Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie wiadomo dlaczego - pytanie "dlaczego" na tej wyspie jest jakby nie na miejscu, za takie pytanie można dostać okrągłe 38 lat w ustronnym miejscu, za takie pytanie generalnie można dostać, więc po prostu mówi się: "Łatwo nie jest". Trzy słowa objaśniają świat, z góry unieważniając pytanie o windę, wodę, prąd, jedzenie i wszystko inne. Wszystko inne jest z importu, na eksport jest rewolucja, a właściwie Che, który to Che jest wszędzie, rewolucję pośmiertnie atrakcyjnie ucieleśniając jako ciacho.
Ponieważ wielu hotelowych lokatorów z zagranicznym upodobaniem nosi koszulki z podobizną Che, więc kontempluję Che w windzie. Czasem jednego, czasem wielu, gdyż winda oficjalnie może pomieścić do 12 Che naraz, a tak naprawdę musi znieść znacznie więcej, bo zmęczeni czekaniem Che walą drzwiami i oknami na każdym z dwudziestu pięciu pięter. Na każdym, ale nigdy nie wiadomo którym - winda porusza się ruchem konika szachowego (najlepsze tradycje Capablanki), zatrzymując się według starannie zaszyfrowanej strategii. Część Che w windzie nie może się z tym pogodzić, broniąc dostępu tym Che, którzy chcą wsiąść do windy, solidnie już przeludnionej Che wsiadłymi uprzednio. Ponieważ z bliżej niewiadomych przyczyn klimatyzacja w jeżdżącej windzie nie działa (w przeciwieństwie do wind zepsutych, których jest większość) - portrety Che w głębokim szybie byłego hotelu Hilton robią się coraz wilgotniejsze. Powiedzmy to prosto w twarz: Che się poci. Łatwo nie jest.
Ja osobiście mieszkałem na piętrze osiemnastym, czyli kiepsko. Po pierwszych joyridach windą tu i ówdzie, a zwłaszcza pomiędzy - miałem dość, i na myśl o tym, że muszę się gdzieś wertykalnie przemieścić, pocił mi się Che Guevara na klacie. To znaczy, pociłby się, gdyby tam był, co nie zmienia faktu, że tak czy owak perspektywa nie była różowa. Jeszcze intensywniej niż zwykle marzyłem o teleportacji, marzyłem intensywnie, opadając z sił w przywiędłym pięćdziesięcioletnim apartamencie Hiltona z widokiem na raj na Ziemi. Hilton skończył budować w grudniu, w styczniu wszedł Fidel i było po ptakach. Z ptaków do nabycia na Kubie jest obecnie tylko importowany niesmaczny kurczak za ciężkie pieniądze. Przestałem krążyć myślami wokół drobiu i wpadłem na pomysł obejścia problemu windy. Postanowiłem chytrze sprawdzić wyjście ewakuacyjne. Niestety, biegnące na zewnątrz ażurowe schodki w typie drabinki prawdopodobnie zauroczyłyby Hitchcocka, natomiast dla mnie malownicza myśl o kilkudziesięciometrowym locie i gruchnięciu na któryś z przeuroczych postamerykańskich krążowników szos (rocznik maksymalnie ’58, silnik Łady, tuning kowala) wydała się mało pociągająca. Wybrałem trwanie. Byłem skazany na kubańską windę. Egoistycznie pocieszałem się myślą, że, ostatecznie, ja wyjadę, a ona zostanie. Kolosalna różnica.Co przyniesie Kubie przyszłość, czyli ma?ana? Masowy pływacki exodus na drzwiach od lodówki? Bratnią krew na maczetach? Kapitalistyczną kolonializację ? la hamburgery z Miami?
W baraku odlotów lotniska w Hawanie do nabycia kuriozalna na pierwszy rzut oka koszulka z twarzami Che Guevary i Johna Lennona oraz poleceniem "Imagine". Próbuję sobie wyobrazić. Łatwo nie jest.