Kaj i nieczułe serce

Królowa Śniegu i Kaj / rys. Janusz Stanny

27.02.2007

Czyta się kilka minut

Jak się ta baśń zaczynała?

W pewnym mieście żyło dwoje dzieci - mały Kaj i mała Gerda - które kochały się jak brat i siostra. Któregoś dnia Kajowi wpadł do oka okruch diabelskiego zwierciadła i serce Kaja zmieniło się w kawałek lodu. Przez miasto przejeżdżała na białych saniach Królowa Śniegu. Kaj przywiązał do sań swoje saneczki i pojechał za nią aż na biegun północny. Tam w jej lodowym pałacu mógł się oddawać do woli układaniu skomplikowanych łamigłówek z kawałków lodu. Zupełnie zapomniał o Gerdzie. Gerda jednak kochała Kaja tak bardzo, że wyruszyła za nim w świat. Po wielu przygodach dotarła do pałacu Królowej Śniegu. Gorącymi łzami rozgrzała lodowate serce Kaja. Oboje wrócili do miasta, skąd pochodzili i - już jako ludzie dorośli - znaleźli szczęście w małżeństwie.

Baśń o Kaju napisał Hans Christian Andersen.

Kiedy ją przeczytałem po raz pierwszy, byłem jasnowłosym chłopcem, którego raniło wszystko, a głównie to, co działo się między moim ojcem i matką.

Czułem też, że coś mnie oddziela od moich rówieśników. Oni gadali godzinami o niczym, nudzili się na dobrych filmach, ziewali w kościele, ja lubiłem czytać poważne książki i rozmyślać nad tym, czy ksiądz S., nasz proboszcz, trafnie czy też zupełnie nietrafnie objaśnił w swoim niedzielnym kazaniu stosowny fragment Biblii. To też mnie raniło. Że ja tak uparcie szukam w Biblii klucza do moich kłopotów, a oni wszelkie książki mają kompletnie gdzieś, zaś tajemnicami świętego Pisma nie zawracają sobie głowy zupełnie.

Dlatego chciałem mieć serce z lodu. Takie jak serce Kaja z baśni Andersena.

Wierzyłem, że nieczułe serce pomaga żyć.

Chciałem być opancerzony, wewnętrznie samowystarczalny, niemożliwy do zranienia, odporny na ciosy, odgrodzony od świata kamiennym murem niczym twierdza, do której nikt się nie wedrze.

Marzenie o nieczułości jest marzeniem wszystkich ludzi.

Baśń Andersena o Kaju i Gerdzie mówiła jednak, że to bardzo nieładnie mieć nieczułe serce.

Andersen litował się nad Kajem. Uważał go za "biednego chłopca", któremu należało pomóc. Ale ja wiedziałem, że jeśli będę miał serce czułe, to przepadnę. Dlatego Kaj wydał mi się bliski, chociaż Andersen zniechęcał mnie jak mógł do jego "narcyzmu".

Ten chłopak zachowywał się rzeczywiście jak "zimny" intelektualista, skupiony wyłącznie na samym sobie. Całymi godzinami, zapominając o Bożym świecie - i o swojej Gerdzie - z płaskich i ostrych kawałków lodu starał się ułożyć na posadzce mroźnej sali pałacu Królowej Śniegu doskonałe słowo "wieczność". Ja jednak uważałem, że ktoś, kto z kawałków lodowej mozaiki chce ułożyć słowo tak tajemnicze i piękne jak słowo "wieczność", zasługuje na szacunek, albo może i na coś więcej, nawet jeśli swoją mozaikę układa na zimno, zupełnie "bez serca".

Czyż bowiem podobnemu zajęciu sam nie oddawałem się w każdą niedzielę o godzinie jedenastej na uroczystej sumie w oliwskiej katedrze, kiedy to z prawdziwie lodowatym spokojem słowo po słowie śledziłem rozwijającą się linię kazania proboszcza S.,­ wysokiego, szczupłego mężczyzny w ozdobnej szacie, który pomagając sobie szerokimi gestami starotestamentowego proroka, ze złoconej ambony, nieudolnie - wyczuwałem to szóstym zmysłem - objaśniał tajemnice biblijnej opowieści o Sodomie i Gomorze?

W oczach moich rówieśników byłem chłopcem, który coś tam sobie pisał i rysował, zamiast być taki jak wszyscy. Ale gdyby nie dyskretny "narcyzm" i skryta nieczułość serca, pewnie bym się dość szybko rozsypał.

Tymczasem baśń Andersena chciała ten narcyzm "uleczyć".

Moje oko żądało zbyt wiele od świata. Wychwytywało nieomylnie każdą skazę na powierzchni marmuru i na gładkiej skórze kobiet. Wypatrywało blizn cienia tam, gdzie świeciło słońce, i uparcie poprawiało kształt każdego domu, liścia, chmury, przeczuwając, że mogły być dużo piękniejsze. Patrząc na panoramę kwitnącego miasta, widziałem ruiny, w które miasto miało się obrócić za tysiąc lat.

Baśń Andersena przekonywała mnie jednak, że tak na świat patrzą tylko ci, którzy mają w oku zimny kawałek diabelskiego szkła, to znaczy ci, którzy wpadli w ręce ducha wiecznego przeczenia, paskudzącego wszelkie objawy dobra i piękna. Że moje pretensje do świata są fatalnym skutkiem optycznego złudzenia, któremu nierozsądnie ulegam, zamiast widzieć rzeczy we właściwych proporcjach.

Śmiałem się z tego. Więc to, co działo się między moim ojcem a matką, to też było złudzenie czysto optyczne?

Byłem po stronie Kaja. Szukałem w nim siły. Wkrótce odkryłem, że ludzie Kajem pogardzają, ale z drugiej strony takich jak on prawdziwie podziwiają, a nawet szanują. Że podziwia go przede wszystkim sama Gerda. W swojej baśni Andersen dowodził, że Kaj był "dobrym chłopcem", tylko pod wpływem Diabła stał się "zimnym" intelektualistą, to znaczy potworem, bo "zimni" intelektualiści to, jak wiadomo, potwory.

Ale któregoś dnia przyszło mi do głowy, że może większość ludzi chciałaby być dokładnie taka jak Kaj, tylko że mało kto potrafi być taki jak Kaj, dlatego z rozżalenia za tę niezdolność do bycia Kajem ludzie rękami Andersena chcą Kaja "uleczyć". A raczej, że chcą go "uleczyć" rękami Gerdy. Że wysyłają na koniec świata tę wspaniałą dziewczynę o gorącym sercu, by go znormalizowała skutecznie przy pomocy łez i raz na zawsze wybiła mu z biednej głowy wszelkie "zimne" intelektualizmy.

Andersen przekonywał mnie, że ona pokochała Kaja dlatego, że to był w gruncie rzeczy zwykły, ciepły, dobry chłopiec, tylko pod wpływem Diabła niepotrzebnie zaczął dziwaczyć. Ale czytając baśń, w jakimś momencie pomyślałem, że może ona pokochała go wcale nie dlatego, że on się tak pięknie radował z nią różyczkami w okienku swojej izdebki na poddaszu, tylko właśnie dlatego, że on był dla niej taki nieczuły i zły, ściślej: że gdyby on nie był dla niej taki nieczuły, a nawet lodowaty, gdyby on od niej tak na koniec świata nie uciekał, to ona by go kochała dużo mniej.

Bardzo to wszystko było dziwne: że ona jest tak zupełnie bezbronna wobec tej lodowatości i z niepojętym oddaniem robi to, czego on chce. Bo przecież tak naprawdę - w jakiejś chwili ujrzałem to z całą ostrością - on właśnie bardzo chciał, żeby ona rzuciła wszystko i poleciała za nim przez te okropne lodowe pustkowia aż pod sam biegun do pałacu Królowej Śniegu i żeby z tą Królową Śniegu o niego konkurowała. Tak jakby on ją po prostu ciągnął za sobą na niewidzialnej smyczy.

Dorośli mówili mi, że jak ja będę "dobrym chłopcem", to ja zasłużę na miłość. Że w ogóle im bardziej ktoś jest dobry, tym bardziej zasługuje na miłość. A tu tymczasem opowieść o Kaju zdawała się mówić coś zupełnie innego. Że jeśli mężczyzna jest lodowaty, że jeśli nie ma serca, to właśnie zyskuje nad kobietą dziwną władzę. Ona chce mu od razu matkować, bo on taki "biedny", chory, potrzebujący pomocy, zbłąkany, zły i nieszczęśliwy, więc ona musi go swoim gorącym sercem rozgrzać i "uleczyć".

Ta baśń chciała mnie wpędzić w poczucie winy.

Związek Kaja z Królową Śniegu jest bardzo tajemniczy. Kaj marzył o Królowej Śniegu zawsze. Marzenie o lodowatej kobiecie, pięknej jak modelki od Lagerfelda, które migoczą na wybiegu deszczem cekinów, spowite w najdelikatniejszą gazę, poruszają się z mechanicznym wdziękiem świeżo naoliwionych automatów i nie wiedzą, co to uśmiech, było sekretnym centrum jego snów. Diabelskie lustro tylko popchnęło go w jej stronę.

Narodziny Królowej Śniegu w sercu Kaja to jedna z najpiękniejszych scen baśni Andersena. Ale któryż to z mężczyzn - przynajmniej z tych, którzy mają wyższe, artystyczno-intelektualne aspiracje - nie ma kompleksu Aspazji? Nic dziwnego, że Gerda bała się Królowej Śniegu straszliwie. Miała powody. Tak naprawdę nie potrafiła wczuć się w intelektualne zainteresowania Kaja. On mógł ją co najwyżej zachęcać do wspólnej kontemplacji śnieżnych arcydzieł, piękniejszych, jego zdaniem, niż żywe kwiaty. "Spójrz no w szkło, Gerdo!" - zachęcał ją, czekając na żywszy odzew ze strony jej umysłu i serca. Ale ona mogła mu towarzyszyć tylko z psychicznego oddalenia, bardziej przejęta tym, co miękkie, obrazowe i uczuciowe - bajkami i książkami z obrazkami - co on uważał za dobre dla niemowląt. Była dumna z mądrości Kaja, ale nie interesowała się tym, co Kaj naprawdę myśli. Nic dziwnego, że Kaj czuł się przy niej w swoich zainteresowaniach samotny jak palec, chociaż otoczyła go ciepłą otuliną miłości, bo kochała go naprawdę.

Królowa Śniegu to u Andersena symbol kobiecości, która nie wymaga od mężczyzny ciepłych uczuć, co większość mężczyzn przyjmuje z ulgą. Jest ona czystym seksualnym pięknem bez uczuciowych zobowiązań. Żyje obok mężczyzny, docenia jego intelektualne pasje oraz - co szczególnie cenne - nigdy nie posługuje się szantażem łez. On zaś - to prawda - boi się jej, ale równocześnie chętnie jej ulega, bo wie, że chociaż pod jej skrzydłami czeka go niewola, będzie miał u jej boku wolność w najważniejszej dla siebie domenie twórczych porywów ducha.

Uśmiech Królowej Śniegu jest martwy. Ta malarka polarnych nocy, autorka doskonałej struktury kryształu, gwiaździsta władczyni zimna i światła, która cieniutkim pędzelkiem do rzęs rysuje na szybach okiennych lodowate kwiaty, symbolizuje artystyczny talent, to znaczy zmysł formy całkowicie oczyszczony z litości dla tych, którzy takiego zmysłu nie mają. Właśnie dlatego przyciągnęła ku sobie Kaja. W swoim mroźnym pałacu nie dała mu miłości, ale dała mu może coś więcej: zrozumienie dla jego intelektualnych fanaberii, mimochodem sprawiając, że w pustych salach przestał się czuć samotny.

U Andersena Gerda prawie przez cały czas płacze z miłości i jest to argument nie do zbicia. Po jednej stronie kobiece łzy, po drugiej podejrzana męska algebra nieczułego, narcystycznego ducha pochłoniętego lodowatą ideą doskonałości, na dodatek skojarzona z mrożącym wszystko pocałunkiem Aspazji. Czytając o nieczułym sercu Kaja, które pragnęło kontemplować strukturę kryształu i z uporem godnym lepszej sprawy chciało w sieć lodowej mozaiki złowić tajemnicze słowo "wieczność", czułem się jak złodziej przyłapany in flagranti.

Potem jednak spostrzegłem, że dziewczynki, do których się zalecam w szkole, nie traktują mnie zbyt poważnie w chwilach, gdy jestem dla nich miły, uprzejmy i dobry. Że kiedy jestem zbyt dobry, w ich oczach pojawia się chłodny błysk lekceważenia, że dużo poważniej traktują chłopaków zimnych, bezczelnych i twardych. Że moja dobroć i chrześcijańska uprzejmość - słodki owoc wychowania w katolickim domu i nauk pilnie pobieranych na parafialnej katechezie - wcale nie zbliża mnie do ich serca. Draniowaty Romek S. z ulicy Krzywoustego potrafił popchnąć, a nawet uderzyć, zaczepiał je w sposób niecywilizowany, a one odpowiadały mu śmiechem, w którym czuło się respekt i oddanie. Ich zęby błyszczały jak zęby zdrowych zwierząt.

Na pierwszy rzut oka żadna z nich nie była podobna do Gerdy. Wcale nie chciały się poświęcać. Ale tak naprawdę wszystkie były dokładnie takie same jak Gerda.

Baśń o Kaju i Gerdzie mówiła, że istotą miłości są "gorące łzy", którymi kobieta chce stopić lód w sercu ukochanego, bo sama kocha te łzy. Miłosne udręczenia Gerdy - którym patronował z wysoka śpiew aniołów - miały w sobie dziwną słodycz, której nie rozumiałem, tak jakby ona sama chciała, żeby miłość bolała ją do krwi, bo dopiero kiedy miłość boli do krwi, jest miłością prawdziwą. I że pewna bezwzględność wobec kobiety wzbudza w niej miłosną uległość, a nawet czułą wdzięczność, że do miłości potrzebne jest zranienie i chłód. "Ładny z ciebie nicpoń, że się tak włóczysz po świecie" - mówiła do Kaja mała, dobrze znająca życie rozbójniczka, przyjaciółka Gerdy - chciałabym wiedzieć, czy zasługujesz na to, żeby z twojego powodu pędzić na koniec świata!". Oczywiście gołym okiem widać było, że on kompletnie nie zasługuje na to, żeby z jego powodu pędzić gdzieś na koniec świata - tylko co z tego? Gerda szła za nim jak w dym. Kobiety podbija się obojętnością? Dobry, poczciwy Andersen uczył mnie swoją baśnią tego wszystkiego, choć pewnie robił to wbrew sobie, bo jawnie chciał mnie nauczyć czegoś zupełnie innego.

Specjalnością Gerdy jest wyrzeczenie. Andersen nie znał umiaru. W jego baśni kochająca dziewczyna idzie za swoim ukochanym przez zaspy pod sam biegun północny bez butów i rękawiczek, z gołymi nogami w głębokim śniegu, bo o butach po prostu... zapomniała! "Ach, nie zabrałam swoich trzewiczków, nie mam rękawic! - zawołała mała Gerda; spostrzegła to, bo było przeraźliwie zimno". Pierwszą rzeczą, którą Gerda robi wyruszając za ukochanym w świat, to wrzuca swoje czerwone trzewiczki do rzeki niczym ofiarę całopalną. Idzie przez świat w samych pończoszkach. Potem zaś, w krainach podbiegunowych, ma już nogi zupełnie bose. "O, jakże obolałe i zmęczone były jej nóżki!" - wzdychał boleśnie Andersen, a ja razem z nim. Fetyszyzm gołych stópek i rączek nieletniej dziewczynki marznącej na mrozie, połączony ze słodkim, przeszywającym serce bolesnym współczuciem męskiego obserwatora, pojawiał się już w "Dziewczynce z zapałkami". A przy tym Andersen łączył to wszystko z czułymi westchnieniami do Dzieciątka Jezus. Bardzo dziwne było to jego chrześcijaństwo, które chwilami maskowało prawdziwe kłopoty, z jakimi nie mogła sobie poradzić męska dusza samotnego artysty żyjącego w epoce Świętego Przymierza.

Obrazy udręczających, żeńskich wyrzeczeń Andersen kreślił z prawdziwą lubością, jakby podsycał ogień w izbie tortur. W baśni o dzikich łabędziach siostra splata z żywych pokrzyw magiczne szaty, niemiłosiernie parząc sobie przy tym gołe ręce, a czyni to wszystko dla ukochanych braci. Nie tylko odmrożone gołe nóżki, lecz także poparzone rączki dziewczęce przykuwały oko bajkopisarza z Kopenhagi.

Wiedziałem, że baśnie są okrutne. Ale ten rodzaj połączenia narracyjnej premedytacji ze zranieniami kobiecej duszy i udręczeniami delikatnej, żeńskiej skóry płoszył spokój mojego serca. Jeśli ktoś powie, że okrucieństwa w baśniach nikt nie bierze dosłowne, to on nie wie, co mówi. Każde dziecko wie, co to znaczy mieć rękę poparzoną pokrzywą. I nigdy nie robi sobie z tego żartów. To dopiero dorośli się z tego śmieją. Więc i ja te opowieści o poparzonych rączkach i odmrożonych nóżkach zakochanych dziewcząt, które gotowe były zrobić wszystko dla swego wybranka, czytałem z prawdziwym przejęciem.

Bo za tortury Gerdy odpowiadał Kaj, czyli ktoś trochę podobny do mnie. Czytając baśnie o Kaju i dzikich łabędziach wiedziałem na sto procent, że w świecie Andersena - to znaczy w świecie ludzi dorosłych - żaden poważny mężczyzna nigdy nie poparzy sobie swoich gołych rąk po to, by upleść z żywych pokrzyw czarodziejską szatę dla kobiety, nawet gdyby miało to ją ocalić. Poświęcać się miała mała Penelopa, która kocha, więc z radością przyjmuje ból.

Baśń o Kaju rozrywała mnie więc na pół. Z jednej strony chciałem zgodnie z życzeniem Andersena stać się ciepłym, uprzejmym "dobrym chłopcem", który kocha, lubi i szanuje, więc wyrzekałem się wszystkiego, co mnie do Kaja upodabniało, z drugiej wiedziałem, że to wyrzeczenie wcale nie zbliża mnie do miłości, więc jakby się wahałem...

Nie podobało mi się też zakończenie całej historii. W wielkim finale baśni Gerda przybywa do pałacu Królowej Śniegu, obejmuje Kaja, z jego oka wypada na lodową posadzkę diabelskie szkło, a zamarznięte serce "biednego chłopca" rozgrzewa się i staje się zwykłym ludzkim sercem. "Wtedy Kaj wybuchnął płaczem". Miłość znowu rozkwitała, cały świat ogarniała wiosna, pod wpływem łez wszystko topniało i zieleniło się w miłosnym upojeniu. Kaj - nareszcie "uleczony" - z czystym sumieniem mógł teraz wrócić do swojej izdebki z różyczkami na poddaszu, która jak gdyby nigdy nic czekała na niego przez całe lata. Zło wyparowało z chłopięcej duszy w jedną sekundę. Hosanna!

Ja jednak widząc oczami duszy tę scenę nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że chociaż on został tak skutecznie uleczony, jego oko i serce stały się jakby uboższe, chociaż miłość wypełniała je po brzegi. W jakiejś chwili wbrew temu, co mi podsuwał Andersen, pomyślałem, że jednak wolałbym, by w oku Kaja pozostał jakiś choćby drobny, diabelski okruch. Ot, drobniutki jak iskra w źrenicy. Nie w obu oczach, broń Boże, tylko - powiedzmy - w jednym oku, na przykład lewym albo prawym. Że taki astygmatyzm byłby dla niego korzystny.

Ale Andersen nie bawił się w takie subtelności. Wierzył, że jak się Kajowi wyjmie z serca okruch lodu, a z oka okruch szkła, to on się wtedy dopiero stanie "prawdziwym człowiekiem". I Kaj stawał się na powrót ciepły, dobry i przeraźliwie zwykły, oboje - Kaj i Gerda - całkowicie resetowali swoją pamięć o Królowej Śniegu jak "zły sen" i przez to stawali się bez reszty dziećmi Bożymi. Wszystko to pobrzmiewało szlachetnym terroryzmem "czułego serca", które w finałowej scenie miało objawić się jako prosty - i skuteczny - lek na szkodliwą skłonność do "jałowych spekulacji".

Czyż dusza tego chłopca - pytałem siebie - nie została nawet zadraśnięta tym, co on przeżył w lodowym pałacu? Więc wszystko, co on tam przeżył, spłynęło po nim jak woda po gęsi? Więc już nigdy nie będzie miał ochoty układać wspaniałej mozaiki z kawałków lodu, bo nareszcie został po wiek wieków "uleczony"?

W pięknym finale baśni szczęśliwa Gerda śpiewa Kajowi słowa psalmu: "Róża przekwita i ginie. Pójdź, pokłońmy się Dziecinie", zachęcając zbłąkanego chłopca, by wreszcie pogodził się z tym, że świat jest niedoskonały. Ja jednak w tamtej pięknej chwili, gdy odnalezieni kochankowie trzymając się za ręce szli wiosenną równiną w stronę swojego rodzinnego miasta, nie potrafiłem zapomnieć o moich rodzicach i miałem żal do Dzieciny, że stworzyła świat, w którym są ból i zimno, i choroba, i śmierć, a także moi rodzice, którzy nigdy nie będą szli ulicą tak jak trzymający się za ręce Kaj i Gerda, że na tym świecie nigdy nie będą mieli żadnego innego życia niż to, na które zostali nie wiadomo dlaczego skazani. I że ja nigdy nie będę umiał im pomóc w ich cierpieniu.

Kiedy wszystko się dobrze kończy, Gerda pyta małą rozbójniczkę, co się stało z parą oswojonych wron, które poznała wcześniej. Wrony były małżeństwem w pałacu księcia. Bardzo się kochały. Szczęśliwa Gerda, trzymając za rękę swojego świeżo odzyskanego Kaja, pyta, co u nich słychać. "Wrona umarła! - odpowiada na to spokojnie mała rozbójniczka. - Została wdową, nosi opaskę z czarnej krepy na nodze i skarży się żałośnie! Ale opowiedz lepiej, jak tobie się powiodło i jak go odnalazłaś!".

"Ale opowiedz lepiej...". Te trzy słowa wypychały utratę na margines opowieści i przemieniały ją w poetycki, trochę zabawny, trochę sentymentalny incydent z żałobną krepą na ptasiej nodze. Czy cierpiąca wronia wdowa może być czymś poważnym? Ach, dajmy spokój. Ważniejsze jest to, co udało się osiągnąć żywym, zdrowym, mocnym, uśmiechniętym, niż jakieś jałowe rozpamiętywanie zmartwień, które nie pasują do jasnych barw zwycięskiego życia. Głos małej rozbójniczki, paroma słowami zamykającej sprawę, brzmiał w moich uszach lodowato, chociaż był rozumnym - w to nie wątpiłem - wez­waniem do szczęścia.

Z pewnością Kaj zachowywał się paskudnie. Kiedy mu wpadło do oka diabelskie szkło, od razu - ku rozpaczy Gerdy - pozrywał piękne róże, które hodował w drewnianej skrzynce na parapecie. Powiedział, że "róże toczy robak" i że są krzywe.

Odkrycie paroletniego chłopca, że róże toczy robak, nie wydaje mi się jednak tak zupełnie pozbawione głębi. Dziwnie przypomina sławną pieśń z "Marii" Antoniego Malczewskiego, w której, niestety, mówi się mniej więcej to samo.

Cytaty z baśni Hansa Christiana Andersena "Królowa śniegu. Baśń w siedmiu opowiadaniach" podaję za wydaniem "Baśnie". Tłumaczyli Stefania Beylin, Jarosław Iwaszkiewicz. Ilustrował Janusz Stanny. Tom I. Państwowy Instytut Wydawniczy 1985.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Stefan Chwin (ur. 1949) jest prozaikiem, eseistą, krytykiem literackim, historykiem literatury i profesorem Uniwersytetu Gdańskiego. Ostatnio opublikował „Miłosz. Interpretacje i świadectwa” (2012) i tom esejów „Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni” (2013… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2007