Juba – Nairobi

Senegal /fot. R. Kapuściński

01.02.2007

Czyta się kilka minut

Juba, Południowy Sudan. Jest wtorek. Barkę przycumowano niedaleko mostu, za którym droga z Juby rozwidla się na północ do Boru i na południe do Yei i ugandyjskiej granicy. Uchodźców przywieziono na barkę pod wieczór, ciężarówkami, z położonego parę kilometrów za miastem obozu w Lologo. To Dinka. Wracają w okolice Boru, 200 km stąd z biegiem Nilu. Jedni uciekli ze swoich wsi pod Borem przed masakrą w 1991 roku, inni jeszcze wcześniej, kiedy w 1983 w koszarach w Borze padły pierwsze strzały tej niewyobrażalnie długiej wojny, która trwała 23 lata, pochłonęła życie dwóch milionów ludzi i wypędziła z domów cztery miliony.

Porozumienie podpisano w styczniu 2005. Teraz Południowy Sudan szykuje się do referendum, które ma określić jego przyszłość. Nikt nie wie, czy będzie pokój, czy nowa wojna. Ale coraz więcej uchodźców rusza w powolną drogę do domu.

Jutro o świcie barka ma odbić od brzegu. Już wiemy, że nią nie popłyniemy. Na jutro mamy bilety powrotne i nie da się ich zmienić. Możemy tylko spędzić tę jedną noc na barce pośród pełnych niepokoju ludzi. Śpimy wszyscy pokotem pośród kanistrów z wodą, worków z garnkami, zapasów na drogę, na żelaznej podłodze, na której porozkładano plandeki UNHCR i koce. Na barce są głównie kobiety i dzieci. Mężczyźni wracają na północ, pędząc bydło przez suchy busz. Inni pozostali w SPLA, rebelianckiej armii, która jest teraz oficjalną siłą zbrojną Południa.

Ludzie z barki boją się powrotu. W obozie uchodźców było bezpiecznie. W buszu ludzie, którzy przychodzą rabować bydło, uzbrojeni są w karabiny. W obozie były lekarstwa, w buszu lekarstw nie ma. Po wodę trzeba często iść wiele godzin do rzeki i nie jest ona zdatna do picia. W kilku wsiach pod Borem Polska Akcja Humanitarna zaczęła w marcu budować studnie, inne organizacje rozdają plandeki, garnki, kanistry. Ale opuszczone pola dawno pozarastały krzakami. Jeśli durra nie urośnie, będzie głód.

Całą noc na barce pali się światło. Mruczy daleki generator. Ktoś wzdycha przez sen. Czasem cicho zapłacze dziecko.

Niebo jest jeszcze czarne, kiedy o wpół do szóstej ludzie powoli się budzą. Siadają na matach, na których spali, przecierają oczy, rozglądają się dookoła. Matki podają pierś niemowlętom. Jedna z kobiet intonuje kościelną pieśń. Zaczyna się wspólna modlitwa. Dziewczyna obok mnie składa razem dłonie, pochyla głowę i spuszcza powieki. Jej syn, może dwunastoletni, śpi jeszcze na wznak, ze skupioną, pełną napięcia twarzą, jakby próbował kurczowo chwytać ostatnie łyki snu.

Potem zaczyna się gwar. Kobiety poprawiają sukienki i idą czyścić patyczkami zęby, spluwając drzazgami w Nil. Słońce jeszcze nie zaczęło wschodzić. Anka patrzy na mnie. W nocy dostała z Polski esemesa. Umarł Kapuściński, mówi.

***

Czwartek. Nairobi. W hinduskiej księgarni na rogu Mama Ngina i Wabera Street, "Heban" wystawiono obok "Kronik abisyńskich" Isegawy. Biorę kilka kenijskich książek, Ngugi wa Thiong'o, Meja Mwangi. Przy kasie stoi siwy, chudy pan w okularach i kiedy sięgam do kieszeni po ostatnie szylingi, powstrzymuję się przed ochotą, żeby z nim porozmawiać.

Nocny samolot do Paryża jest pełny. Dzisiaj skończyło się w Nairobi Światowe Forum Społeczne. Był koncert w parku Uhuru pod lśniącym niebem. W samolocie obok mnie siedzi Daniel. Daniel przyjechał na Forum z Caritasem. Z samej Francji Caritas przysłał ich tu razem trzydzieścioro. Daniel długie lata pracował w Mali i Mauretanii. - A ty co robisz? - pyta.

- O, to ciekawe - powiada uprzejmie i milknie. Ale coś nagle przychodzi mu do głowy i chciałby sprawić mi jakoś przyjemność, więc mówi jeszcze: - To trochę tak jak ten... Kapucinski?

***

Otwieram "Daily Nation". Od początku roku policja w Nairobi zastrzeliła 44 osoby. Mamy 25 stycznia. Daniel dotyka mojego ramienia. Popatrz.

Dwa miejsca od nas dziewczyna z paryskiego oddziału Caritasu oparła się plecami o okno i podwinęła nogi w fotelu. Ma długie jasne włosy. Czyta. Z słuchawkami na uszach, owinięta kocem Kenya Airways. Podnosi rękę, przekłada stronę francuskiego wydania "L'Eb?ne", a potem poprawia za głową poduszkę.

OLGA STANISŁAWSKA jest reportażystką i eseistką, współpracujące z "Gazetą Wyborczą" i "Tygodnikiem Powszechnym". Za książkę "Rondo de Gaulle'a", zapis samotnej wędrówki przez Afrykę od Casablanki do Kinszasy, otrzymała Nagrodę Kościelskich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (05/2007)