiańskiego. Co zresztą mieliby powiedzieć? Obietnic, że pełne niegdyś kościoły zostaną odnowione, słyszeli już mnóstwo.

Kilka lat temu składał je również ówczesny burmistrz Akşehir. Miastem rządzi już ktoś inny, a prace wciąż się nie rozpoczęły. W sierpniu lokalne gazety znów napisały, że kościół zostanie jednak wyremontowany. Obecny burmistrz dr Salih Akkaya planuje stworzyć w budynku kościoła centrum kultury. Dawna plebania zamieniona zostanie w hotel. Listy intencyjne w tej sprawie już podpisano, a pieniądze w budżecie – zarezerwowano.

Garaż pod krzyżem

Kościół z Akşehir dawno już stracił pierwotną funkcję, z remontem zyska nowe życie i na powrót wypełni się ludźmi. Zapewne znajdzie się też miejsce na informację, że to dawna chrześcijańska świątynia. XVIII-wieczny kościół w Tekkeköy (prowincja Samsun) nie zmienił przeznaczenia. Zmienili się jedynie wierni – w meczet zamienili go lokalni muzułmanie.

Nie wszystkie miejsca kultu mają tyle szczęścia. W Bitlis opuszczoną ormiańską świątynię planowano zamienić w miejskie muzeum, ale nie pomogła nawet wizyta arcybiskupa Arama ­Ateşyana. Po puczu wojskowym z 2016 r. kilka osób zaangażowanych w projekt zostało aresztowanych, inne straciły stanowiska. Zamiast muzeum jest więc „parking” dla ciężarówek z pobliskiej budowy, a ciężki sprzęt dzień po dniu uszkadza te ściany budynku, które jeszcze pozostały. Losy kościoła w wiosce Gez wciąż nie są przesądzone. Kilkakrotnie przymierzano się do jego wyburzenia, lecz organizacje zrzeszające pozostałych w Turcji Ormian protestowały, bo – jak twierdzą – traktat pokojowy podpisany w 1923 r. w Lozannie zakazuje wyburzania i wykorzystywania niezgodnie z przeznaczeniem dawnych miejsc kultu czy cmentarzy. Tymczasem niektóre wydziały ksiąg wieczystych kwalifikują dawne ormiańskie ziemie jako nieużytki, a budynki jako pustostany. Jakiś czas temu władze prowincji Erzincan sprywatyzowały budynek dawnego ormiańskiego klasztoru w wiosce Tortan oraz ziemię, na której stoi. By zorganizować nabożeństwo, ormiańska mniejszość musi każdorazowo występować o stosowne pozwolenie do... szesnastu nowych właścicieli.

Czy to samo stanie się z kościołem w Gez? Batalia trwa, chętnych do zapłacenia za ewentualną renowację brak. Świątynia z szarego kamienia niszczeje, podczas gdy tuż obok powstają nowe bloki.

Nie modlić się, teren prywatny

Nie wszystkie kościoły w Turcji zniszczył jednak człowiek. Te we wsiach Mudurga, Müdürge i Çayırtepe w prowincji Erzurum po prostu się rozpadły. Przed dwoma laty trzęsienie ziemi zniszczyło datowany na 1867 r. kamienny kościółek Zbawiciela – ostatnią pamiątkę po Ormianach w miejscowości Kığı. Z dwóch kościołów w wiosce Germuş, oddalonej o jakieś 10 kilometrów od miasta Şanlıurfa, znanego niegdyś centrum chrześcijaństwa syryjskiego, został już tylko jeden. On też przez lata niszczał, odwiedzany jednak często przez turystów. Z tego powodu władze regionu zaczęły rozważać jego renowację. „Odnowienie kościoła będzie z pożytkiem dla turystyki. Chcielibyśmy też, aby na powrót stał się miejscem kultu dla chrześcijan” – mówił nadzorujący prace Mehmet Güzeler portalowi Urfanatik.

Tak dzieje się jednak rzadko i wcale nie dlatego, że tureckie władze miałyby coś przeciwko. Paradoksalnie właśnie w ostatniej dekadzie, gdy zelżał nacisk na świeckość kraju, wiatr w żagle złapali nie tylko stanowiący większość mieszkańców kraju muzułmanie, ale i przedstawiciele innych wyznań. Tworząc tzw. derneki, czyli stowarzyszenia, wspólnoty religijne zyskują osobowość prawną. To ułatwia ­regulowanie spraw własności czy dzierżawy. Rzecz w tym, że najczęściej chrześcijańskie wspólnoty religijne nie dysponują po prostu wystarczającymi środkami, by na własną rękę przeprowadzić remont. Jeśli zaś zrobi to państwo, to ono ma ostatnie słowo w kwestii użytkowania budynku. Na przykład efeskie ruiny bazyliki św. Jana czy kapadockie skalne kościoły zakwalifikowane są jako państwowe acik hava muzesi (muzea na wolnym powietrzu), jednak – za zgodą władz – odbywają się tam nabożeństwa.

Bilet do nieba

Przekształcenie kościoła w muzeum nie jest jednak gwarancją, że państwo zadba o budynki czy ich ruiny. Czasem po prostu za kilka lir kupuje się bilet, a następnie patrzy, jak czas, pogoda i wandale obracają je w proch. Kilka takich przykładów jest w słynnej turystycznej prowincji Muğla. Wystarczy wsiąść na turystyczny stateczek, by dopłynąć do Wyspy św. Mikołaja. Po zejściu na ląd trafiamy przed zwykły stoliczek. Bileter inkasuje pięć lir, z przykrytego niewielkim kamykiem (ochrona przed wiatrem) stosu wyciąga bilet i wskazuje drogę. Nie ma tu, jak w innych muzeach na wolnym powietrzu, bramek. By zwiedzić ruiny jedenastu (!) powstałych między V a XIII wiekiem bazylik i podziwiać wyblakłe fragmenty zachowanych fresków, wystarczy po prostu piąć się w górę. W latach 90. prace archeologiczne prowadzili tu Japończycy z uniwersytetu w Osace, łatwo jednak o wrażenie, że władze prowincji nie przywiązują specjalnej wagi do skarbu, który jest ich własnością. Zachowane ściany świątyń nie są pomazane sprejem głównie dlatego, że to wyspa, na którą najpierw trzeba dopłynąć. Łatwo natknąć się za to na śmieci leżące obok podniszczonych tabliczek informacyjnych.

Do kościoła w Kayaköy – osadzie opuszczonej przez Greków (wieś pod koniec XIX wieku spustoszyły pożar i trzęsienie ziemi, w 1923 r. zaś nastąpiła wymiana ludności między nowo powstałą Republiką Turecką a Grecją, w wyniku której opuścili ją ostatni mieszkańcy) – w ogóle nie sposób się dostać. Za wstęp na teren wioski również płaci się pięć lir, między dziesiątkami rozsianych na wzgórzu kamiennych ścian spacerują powolne żółwie i biegają jaszczurki. Kościół jednak (o dziwo zachowany w znacznie lepszym stanie niż reszta budynków) ostatnio został ogrodzony, strzeże go tabliczka z zakazem wstępu. Zachwycające żebrowe sklepienie, masywne kolumny i absydy podziwiam tylko na zdjęciach. W przyszłości może się to zmienić, gdyż mieszkańcy pobliskiej miejscowości Fethiye wystąpili o wpisanie wsi na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jeśli kościół dotrwa (w minionym roku egejskie wybrzeże Turcji nawiedziło kilka trzęsień ziemi), być może znów będą w nim odprawiane msze, zwłaszcza że chrześcijan (głównie przyjezdnych, którzy nabyli tu działki i domy letnie) jest w tym regionie sporo.

Księża do meczetów

Grecy to po Ormianach kolejna grupa chrześcijan, którzy z Turcji praktycznie zniknęli, pozostawiając po sobie puste świątynie. Şirince, wioska położona w górach otaczających dawny Efez, przez Greków zamieszkana była już w XV wieku. Wybudowany tam kościół św. Jana Chrzciciela nie jest aż tak stary, powstał w 1832 r. Gdy przed pięciu laty odwiedziłam go po raz pierwszy, w środku straszyły zaniedbane mury, jedyny zaś zachowany fragment ściennych malowideł chroniła przezroczysta płyta pleksi. Po renowacji świątynia odzyskała dawną funkcję, regularnie odbywają się w niej nabożeństwa, a obchody narodzin i męczeństwa patrona bywają – dowiaduję się od polskich zakonników pełniących posługę w nieodległym sanktuarium Meryem Ana Evi – wyjątkowo huczne i mają charakter ekumeniczny. Przed dwoma laty mszę koncelebrowali tu wspólnie hierarchowie katoliccy i prawosławni.

Wierni i turyści mają nadzieję, że podobnie stanie się z liczącym dokładnie 160 lat greckim üzümlü kilisesi (kościołem „winogronowym”, zwanym tak od ozdabiającego wejście wykutego w kamieniu motywu winogron). Świątynia ulokowana w kapadockim miasteczku Niğde, dokładnie naprzeciwko wyjścia ze słynnego podziemnego miasta, natychmiast przyciąga wzrok. Nieczęsto widuje się w Turcji dzwonnice, a tutejsza zachowała się w doskonałym stanie. I ten zachwycający architekturą oraz malowidłami ściennymi kościół niszczeje, zazwyczaj zamknięty na kłódkę (jedyne nabożeństwo w roku odbywa się tu w ostatnią niedzielę maja). Ściany okalającego go muru od góry do dołu pokryte są bazgrołami. Prócz tradycyjnych „Mehmedów kochających Ayse” znajdziemy też napisy świadczące o tym, że nie wszyscy mieszkańcy zadowoleni są ze spadku po wysiedlonych prawosławnych Grekach. „Księży nie ma, poszli do meczetu” – głosi jeden z bardziej wyważonych napisów. O rychłej renowacji świątyni tureckie gazety pisały już cztery lata temu, jednak od tamtej pory nic się nie wydarzyło. Przybyło tylko bazgrołów.

Kłopot z chrześcijańskimi świątyniami w Turcji jest jeszcze jeden. Czasami niszczeją, bo brak jest wiernych i księży, którzy mogliby się nimi opiekować. Izmirski kościół św. Heleny przez kilka ostatnich lat zamknięty był na cztery spusty. Ta „krótka” przerwa w użytkowaniu świątyni wystarczyła, by zawaliła się część dachu, a ulewne deszcze zalały ściany. Kilka miesięcy temu w osobie ks. Dariusza tutejsza wspólnota zyskała duszpasterza, a kościół gospodarza. Remont ruszył, a msze odbywają się regularnie przy aprobacie muzułmańskiej społeczności.

Pozostałe świątynie będą zapewne musiały czekać, aż lokalne władze zrozumieją, że dbałość o kościoły chrześcijańskie może przynieść zysk i ściągnąć do muzułmańskiej Turcji jeszcze więcej turystów i pielgrzymów. Lokalni mieszkańcy już to wiedzą. Przed wejściem do miasteczka Kayaköy stoją kramy z błyskotkami i kapciami wydzierganymi na szydełku, a prowadząca prowizoryczną knajpkę starsza pani w chuście z daleka zaprasza na herbatę. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, korespondentka „Tygodnika Powszechnego” z Turcji, stały współpracownik Działu Zagranicznego Gazety Wyborczej, laureatka nagrody Media Pro za cykl artykułów o problemach polskich studentów. Autorka książki „Wróżąc z fusów” – zbioru reportaży z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2018