Kapsuła śmierci

Im dalej na wschód, tym bardziej czuć, że historia to niezamknięty rozdział. Że to wciąż jest żywe, raniące i niepokojące.

12.10.2014

Czyta się kilka minut

GRZEGORZ JANKOWICZ: Jak reagujesz na zdjęcia, które ludzie robią sobie w miejscach pamięci, na tle „skrwawionej ziemi”, a potem wrzucają je na Facebooka?
JÁCHYM TOPOL: Nie robiłem sobie zdjęć w takich miejscach. Chyba czułbym się niezręcznie. Jakieś zdjęcia miałem jedynie z Białorusi, od przyjaciół, którzy mi tam te miejsca grozy pokazywali.
Te kukiełki i zabawki, które do dziś ludzie zanoszą na Červenoj berog, gdzie był łagier dla dzieci... Albo zdjęcia z Kuropat, wzgórza w Mińsku, gdzie się wszędzie wbija krzyże, żeby uczcić pamięć tych, których NKWD zabiła. Opisałem to w książce – nie wymyśliłbym tych kukiełek i lalek na grobach dzieci zamordowanych siedemdziesiąt lat temu.
Takie kopce albo masowe groby są na Białorusi niemal w każdym mieście. Łukaszenka chciał przez Kuropaty puścić autostradę, żeby zniszczyć cmentarzysko, ale ludzie przeciwko temu demonstrowali.
Zdjęcia, które udało mi się pozyskać, posłałem do tłumaczy, którym trudno było uwierzyć, że w tych moich fantasmagoriach opisuję prawdziwe miejsca, a za ich pośrednictwem prawdziwą historię, która opowiada o mordowaniu na wschodzie Europy.
Kiedy zacząłeś się interesować Terezinem i jego fortecą?
„Ależ proszę pana, przecież w Terezinie była połowa Pragi!” – odpowiedziałaby z przesadą moja znajoma Ruth Bondyová, tłumaczka czeskiej literatury na hebrajski. Terezin leży niedaleko od Pragi. Jego historię zna każdy.
Jako chłopiec wyraźnie odczuwałem trochę bohemską atmosferę naszego domu. Tata pracował w teatrze „Za bramą”, a masa jego kolegów i przyjaciół ze świata teatru i literatury przeszła przez Terezin. Ćwiczyli na nas z bratem swój czarny humor. Przy pieczeniu węgorzy, na które gdzieś nielegalnie zapolowali, Mořic Rapaport z aktorem Pavlem Stachem opowiadali o marszach śmierci. Pewnego razu snuli historię, jak tam ktoś komuś ukradł ziemniaka albo buty... Doszli do wniosku, że to musiała być ich koleżanka Irma, więc od razu do niej zadzwonili. Ona ich opieprzyła, kupiła wino i przyjechała taksówką. I od nowa to wszystko omawiali...
Patrzyłeś na grozę wojny przez zasłonę czarnego humoru...
Tak. I miałem przy tym wrażenie, że to wszystko było wczoraj. Przyjacielem rodziny był J.R. Pick, satyryk, który spędził w Terezinie 14 lat, a w latach sześćdziesiątych napisał absolutnie wyjątkową książkę „Towarzystwo ochrony zwierząt”, właściwie terezinską komedię, o dzieciach, które – zanim trafią do gazu – ratują karaluchy, muchy, komary...
Teatr taty – „Za bramą” – został zamknięty przez komunistów. Tacy żydowscy autorzy jak J.R. Pick nie mogli publikować, ale ich opowieść we mnie została. Słowa „holokaust” się wtedy nie używało. Za socjalizmu, w czasach ukrytego antysemityzmu, o mordowaniu Żydów się szczególnie wiele nie mówiło, nie pisało, nie uczyło. Oficjalnie wszystkimi ofiarami nazistów byli komuniści. Moje wychowanie było więc na tym tle specyficzne.
Kiedy doszedłeś do wniosku, że musisz napisać o Terezinie?
Pojechałem tam chyba przed siedmioma laty, by napisać reportaż. Miasto było zniszczone przez powodzie, opuściło je wojsko, rozpadało się i nikt nie miał pojęcia, co z nim zrobić.
Tam po raz pierwszy spotkałem młodych ludzi z całej Europy, takich w stylu hipisowskim, z dredami i trawą, ale naznaczonych historiami rodzinnymi, ludzi trzeciej czy nawet czwartej generacji Holokaustu.
Towarzyszyłem wtedy praskiemu autorowi, Ivanowi Klímie. Kręciliśmy dla TV materiał. On spędził dzieciństwo w Terezinie i jest to klasyczny powojenny pisarz pokolenia Holokaustu. Na każdym kroku spotykaliśmy młodzież na haju i grupy turystów. To było jak halucynacja. Wtedy zaczęło coś w mnie kiełkować.
Jeździłem tam też z komisarz europejską Margot Wallström, która razem z pełnomocnikami czeskiego rządu miała ambitny plan, żeby za europejskie pieniądze wybudować międzynarodowy Uniwersytet Holokaustu. Aby Terezin stał się „centrum demokracji i wolności”. Inwestycja była zbyt kosztowna, aby ją zrealizować.
Cały czas mówisz o halucynacji i fantasmagorii, ale problemy mieszkańców Terezina były do bólu realne... W powieści przedstawiasz grupę ludzi, którzy szukają sposobu na rewitalizację twierdzy, proponując turystom najprzeróżniejsze atrakcje: koszulki z Kafką, ghetto pizzę, warsztaty, pokazy. Ile w tym prawdy, ile zmyślenia?
Było jasne, że tego specyficznego miasta, niegdysiejszego getta i obozu koncentracyjnego, miejsca pamięci, które jest obecne w każdym podręczniku, nie można zostawić na pastwę losu. Wszyscy zastanawiali się, skąd wziąć pieniądze na ochronę i rewitalizację?
Miejscowi rzeczywiście zaczęli bać się o swoją przyszłość i by uratować miasto opracowywali niestworzone projekty. Na przykład dwaj byli wojskowi chcieli na nowo udostępnić wojskową strzelnicę, więc na stronie internetowej umieścili ogłoszenie po czesku i niemiecku: „Przyjdźcie sobie postrzelać do Terezina!”.
Nie mieli nic złego na myśli, chcieli zwabić turystów, ale wybuchł z tego powodu skandal. Takich projektów było więcej. Jeśli w miejscu masowych grobów chce się budować kasyno albo aquapark... Tak po prostu nie można.
Najdziwniejszy i najmroczniejszy był pomysł króla porno – pana Rosenberga, z którym przeprowadziłem wywiad – by ze starych esesmańskich koszar uczynić atelier dla filmów pornograficznych. Argumentował, że część zysków pójdzie na odnowę miasta...
Jedna dziewczyna, która wcześniej podróżowała po Polsce, opowiadała mi o tej „ghetto pizzy”, że ją sprzedawali w Krakowie. I że tam studenci z Izraela grają klezmerską muzykę i występują jako statyści, wcielając się w zamordowanych Żydów. A inna dziewczyna zaczęła robić koszulki z Kafką i napisem o Terezinie, i jeździła je sprzedawać do Pragi. A ktoś inny zrobił sobie ministragan i chciał sprzedawać ponumerowane kamienie z terezinskiej rzeki jako pamiątki... Ale większość pomysłów to moje fantazjowanie.
Jak dziś wygląda sytuacja miasta? Wracasz tam?
Terezin się oczywiście wyludnił, cały czas się wyludnia. Jest tu dofinansowywane przez państwo muzeum i kilka ulic, które powoli zaczynają przypominać skansen. A ogromna przestrzeń koszar powoli się rozpada, rdzewieje, plenią się w niej chwasty.
Pojechałem tam z tłumaczem Aleksem Zuckerem i pokazywałem mu pasące się na wałach kozy. I ludzie mnie tam rozpoznawali. W karczmie, gdzie kiedyś przy wielu piwach pisałem notatki do książki, jacyś faceci zaczęli mnie zaczepiać, że niby już mnie tam widzieli. Nie mieli pojęcia, że są pierwowzorami tych szalonych i bezdomnych postaci z mojej powieści.
Dziś, kto chciał wyjechać z miasta, ten już wyjechał. Koleżanka mojej przewodniczki, która jest pierwowzorem Sary, skończyła studia psychologiczne i, co ciekawe, specjalizuje się w terapii ludzi, których przodkowie przeżyli Holokaust. Jest ze Skandynawii, ale biuro ma w Wiedniu.
W pewnym momencie główny bohater „Warsztatu diabła” ucieka z Terezina i udaje się na Białoruś jako „ekspert” w zakresie tworzenia nowoczesnych instytucji pamięci. Dlaczego wysłałeś go właśnie tam?
Dlatego, że na Białorusi przeżyłem szok. W ogóle nie chciałem tam jechać, bo tej wschodniej Europy, którą badam i opisuję w swoich książkach, mam już powyżej uszu! Ale mi na Białorusi wyszła książka, więc tam pojechałem i nagle znalazłem się w jakiejś pętli czasu. Znowu w komunie, jak w młodości. Zrozumiałem też, że jako prażanin jestem rozpieszczonym Środkowoeuropejczykiem. Przyjaciele pokazywali mi masowe groby gdzieś, gdzie w lesie leży parę kamieni. Ten taki półuśmiech i czarny humor... „Aha! Ci Polacy, kombinatorzy, ci to się potrafili z Oświęcimiem ustawić! A co z naszymi łagrami? Nikt do dziś nie wie o ich istnieniu”. Tak mówili. To byli studenci z Mińska. Im dalej na wschód, tym bardziej czuć, że historia, druga wojna światowa i stalinizm, to niezamknięty rozdział. Że to wszystko wciąż jest żywe, raniące i niepokojące.
O tym też się nie mówi. Te historie zostały złożone w zapieczętowanych szkatułach, do których nie mamy dostępu.
To przez te masakry i poniżanie ludności cywilnej, których okupowani Norwegowie czy Francuzi nie znają i nie potrafiliby sobie wyobrazić. I kolejna rzecz, powodem milczenia w tej kwestii jest polityka. Straszna, zawstydzająca, ale niestety wciąż żywa wschodnioeuropejska trauma.
Dziesiątki lat wmawiano nam, że za całe zło odpowiedzialni są Niemcy. A przeciwko nim stanęły bohaterskie narody pod przywództwem Sowietów. No tak, ale badania pokazują, że wprawdzie plany czystek na terenie Białorusi wprowadzali w życie Niemcy, naziści, lecz mordowali również miejscowi, wszelkiej maści żołdacy, Sowieci, Bałtowie. Z samej Słowacji były tam dwie dywizje. O tym nas w szkole nie uczyli.
Problem polega na tym, że na Białorusi czy w Rosji to wciąż jest temat tabu. Powiem tylko, że ta moja książka wyszła w 14 krajach, w Rosji przekład jest gotowy, ale wciąż czeka się na „odpowiednią chwilę”, by mogło wyjść cokolwiek, co nie sławi Armii Czerwonej.
Dużo uwagi poświęcasz powojennej relacji Wschód-Zachód i wyjątkowej roli, jaką w komunikacji między tymi biegunami zajmuje Europa Środkowa.
Zarzekam się, że to jest ostatnia książka o tych sprawach. Już nie chcę tkwić wśród szkieletów. Musiałem ją napisać. Przez całe lata we mnie to narastało i mnie dręczyło. Co takiego się nam – Europejczykom – przydarzyło? Dlaczego jesteśmy inni?
Mam wrażenie, jakbyś nie mógł się do końca zdecydować: czy uznać to pisarskie przedsięwzięcie za część niezwykle ważnej misji, czy też za najgorsze życiowe doświadczenie...
Jako autor-egoista mam ochotę mówić: dajcie mi spokój, przestańcie zadręczać pytaniami, pozwólcie mi się gdzieś zaszyć i pisać.
Jako istota ludzka ciężko znoszę to, że groza obozów koncentracyjnych, którą my Europejczycy znamy z nazizmu i komunizmu, jest tu wciąż obecna.
Pracuję w Bibliotece Václava Havla i akurat wczoraj przedstawiałem naszego gościa, którym był Koreańczyk Shin Dong-hyuk, autor książki „Ucieczka z obozu 14”. Dwieście młodych ludzi w skupieniu słuchało opowieści mężczyzny, który się w obozie urodził, żył tam przez 23 lata i uciekł.
W Korei Północnej obozy, ewidentnie inspirowane sowieckim Gułagiem, istnieją nieprzerwanie od 50 lat. Shin Dong-hyuk jest jednym z nielicznych, który o tym opowiada. My te obozy znamy ze zdjęć satelitarnych, tak samo jak alianci wiedzieli o torach, które prowadziły do Oświęcimia. I nie zbombardowali ich.
Jasne, dziś należymy do wybrańców, mamy internet, inteligentne telefony. W tym samym czasie setkom tysięcy istot ludzkich zgotowano łagrowe piekło, które my Europejczycy przecież znamy... I nie potrafimy z tym nic zrobić.
Na końcu powieści Twoi bohaterowie podejmują jeszcze jedną próbę ucieczki. Czy zgodziłbyś się z sugestią, że ich największy problem polega na tym, że nie mają realistycznego uchwytu rzeczywistości? Żyją w kapsule śmierci i utracili kontakt ze światem żywych.
Częścią tego świata wybrańców, o którym mówię, jest i to, że – jako bardziej wschodni Europejczycy – wciąż żyjemy na kościach i w ruinach morderczych reżimów. Stajemy oko w oko z diabłami własnej przeszłości. Nasze życie może zostać skażone szaleństwem, świadomością bestialstwa, potwornościami, za które nikogo nie ukarano i o których zapomniano. I właśnie tę kapsułę śmierci, o której mówisz, musimy zawsze mieć przy sobie. Może jako ostrzeżenie.
Trochę mi przykro, iż nie zwróciłeś uwagi na to, że tych dwoje ocalało, że będą sobie wierni i będą się kochać, że będą mieć cudowne dzieci i będą z nimi pięknie wyglądać, jak jakaś rodzinka w reklamie kawy. Ty chyba sam jesteś troszkę skażony...

Przeł. ALEKSANDRA MIKOŁAJCZYK

JÁCHYM TOPOL (ur. 1962 r.) jest czeskim prozaikiem, poetą, tłumaczem i publicystą. Opublikował m.in. powieści „Siostra”, „Strefa cyrkowa”, „Anioł”, „Nocna praca”, „Warsztat diabła”. W Polsce ukazały się także: jego wybór wierszy „Kocham cię jak wariat”, sztuka „Droga do Bugulmy” oraz esej „Supermarket bohaterów radzieckich”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2014

Artykuł pochodzi z dodatku „Angelus 2014