Kandydat na męża

Od lat słyszymy bardzo surowe opinie dotyczące sondaży. Mówi się, że są nieprawdziwe, i że zmieniają rzeczywistość, co oznacza być może tyle, iż rzeczywistość jest bardzo nieodporna. Sondaże mają podobno niezwykłą cechę zmieniania, co jest o tyle ciekawe, że ich poczciwym założeniem jest raczej dokumentowanie.

19.07.2011

Czyta się kilka minut

Podobno, o czym ciągle czytamy, ludzie anonimowo sondowani kłamią, bowiem się wstydzą, albo - co też jest prawdopodobne - lubią kłamać. Wyniki sondaży są znakomitą okazją do piętnowania nie kłamczucha, a tych, którzy się dali nabrać. Ileż razy widzieliśmy prezeskę albo prezesa, stojących przed okazałą siedzibą sondażowni, jak z czerwonymi ze wstydu uszami przepraszają za to, że zostali okłamani przez reprezentatywną grupę rodaków. Ileż razy słyszeliśmy, że ludzie ci - prezeska albo prezes - powinni być przesłuchani przez prokuratora na okoliczność, i że wszczęte zostaną wobec nich tzw. czynności. Tylko ludzie małej wyobraźni nie są w stanie sobie takiego przesłuchania wyobrazić. Z punktu widzenia śledczych, wydaje się - słusznie - że trop do anonimowych kłamców wiedzie przez prezeskę z prezesem właśnie, i że próba wyduszenia z nich rysopisów sprawców jest w zasięgu standardowego badania za pomocą świecącej lampy.

Są oczywiście sondaże, które nie wywołują takich emocji ani mobilizacji aparatu sprawiedliwości. Jest to specjalna odmiana, zaprojektowana na wzór ankiet przeprowadzanych przez biura matrymonialne. W zeszłym tygodniu wszystkie gazety wydrukowały wyniki takiego kwestionariusza, zrobionego przez Centrum Badania Opinii Społecznej wśród 1164 chętnych. Wiele wskazuje, że były to same kobiety, bo kwestionariusz dotyczył mężczyzny. Wszystkie zagadnienia w nim ujęte to niemal sto procent pytań, przed jakimi staje człowiek planujący związek. To chyba oczywiste, że przed ślubem trzeba sobie odpowiedzieć, czy partner jest sympatyczny, inteligentny, czy jest przystojny, energiczny, przekonujący, konkretny, czy jest stanowczy, patriotyczny, no i (co najważniejsze) - czy jest pracowity. Jest chyba jasne, że kandydat o tych cechach gwarantuje wspaniałe małżeństwo, że odpowiedź "tak" na wszystkie te pytania otwiera drogę ku negocjacjom z orkiestrą i rezerwacji sali w restauracji lub remizie. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent pytań nie budzi żadnych wątpliwości, bo biura matrymonialne są uznanymi w tej materii instytucjami badawczymi; ale jedno - owszem. Jest ono skonstruowane podobnie jak reszta, na zasadzie dwu sprzecznych stwierdzeń, z których należy wybrać - wedle ankietowanego(nej) - prawdziwe. Wybór w pytaniu wątpliwym był następujący: "na jego słowach można polegać - jeżeli obiecuje, będzie do tego dążył" i "na jego słowach nie można polegać - dużo mówi, mało robi".

"Dużo mówi, mało robi" jest zarzutem bardzo często spotykanym w zwierzeniach ludzi rozczarowanych partnerem. Może dotyczyć bardzo wielu aspektów życia domowego, niezręcznie je tu wymieniać. Jest to wyrażenie w polszczyźnie podstawowe po prostu, a zważywszy na liczbę rozwodów, trzeba je uznać za najczęściej wypowiadane przed sądami. Jest to też opinia, którą słyszymy z ust kupujących w sklepach na temat sprzedawcy, i w pracy, gdy zwierzchnik ocenia podwładnego, bądź podwładny szefa.

Jednym słowem "dużo mówi, mało robi" jest wyrażeniem wygłaszanym w dowolnej sytuacji, w której się znaleźliśmy, ale nie jesteśmy zadowoleni. Oczywiście nie dotyczy ono tylko ludzi. Zważmy, że "krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje", co ponoć nie zostało sprawdzone; że "pies, co bardzo szczeka, nie bardzo kąsa", czego nikt nie weryfikował, a na dodatek - jak mawiali starożytni Polacy: "dzwon głośny, bo próżny". Z dzwonem, który ma przecież głośno dzwonić, wychodzi na to samo co z krową, psem i, jak się okazuje, nie z kandydatem na męża, a z premierem. 65 procent ankietowanych uznało, że premier Tusk "dużo mówi, mało robi". 23 procent jest zdania "że mało mówi, dużo robi" i - jak widać - odpowiedzi te wcale się nie sumują do stu. Owe brakujące 12 procent to zadowolone z życia mężatki. Taki jest prawdziwy wynik badania CBOS.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2011