Jeszcze Unia nie zginęła

Międzynarodowa Nagroda Karola Wielkiego, ustanowiona po II wojnie światowej, przyznawana jest za zasługi dla jedności Europy. Byłoby więcej niż gestem, gdyby w 2014 r. otrzymała ją ukraińska opozycja. Ona dowodzi, jak żywa jest nadal idea Europy.

17.12.2013

Czyta się kilka minut

To miasto oddycha Europą: Aachen, Aix-la-Chapelle, Akwizgran. Aż trzech europejskich prezydentów – Gauck z Niemiec, Hollande z Francji i Napolitano z Włoch – obejmuje swym patronatem najważniejsze spośród wielu wystaw i ekspozycji, których w Akwizgranie będzie wkrótce sporo. Wkrótce, czyli w roku 2014, roku jubileuszu. Honorować będą one człowieka, o którym mówi się, że był pierwszym Europejczykiem. Dla Niemców Karl der Grosse, dla Francuzów – Charlemagne. Albo, w języku wówczas uniwersalnym: Carolus Magnus. Zmarł 1200 lat temu, w styczniu 814 r. On, Karol Wielki.

1200 LAT TEMU

Dwa narody po obu stronach Renu, Francuzi i Niemcy, widzą w nim swego ojca-założyciela. Ale czy dlatego miałby być on rzeczywiście prawdziwym Europejczykiem? Cóż, patrząc z punktu widzenia jemu współczesnych, bez wątpienia tak. Jako pierwszy władca z barbarzyńskiego ludu Franków, których królem został w 768 r., Karol sięgnął po godność cesarską – koronacja dokonała się w Boże Narodzenie 800 r. Jednak Karol Wielki stworzył coś więcej: nie tylko cesarstwo, lecz także mit cesarstwa, który miał oddziaływać na Europę od średniowiecza aż po czasy nowożytne.

Był też Karol – rzecz w tamtej epoce powszechna i zwyczajna – człowiekiem wojny. I zdobywcą: w całym okresie jego długiego panowania (państwem Franków władał aż przez 46 lat) jedynie przez dwa lata nie prowadził wypraw wojennych. Był również gorliwym chrześcijaninem, gotowym nieść swoją religię okolicznym ludom i krajom, i wszelkimi możliwymi metodami.

Cesarstwo Karola Wielkiego – można je też nazwać (przymusowym) związkiem wielu ludów – rozciągało się od Morza Północnego po środkowe Włochy oraz od Pirenejów po obszar dzisiejszych Węgier i rzekę Łabę. Karol, najpotężniejszy człowiek ówczesnej Europy i najwyraźniej świadomy wewnętrznego zróżnicowania swego imperium, pracował nad jego unifikacją: ujednolicił prawo, wprowadził nowe pismo (minuskuła karolińska, opracowana przez jego kancelarię) i jednolitą walutę w postaci denara. Jeśli ktoś chce, może widzieć w nim praprzodka dzisiejszego euro.

WYRÓŻNIENIE I SYGNAŁ

Właśnie za sprawą Karola Wielkiego miasto Akwizgran – jego stolica – stało się centrum świata zachodniego. Budując tutaj swój pałac, mieszczący cesarską kancelarię oraz pałacową kaplicę (istniejący do dziś zalążek przyszłej katedry), Karol stworzył w Akwizgranie główny ośrodek duchowy i polityczny ówczesnej Europy. I już w czasach karolińskich rozpoczęła się praca nad pamięcią o cesarzu, ówczesna polityka historyczna – choćby pod postacią eposu o Karolu (niem. Aachener Karlsepos) z IX w. W tym dziele, liczącym 536 wersów, monarcha sławiony jest jako „ojciec Europy”.

Minęło 1200 lat, a z legendy Karola miasto Akwizgran czerpie pełnymi garściami do dziś. Od 1950 r., czyli mniej więcej od chwili, gdy Europa Zachodnia zaczęła się integrować gospodarczo i politycznie, co roku przyznawana jest tu Międzynarodowa Nagroda Karola Wielkiego – najważniejsze dziś wyróżnienie, gdy mowa o zasługach dla jedności kontynentu. Wśród wyróżnionych byli Churchill i Adenauer, Mitterand i Kohl, Havel i Geremek, Merkel i Tusk. Nagroda Karola (jak ją się w skrócie nazywa) traktowana jest dziś nie tylko jako wyróżnienie i zobowiązanie, lecz także jako polityczny sygnał.

UNIA U PROGU ZAGŁADY?

Tylko jak wygląda dziś ta zjednoczona Europa – ponad pół wieku po Traktatach Rzymskich, od których wszystko się zaczęło? Mamy dziś oto związek 28 państw, liczący ponad 500 mln obywateli, w znacznym stopniu bez granic wewnętrznych, ze wspólną walutą, przyjętą dotąd przez 17 krajów. Mamy Unię Europejską, która – w odróżnieniu od cesarstwa Karola sprzed 1200 lat – jest także wspólnotą wartości, w tym sensie historycznie zupełnie wyjątkową.

Rzecz w tym, że ostatnio w modzie jest raczej krytykowanie niż chwalenie Unii. Zwłaszcza zachodnioeuropejscy intelektualiści, socjologowie i filozofowie prześcigają się w czarnych proroctwach, głosząc – z niemalże ekstatyczną namiętnością – upadek i zagładę Unii. Przyjrzyjmy się czterem przykładom takiej typowej krytyki.

Rozpocznijmy od Henryka M. Brodera, autora urodzonego w Katowicach i od dawna mieszkającego w Berlinie. Broder, który swoje komentarze publikuje ostatnio na łamach dziennika „Die Welt”, w Niemczech uchodzi za postać z dziennikarskiej elity. Ma cięte pióro i lubuje się w roli felietonisty-prowokatora. Jego ostatnia książka, nosząca wymowny tytuł „Die letzten Tage Europas” (Ostatnie dni Europy), w pełni potwierdza taki wizerunek jej autora.

Broder uważa, że wielka europejska idea jest skazana na zagładę, i to nieodwołalnie. Pisze: „Unia – taka, jak ona dziś funkcjonuje – nie zbliża narodów, lecz przeciwnie: oddala je od siebie”. Śmiały pogląd... Wprawdzie integracja europejska to zawsze był proces trudny, ale sukcesy Unii widać chyba gołym okiem. Tymczasem gdy czytamy tekst Brodera w „Die Welt”, w którym pisze on, iż Bruksela stała się „nową Moskwą” i że kraje Unii muszą dziś znosić podobny los, jak niegdyś państwa członkowskie komunistycznej Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, to trudno oprzeć się podejrzeniu, iż autorowi chodzi przede wszystkim o prowokację.

WOŁANIE KASANDRY

Poważniej potraktować wypada natomiast kasandryczne wizje Waltera Laqueura. Ten sędziwy historyk brytyjsko-amerykański – urodzony jeszcze w niemieckim Wrocławiu, w rodzinie żydowskiej; szczęśliwie udało mu się wyemigrować z III Rzeszy – najpierw sam oglądał upadek starej Europy, a potem śledził uważnie ponowne jej narodziny po 1945 r. Można powiedzieć, że Europa to temat numer > jeden w jego długim i kreatywnym życiu. Być może to właśnie sprawia, że czytelnik jego kolejnych książek o Europie może doświadczyć istnej huśtawki nastrojów.

W 1970 r. Laqueur wydał pracę pod tytułem „Europa aus der Asche” (Europa z popiołów); była to dość optymistyczna ocena Starego Kontynentu. Potem, w 1992 r., ukazała się prawdziwie euforyczna praca, zatytułowana „Europa auf dem Weg zur Weltmacht” (Europa na drodze do stania się mocarstwem). Później jednak szło już z górki. W 2008 r. Laqueur wyrokował, że dni Europy są policzone (tytuł książki był podobny jak u Brodera: „Die letzten Tage von Europa”), zaś w swej ostatniej książce ocenia, że ów upadek już się właściwie dokonał (tytuł: „Europa nach dem Fall”; Europa po upadku). Laqueur pisze w niej, że Europa to dziś „kontynent strachu”, który wprawdzie zachowa w przyszłości swe wpływy gospodarcze i handlowe, ale politycznie będzie przedmiotem, a nie podmiotem międzynarodowej gry – także dlatego, że Unia praktycznie nie ma znaczenia jako siła militarna. Laqueur w ogóle powątpiewa, czy „Europa z jej całą apatią” w ogóle chce odgrywać jakąś rolę w światowej polityce. Wszelako jak taka rola miałaby wyglądać, tego już 90-letni historyk nie określa.

Także Jürgen Habermas, znany filozof i socjolog z Frankfurtu, ostro wyraża się ostatnio o Unii, a zwłaszcza o jej przywódcach. Występując na Uniwersytecie Katolickim w belgijskim Leuven, 83-letni Habermas wygłosił wykład pt. „Demokracja, solidarność i kryzys europejski” – postulując demokratyzację Unii i demokratyczną kontrolę Rady Unii Europejskiej (tworzą ją przywódcy państw). Habermas twierdził przy tym, że klucz do zmian leży w rękach rządu Niemiec, który z powodów ekonomicznych powinien podjąć się roli lidera – wystrzegając się zarazem pokusy pójścia własną, osobną drogą, gdyż „niemiecka Europa” jest nierealistyczna.

Postulat demokratyzacji instytucji unijnych wydaje się słuszny, wręcz oczywisty. Ale gdy trzeba przejść od teorii do praktyki, okazuje się, że wielcy myśliciele zwykle zawodzą. Albo popadają w iluzje, w idee wręcz absurdalne – jak filozof Giorgio Agamben.

ILUZJE AGAMBENA

Ten 71-letni Włoch, ceniony przez europejską lewicę, wykładający w Wenecji i Paryżu, w swoich pismach pozostaje pod wyraźnym wpływem postaci tak ze sobą sprzecznych, jak niemiecko-żydowski filozof Walter Benjamin i jego niemiecki kolega oraz sympatyk nazizmu Martin Heidegger. Wiosną 2013 r. Agamben na chwilę skupił na sobie uwagę, gdy na łamach włoskiego dziennika „La Repubblica” i francuskiego „Liberation” opublikował esej o Europie pod tytułem „Que l’Empire latin contre-attaque”; w wolnym przekładzie: „Imperium łacińskie kontratakuje” [patrz „TP” nr 12/2013 – red.].

Agamben ogłosił w nim, że projekt europejski jest po prostu zakończony – czy też raczej: skończony. Unijna „obietnica jedności” pozostała niespełniona i udała się co najwyżej tylko w aspekcie ekonomicznym. Współczesna Europa jest na najlepszej drodze do tego, by wysadzić się w powietrze – twierdzi Agamben – i dlatego powinna zostać niejako założona na nowo, tym razem jednak nie pod egidą niemiecką, lecz francuską. W Europie miałoby powstać więc – tak można streścić iluzje Agambena – coś w rodzaju łacińskiego imperium, którego podstawą miałyby być takie kraje jak Francja, Włochy i Hiszpania. W fantazji Agambena takie nowe L’Empire latin miałoby wszystko to, czego brakuje dziś Europie – rzekomo zdominowanej przez Niemcy i sterowanej zdalnie przez USA, kraj bez kultury. A L’Empire latin miałoby i kulturę, i język, i nową formę życia.

Wygląda wszelako na to, że ów twór nie miałby jednego: pieniędzy. Siła gospodarcza i finansowa Francji, Włoch i Hiszpanii nie może się równać z tzw. europejską Północą. Można by więc uznać, że hasło „łacińskiej Europy” to zwykła mrzonka – gdyby nie pewna nieprzyjemna okoliczność: Agamben nie wymyślił sam tej idei. Jej pierwotnym autorem był jeden z najbardziej lotnych – i ulotnych – umysłów francuskiego życia intelektualnego z okresu zaraz po 1945 r.: niejaki Alexandre Kojève. Filozof Kojève – urodzony w 1902 r. w Rosji, jako Aleksander Władimirowicz Kożewenikow – wyemigrował w 1928 r. z ZSRR do Francji i aż do śmierci w 1968 r. podejrzewany był o to, że w istocie pracuje dla NKWD, a potem KGB.

Wkrótce po zakończeniu II wojny światowej Kojève sformułował swoją polityczną utopię w memorandum do rządu francuskiego; ostrzegał w nim przed „protestanckimi Niemcami”. Pisał, że „katolicka Francja” potrzebuje partnerów w „świecie łacińskim”, aby w przyszłości stawić czoło zarówno sąsiadowi zza Renu, znów rosnącemu (ekonomicznie) w siłę, jak też pozbawionej głębszej kultury Ameryce. Na szczęście prezydent de Gaulle zignorował wizje Kojève’a, zwolnił kontrowersyjnego doradcę ze służby państwowej – i wspólnie z Konradem Adenauerem stworzył podwaliny pod przyjaźń niemiecko-francuską.

POSŁUCHAJMY POLAKÓW

Nie miejsce tu na analizowanie, jakimi motywami kierują się zachodnioeuropejscy intelektualiści, gdy ogłaszają, że proces jednoczenia Europy poniósł porażkę. Zamiast tego wskażmy na dwa argumenty – dwa spośród wielu – które akurat w tych dniach szczególnie mocno przemawiają za tym, iż idea integracji pozostaje jak najbardziej żywa, wbrew wszelkiej krytyce.

Pierwszy z nich dobrze oddaje zdanie, którego autorem jest Jean-Claude Juncker: „Kto wątpi w zjednoczoną Europę, ten powinien przejść się po cmentarzach żołnierskich Europy”. Drugi zaś – to oczywiście to, co widzimy w Europie Środkowej i Wschodniej, której narody właśnie z Europą wiążą swoje nadzieje. Rzecz to znamienna, że właśnie ten ostatni aspekt jest właściwie nieobecny, wręcz niezauważany w wielu zachodnich dyskusjach, w których mowa jest w kółko o „bogatych krajach unijnej Północy” oraz o „pogrążonych w kryzysie krajach unijnego Południa”. Tymczasem może warto byłoby czasem posłuchać, co mają do powiedzenia Polacy, Litwini, Łotysze, Estończycy, Czesi, Słowacy...

Im nie można zarzucić, że sami żyjąc w luksusie, domagają się od innych wyrzeczeń. A to właśnie Polacy, Litwini itd. mogliby dziś zapytać: dlaczegóż właściwie nie można wymagać od unijnego Południa, by podjęło podobny wysiłek, jaki w tej części Europy podejmowany jest, nieustannie, od upadku komunizmu? Mowa oczywiście – by ująć rzecz w największym skrócie – o dostosowywaniu się do ekonomicznych realiów. I o wysiłku, który najwyraźniej się opłacił.

LEKCJA KIJOWSKIEGO MAJDANU

A jeśli komuś to nadal za mało, jeśli ktoś nadal nie jest przekonany o żywotności europejskiej idei, ten powinien pojechać w tych dniach jeszcze dalej na wschód – na Ukrainę. Powinien wsłuchać się w to, co mówią setki tysięcy młodych i odważnych Ukraińców, którzy na kijowskim Majdanie wołają, że ich kraj to także Europa.

Dla nich, dla ukraińskiej opozycji, to właśnie zbliżenie z Unią Europejską jest marzeniem, snem – nawet gdyby miała to być na razie „tylko” umowa stowarzyszeniowa z Unią. Tam, na Wschodzie, między Lwowem i Kijowem, a może nawet Charkowem, dojrzewają nowi Europejczycy, którzy przypominają nam, co jest istotą Europy: wspólnota państw wolnych i demokratycznych, oparta na takich samych wartościach.

Nagroda Karola Wielkiego przyznawana jest za zasługi dla jedności Europy. Czy nie nadszedł czas, aby nasza stara, zachodnia Europa wsparła marzenia milionów Ukraińców także poprzez wyraźny gest, wyraźny symbol polityczny?

W 2014 r. to właśnie proeuropejska ukraińska opozycja powinna otrzymać Nagrodę Karola Wielkiego.


PRZEŁOŻYŁ WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2013