Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nigdy już zapewne nie doczekam się, by z wystąpień populistycznych polityków zniknął żelazny zwrot „emeryci i renciści”. Od początku Trzeciej Rzeczypospolitej wiadomo, że operowanie tym pojęciem przy określaniu statusu materialnego grupy jest nieporozumieniem: są emerytury głodowe i takie, które kilkakrotnie przewyższają uposażenie na przykład nauczycieli i pielęgniarek, są renty przyznawane bez uzasadnienia i łączone z intratnymi zajęciami (na marginesie: w niedawnych zeznaniach majątkowych radnych krakowskich, przytoczonych przez prasę, były pozycje, gdy radny-rencista zgłaszał oszczędności rzędu stu kilkudziesięciu tysięcy złotych i całkiem pokaźne nieruchomości...).
Już w początku lat 90. ze sprawozdań statystycznych wynikało, że dochody przeciętnej rodziny emeryckiej są wyższe niż dochody rodziny z kilkorgiem dzieci. Nic to jednak ani wtedy nie pomagało, ani nie pomaga do dziś: politycy uwielbiają mówić o „nędzy emerytów i rencistów” (w pełni świadomi, że to niezmiennie liczący się elektorat) i jest to odbierane bardzo dobrze, nikomu nie przyjdzie do głowy zaprotestować.I pewnie dlatego również minister Kołodko, wciąż prezentujący nowe wersje swojej przygotowywanej reformy finansów, również się ugiął pod presją owej rzekomej oczywistości „nędzy” całej grupy i jako jedyny wyłom w zasadzie nieindeksowania i niewaloryzowania jakichkolwiek świadczeń społecznych zapowiedział waloryzację rent i emerytur.
Ministrowi należy się uznanie za ustępstwo w sprawie zgody na wspólne opodatkowywanie się małżonków i osób samotnie wychowujących dzieci. Ale w tej chwili nie chodzi mi o (naiwną zapewne) próbę jakiegokolwiek wpływania na decyzje ustawy o finansach publicznych. Chodzi mi o funkcjonowanie opinii. Bo naprawdę trudny do zniesienia staje się ów slogan o zbiorowym obowiązku współczucia tylko dla „emerytów i rencistów” właśnie. Część z nich (a kto wie, jak wielka? tego się nie upublicznia) współczucia nie potrzebuje przecież w ogóle (patrz wyżej). Ale nadto - a piszę to w pełni świadoma własnej sytuacji - nasze, seniorów, potrzeby życiowe są o wiele mniej dotkliwe niż potrzeby ludzi, którzy albo wychowującałą gromadkę dzieci - rosnących, potrzebujących nauki i zdrowia, albo niosą trudny do wyobrażenia ciężar pielęgnowania i ewentualnej rehabilitacji dzieci chorych, niepełnosprawnych, pozbawionych zdolności do samodzielnego życia.
Zasiłki rodzinne, wychowawcze, opiekuńcze i tak są głodowe. Ale one wszystkie mają zostać zamrożone, choćby za lat kilka miały mieć już dużo mniejszą wartość. I jest to krzycząca niesprawiedliwość w sytuacji, gdy kilku milionom „emerytów i rencistów” olbrzymim kosztem naliczeń - każdemu z osobna - i korespondencji - z każdym z osobna - obiecuje się zachowanie dotychczasowych reguł. Wiem, że nic nie zmienię. Ale wiem także, że nie potrafię się z tym pogodzić. Nieszczęsna matka ze Szczecina, kilkanaście lat pielęgnująca dwójkę dzieci upośledzonych umysłowo, popełniła swój tragiczny czyn ze zmęczenia i rozpaczy. To, że dziś, po odratowaniu jej z próby samobójstwa, tylko grozi się jej więzieniem, to nie jest odpowiedź godna społeczeństwa tak szczycącego się przywiązaniem do „wartości chrześcijańskich”.
Józefa Hennelowa