Jubileusz kompromisów

Na urodzinach powiało nudą. Wujkowie opowiadali dowcipy z brodą, ciocie szczebiotały sentymentalne historie, a młodzież snuła się po kątach. Tylko dziadkowie zaburzyli senną atmosferę, z błyskiem w oku wspominając minione czasy, ale też zapraszając bratanków zza zachodniej granicy. Ci udowodnili, że warto sięgać po dawne ideały...

04.10.2007

Czyta się kilka minut

Fot. PTAR / Warszawska Jesień /
Fot. PTAR / Warszawska Jesień /

"Warszawska Jesień" to w świecie marka uznana, synonim estetycznej wolności i repertuarowej otwartości. Najpierw ceniona była za odwagę w prezentacji muzyki niezgodnej z doktryną socrealizmu, później dzieł będących świadectwem postmodernistycznych przewartościowań. Ostatnio chwalono ją za lifting zacnego oblicza i pozyskanie młodej publiczności. Nic więc dziwnego, że jubileusz 50-lecia festiwalu miał być świętowany hucznie, przy wtórze wielkich słów politycznych patronów (nieobecnych zresztą na koncertach) oraz dźwiękach kompozytorskich prezentów, przywiezionych z różnych zakątków świata. Tymczasem program okazał się rezultatem estetycznych kompromisów i ograniczonej znajomości tego, co dziś w muzycznej trawie piszczy.

Dobre, bo polskie?

Najwięcej rozczarowań dostarczyła najnowsza muzyka polska. Lwia część prawykonanych utworów kompozytorów średniego pokolenia utrzymana była w estetyce "permanentnych powrotów". Twórcy bezwstydnie żerowali na utartych konwencjach, wprost nawiązywali do muzycznej tradycji, nie podejmując nawet wysiłku twórczego jej wykorzystania. Jakby byli impregnowani zarówno na nowoczesne zjawiska dźwiękowe, jak i potrzebę przełamywania własnych, twórczych przyzwyczajeń.

Roman Berger, skądinąd znakomity kompozytor muzyki kameralnej - wystarczy wspomnieć cykl jego wyśmienitych "Konwergencji", niezwykle intensywnych w wyrazie, o modernistycznym rodowodzie - w "Improvisation sur Herbert" na głos, chór i orkiestrę wyraźnie zgubił poczucie czasu. Aleksander Lasoń w IV Symfonii "SATJA" postneoromantyczne gesty - rzewną melodykę i tradycyjną harmonikę oraz pełne patosu kulminacje instrumentów dętych blaszanych - ledwie przyprószył dysonansami i szmerami. "Spiętrzenia" Jerzego Kornowicza to przykład muzyki wprawdzie gęsto zapisanej, nawet efektownej, ale w której oprócz witalistycznego ruchu dźwiękowych zdarzeń nie może chodzić o nic więcej. Lidia Zielińska z kolei w "Siedmiu wyspach Conrada" poszła w stronę muzyki ilustracyjnej. Nie zaskoczył nawet Paweł Szymański, którego "Ceci n'est pas une ouverture" było wariacyjnym opracowaniem doskonale słuchaczom znanych kompozytorskich tricków - odwołań do idiomu utworów barokowych, łamanych sonorystycznymi blokami.

Wielkie oczekiwanie towarzyszyło II Symfonii Pawła Mykietyna, cudownego dziecka "Warszawskiej Jesieni". Słusznie uznany za jednego z najbardziej oryginalnych polskich twórców, w ostatnich kompozycjach ("Ładnieniu", II Kwartecie smyczkowym) zdecydowanie sublimował swój język muzyczny. Tym razem jednak niebezpiecznie balansował na granicy buffo i serio, żonglował elementami właściwymi swoim pierwszym utworom, żartobliwym aluzjom do muzyki innych epok, i zestawiał je z sekwencjami mikrotonowymi, rezultatem intensywnie prowadzonych obecnie poszukiwań brzmieniowych. Po zajmującym początku, wielu zjawiskowych rozwiązaniach kolorystycznych, nagle zwracał się w stronę dźwiękowego banału - pozytywkowych motywów, ubogich przebiegów skalowych, repetowanych akordów i minimalistycznych figuracji. Całość zaś ujął w formę z elizyjnie nakładających się na siebie sekwencji, spajanych swoistymi rytmicznymi "refrenami".

Dość dobrze zabrzmiały energetyczne "Initial" Bettiny Skrzypczak i subtelny "Nokturn w czerwieni i błękicie" Zbigniewa Bargielskiego, jednak prawdziwym wydarzeniem okazała się premiera "Doliny Suchej Wody" na zespół instrumentalny Tadeusza Wieleckiego. To summa jego dotychczasowych poszukiwań, dzieło, w którym najpełniej zaprezentował technikę "komponowanego trylu". Tkana z uporczywie wijących się wokół kilku dźwięków, narracja już to zagęszczająca się, już to rozciągająca w czasie, prowadzona nierzadko na kilku płaszczyznach, w rozmaitych rejestrach i kolorystycznych konfiguracjach, zachwycała konsekwencją przebiegu i zajmującą dramaturgią. W rękach Beata Furrera, który prowadził wyśmienity Klangforum Wien, niebywale trudna do wykonania muzyka Wieleckiego nabrała blasku, mocy, formalnej spójności i stała się mocnym kontrapunktem dla pozostałych propozycji Polaków.

Mistrzowie i spadkobiercy

Jednym z wątków tegorocznej "WJ" była prezentacja muzyki nestorów XX wieku. Ten nurt retrospektywny przyniósł sporo satysfakcji. Dzieła niegdysiejszych mistrzów, ich wyraziste propozycje estetyczne, by wzruszać i zachwycać, nie potrzebują rozbudowanych komentarzy i wyrafinowanych środków technologicznych.

Fajerwerkowa "Fantasia elegiaca" na organy i orkiestrę Kazimierza Serockiego, założyciela festiwalu, sonorystyczny manifest napisany już u schyłku popularności Polskiej Szkoły Kompozytorskiej, który zabrzmiał na koncercie inauguracyjnym, ciągle wydaje się kompozycją interesującą, napisaną z dźwiękową wyobraźnią. Również Etiudzie na orkiestrę wokalną Tadeusza Bairda, drugiego z założycieli "Jesieni", nie brakowało kolorystycznej fantazji. Nie przestała intrygować dodekafoniczna "Muzyka kameralna na 21 instrumentów i perkusję" Włodzimierza Kotońskiego, którą pół wieku temu twórca debiutował za granicą. Entuzjastycznie przyjęto "Gry weneckie" Lutosławskiego, publiczność doceniła także znakomitą "Jutrznię II" Pendereckiego. Nie można zapomnieć o "Nomos Gamma" Iannisa Xenakisa na 98 instrumentalistów siedzących wśród publiczności, o klawesynowych drobiazgach - w tym pysznym "Continuum" - Györgya Ligetiego czy wypływającym z folklorystycznych inspiracji "Naturale" Luciana Berio na flet, altówkę i taśmę.

Najbardziej spójną koncepcję estetyczną przedstawili na festiwalu twórcy z kręgu niemieckojęzycznego. Szwajcar Beat Furrer, Austriacy Olga Neuwirth i Georg Friedrich Haas, Niemcy Helmut Lachenmann, Mathias Spahlinger i młodszy Enno Poppe to spadkobiercy awangardy lat 50., piewcy ideałów modernistycznych, z pokorą podchodzący do muzycznej spuścizny. Zorientowani na intelektualny namysł nad kompozytorskim językiem, dogłębne studia i próbę usystematyzowania dźwiękowego świata, tworzą muzykę atrakcyjną brzmieniowo, klarownie prowadzoną, estetycznie zaskakującą radykalizmem.

Owacyjnie przyjęto elektryzujące "Schrei­ben" Lachenmanna, entuzjastycznymi okrzykami dziękowano Furrerowi za przedstawienie kilku scen z jego wysmakowanego "teatru do słuchania" "FAMA", zaś po premierowym wykonaniu cudownie drażniących mikrotonową harmonią "Open Spaces in memory of James Tenney", na scenę wywoływany był kilkakrotnie Georg Friedrich Haas.

Przestroga

Organizowanie festiwalu, za którym stoi pół wieku historii, to ogromna odpowiedzialność i zaszczyt. Tegoroczna edycja, z mnogością estetycznych wpadek (m.in. utwory G. Kanchelego, Y. Kyriakidesa, G. McLachlana, K. Baculewskiego, opera "MRTVÁ?" M. Dvořákovej i I. Medeka) i sporą ilością utworów przeciętnych, powinna być dla komisji repertuarowej przestrogą. Aby baczniej przyglądać się rekomendacjom, uważniej czytać partytury, z większą ostrożnością przyjmować propozycje wizytujących festiwal zespołów i rzadziej ulegać naciskom zagranicznych instytucji kulturalnych, chcących promować kompozytorów, których sztuka nie powinna znaleźć się na tak prestiżowym festiwalu.

Niestabilność finansowa "Warszawskiej Jesieni" musi wszak pchać organizatorów do szukania wsparcia u zagranicznych partnerów. A ci mają swoje wymagania i personalne preferencje. Z drugiej strony niespotykana wcześniej ilość zamówień, których efekt słychać dopiero na koncertowej sali, może część niezręczności tłumaczyć.

A że powinno się z większą uwagą dobierać adresatów festiwalowych propozycji, niech świadczą kompozycje udane. Przykładem utrzymane w orientalnej aurze "Voyage IX »Awakening«" na gitarę i orkiestrę Japończyka Toshio Hosokawy, przewrotne "Haiku" na klawesyn Czecha Martina Smolki, sprawnie napisana, choć nieco zbyt nostalgiczna w wyrazie "krantas upë simfonija" Litwinki Onutë Narbutaitë czy dowcipne, a jednocześnie wyrafinowane brzmieniowo "Izvir" Słoweńca Uroša Rojko...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Muzykolog, publicysta muzyczny, wykładowca akademicki. Od 2013 roku związany z Polskim Wydawnictwem Muzycznym, w 2017 roku objął stanowisko dyrektora - redaktora naczelnego tej oficyny. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2007