Katastrofy. Felieton Doroty Masłowskiej

Od czasu wybuchu pokojowej misji rosyjskiej na Ukrainie mija prawie miesiąc. Niezbędne działania denazyfikacyjne Rosjan zdominowały przekaz informacyjny, skutecznie przysłaniając inne palące problemy.

21.03.2022

Czyta się kilka minut

Dorota Masłowska / fot. Grażyna Makara /
Dorota Masłowska / fot. Grażyna Makara /

Od rana coś nie tak. Czas jak sweter wełniany wyprany przypadkiem w pralce – nagle za długi i za krótki jednocześnie. I tonę w nim, i nie mogę się dopiąć; tramwaje onirycznie rozpierzchają się i ostatecznie muszę jechać boltem. Gdy czekam na auto, szczękając zębami z zimna na ciepłym, wiosennym słońcu, czuję, że jest jakoś dziwacznie, ze mną albo ze wszystkim. U podnóża mojej kamienicy maleńka ukraińska staruszka okutana chustą, jej kuma w jakimś trykocie wychyla się do niej przez okienko, podparta na łokciach. Szepczą, szemrzą, pytlują. Wyglądają jak przeklejona tu niezgrabnie stopklatka z Paradżanowa. Brakuje płotu, kota, garczka ze skwarkami, brzózki. Plakat, na którym długo niezręcznym angielskim wzywano Angelę Merkel do zrekompensowania Polsce strat z tytułu II wojny światowej, zdjęto. Może głupio tak teraz. Zamiast tego pojawiła się dla odmiany wielka rozśpiewana radośnie japa Jana Pietrzaka.

Od czasu wybuchu pokojowej misji rosyjskiej na Ukrainie mija prawie miesiąc. Niezbędne działania denazyfikacyjne Rosjan zdominowały przekaz informacyjny, skutecznie przysłaniając inne palące problemy. Te jednak, zgromadzone teraz w niechlujnych kopcach poza kadrem, wcale nie potrzebują naszej uwagi, by się palić. Więcej – brak uwagi zdaje się podsycać ich beztroski płomień. Inflacja, podwyżki stóp, pył znad Sahary, wiosna. Brak cukru i dronów w sklepach. Pandemia.

„Gdzie jest niby pandemia?” – pyta mnie niespodziewanie po polsku Mohammed, kiedy jedziemy przez puste, słoneczne, poranne miasto. Widząc w telefonie jego imię, nastawiałam się na niemy kwadrans dwóch bardzo obcych sobie istot, na chwilę wtłoczonych do jednego samochodu przez bezduszną aplikację. Ale on mówi płynnym, choć intuicyjnym polskim, pod którym czuć smykałkę retoryczną. „Wojna się zaczęła, ale pandemia się nie skończyła. Co, nie ma? A trzy szczepionki w moim ramieniu to co? Gdzie jest nagle pandemia?”. Wzdycham coś fatycznie, grzecznościowo pokasłując. Tak jakby sam covid, ten niedowartościowany ostatnio atencjusz, odpowiadał mu: „Tu jestem! Tu jestem! A kuku!”.


Serwis specjalny: Książki w Tygodniku


 

Jeszcze nie zdaję sobie sprawy, że mości już się w moim ciele i umyśle. Drapie w gardle i zasnuwa mózg charakterystyczną mgiełką, jakby rozstawiał swoje dekoracje, swoje sztalugi. Mój chłopak wrócił niedawno ze Lwowa wioząc dwie ukraińskie babcie, niezaszczepione, choć całą drogę dzielnie macerujące dłonie w plastikowych rękawiczkach do macania chleba. „Może to TO?” – spytałam, gdy po powrocie musiał się położyć i już nie za bardzo mógł wstać. „Nie no, co ty” – biorąc pod uwagę jego gorączkę, odpowiedź ta była wyjątkowo kategoryczna, zdroworozsądkowa i ucinająca wszelkie spekulacje. W każdym razie mnie to przekonało. W kadrze mieści się jedna katastrofa naraz, proste. Jednak sprawy toczą się szybko. Również moje ciało zaczyna trawić chaotyczny, niemogący się zdecydować, gdzie właściwie boleć, ból. Prawie rozkoszny bezwład, zimno i gorączka, i to specyficzne odrealnienie przypominające chwile, gdy mama nocą budzi, sadza na łóżku, żeby o jakiejś abstrakcyjnej godzinie podać antybiotyk. Widzę sprężynującą na łyżce bladoróżową zawiesinę o smaku truskawkowej trutki na szczury i słyszę plączące się po głowie piękne, toksyczne jakby imię mającej odwiedzić mnie księżniczki: Amoksycylina.

To jednak w 1988. W 2022 sama sadzam się na łóżku i resztką sił karaskam do apteki po test. Dwie kreski krzyczą z niego od pierwszej kropli roztworu wysączonego z pipety, ale wciąż mrugam z niedowierzaniem oczami. Przecież jest wojna. Z drugiej strony to już nie takie operowe chorowanie, jak kiedyś; to techniczne czekanie na koniec infekcji. Popijając paracetamolowe zajzajery, leżę z telefonem, śledząc rejestry bombardowań i ostrzeliwań, przeciągam je z pustego w próżne, oddzielam zdjęcia spalonych bloków od czołgów, zmarłych od rannych. Na ekranie wprost za nimi – niby konwój z pomocą humanitarną – suną porady psychologów, jak radzić sobie ze złymi wiadomościami. Za nimi – trochę zażenowane sobą zachęty do kąpieli i medytacji, plotki, rośliny, meble i dekoracje ogrodowe. Wreszcie zawstydzone, ale idące w zaparte – pierwsze propozycje wiosennych stylizacji. Wojna, pandemia, ale też wiosna i wietrzenie szaf. I tak będą musiały te katastrofy współdzielić nasze ekrany, nasze życia. Niekompatybilne, nieprzeliczalne jedna na drugą. Nieposiadające wspólnej jednostki, a jednak w jakiś sposób sumujące się. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i autorka sztuk teatralnych, od września 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zadebiutowała w 2002 r. powieścią „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” (Paszport „Polityki”), a wydany cztery lata później „Paw królowej” przyniósł jej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Katastrofy