Jestem Krystian, mieszkam w Disneylandzie

Szpital wyglądał tak, jakby sam Bóg o nim zapomniał. Tuż za progiem padła przede mną na kolana jakaś schizofreniczka i kazała mi uciekać, bo zaraz wszyscy umrzemy. Wiesz, ilu ja tam Jezusów poznałem?

28.01.2013

Czyta się kilka minut

 / il. Zygmunt Januszewski
/ il. Zygmunt Januszewski

W moim świecie nie ma trzech wymiarów. Ja mój świat widzę płaski jak obrazek. Tu usiądziemy. Kawę mogę wypić; jak leżałem w depresji, to piłem litrami. Twoją twarz widzę płaską, nie ma kształtów. Ludzie siedzą, przyszli tu z bazaru. Tu będzie dobrze.

Trupy widzę. Od czasu do czasu. Dzikie zwierzęta je rozszarpują. Już się ich nie boję.

Żona została w domu. Może dojedzie później. Jest już mną trochę zmęczona. Rano się pokłóciliśmy. Znowu miałem halucynacje. Dojedzie.

Niedawno miałem spotkanie autorskie. Przyszła młodzież szkolna. Nie czytali mojej książki, więc sam im przeczytałem fragmenty. Siedział tam chłopak, który nie mógł powstrzymać śmiechu. Dopiero jak doszedłem do elektrowstrząsów w psychiatryku, to się przestraszył i zaczął słuchać.

Od początku? No więc, nazywam się Krystian Głuszko, mam dwadzieścia siedem lat, mieszkam w Tomaszowie Lubelskim. Mam wspaniałą żonę, Ewę. W tym roku ukazała się moja pierwsza książka. Myślę, że jestem szczęśliwy.

Pierwszy raz połknąłem tabletki nasenne dwanaście lat temu. Potem próbowałem jeszcze trzy razy.


Prolog | W samo południe przed wejściem na dworzec stoi Krystian i pali papierosa. Może palić. Jeśli dotąd mu nie zaszkodziło, to już nie zaszkodzi. Spotkaliśmy się w drodze, przyjechał tu do psychoterapeutki. Chudy blondyn w okularach. Podnosi papierosa do ust i wtedy drżą mu ręce. Przedzieramy się przez ruchliwy deptak. Krystian idzie obok. Proszę go, żeby prowadził do swojego ulubionego miejsca. Ale tego miejsca już nie ma. Szukamy długo; szyld miał kolor czerwony albo niebieski, ale nawet szyld zniknął.

– Coś tu się musiało zmienić – mówi.


Menel | Najczęściej bawiłem się sam, z dala od innych dzieci. Miałem swoje ulubione zajęcie. Grzebałem martwe zwierzęta. No tak. Normalnie, do ziemi. Pogrzeby kotom urządzałem. Nie, własnego nie miałem.

Pamiętam, jak jakaś dziewczynka zerwała kwiatek w ogródku. Jak to zobaczyłem, to się zalałem łzami. Że sprawiła ból kwiatkowi i teraz kwiatek przez nią umrze.

Rodzice wiedzieli, że jestem inny. Gdybym mógł, to bym wolał być menelem z ławki w parku niż sobą. Tak o sobie myślałem. Zwijałem się w kącie. Mama przychodziła, mówiłem, że się duszę, że nie mogę oddychać. Wycierała mi łzy. A potem szła do siebie i sama płakała. Od zawsze coś złego się ze mną działo, a rodzice musieli na to patrzeć.

Urodziłem się w latach 80. Wtedy nie mówiło się tak otwarcie o chorobach psychicznych. Dopiero rok temu poszedłem do mojej obecnej psychoterapeutki i jej o sobie opowiedziałem. Uznała, że to zespół Aspergera. Od pięciu lat cierpię też na zaburzenia schizoafektywne (mieszankę schizofrenii z depresją), padaczkę i zespół amnestyczny. Powinienem leżeć w domu na rencie. Nie leżę. Moja lekarka mnie podziwia.

Jest dwóch Krystianów.


Blizny | W podstawówce w mojej klasie była dziewczyna z biednego domu. Bardzo cicha, nieśmiała. Nosiła ciągle te same ubrania. Dzieciaki zaczęły się z niej naśmiewać. Że obdartus. Że z obory. Wiedziałem, jak mogła się czuć.

Kazałem im się odpierdolić.

Odczepili się od dziewczyny, przerzucili się na mnie.

Żyłem na uboczu rodziny. Chyba mieli mnie za maminsynka. „Co to, Krystianek nie ma rąk, że tak koło niego skaczecie?”. Dopiero kiedy wyszła książka, dostałem maila od kuzynki. „Bardzo cię przepraszam. Byłam tak blisko, a jednocześnie tak daleko” – napisała.

Spójrz, podwinę rękaw: blizny. Ślady po okaleczeniach. Nigdy czegoś takiego nie widziałeś, rozumiem. Ona też nie widziała. Podobno kiedy to robię, wydziela się w moim organizmie hormon podobny do amfetaminy. To uzależnia. To jest nałóg. Biorę nóż, żyletkę, nożyczki i nacinam. Znowu i znowu. Zasłaniam blizny. Tomaszów to małe miasteczko. Ludzie gadają. Nie chcę, żeby o mnie gadali, albo o rodzicach.

Po tym, jak się pociąłem, rodzice wzięli mnie do psychologa. Wypisał mi leki. Bardzo się ucieszyłem i dwa tygodnie później wszystkie połknąłem.

Wieźli mnie karetką. Byłem nieprzytomny, ale słyszałem. Lekarka i pielęgniarz. Rozmawiali nade mną: – Młody, niebrzydki, jeszcze by sobie życie ułożył, a tak to pewnie umrze.

Za każdym razem wracała chęć życia. Zawsze, kiedy połknąłem już tabletki albo miałem sznur na szyi. Ale wtedy już nie ma odwrotu. Płukanie żołądka, kroplówka. Szpital. Zapinanie w pasy.

Zostałem tam.


Breakdance | – Będę tu pracował – powiedziałem rodzicom; prowadzili pub w Tomaszowie. – Czy wam się to podoba, czy nie.

Miałem dwadzieścia jeden lat, jak stanąłem za barem. Na początku byłem najgorszym barmanem na świecie. W oczy ludziom nie patrzyłem. Piwo raz, trzy dwadzieścia się należy. Dzień dobry, do widzenia. W ogóle nie było ze mną tematu.

Na zapleczu rozłożyłem karimatę. Jak czułem, że idzie, to się kładłem. Po trzydzieści ataków padaczki dziennie wtedy miałem. Odstawiałem kufel, szedłem na zaplecze i tańczyłem breakdance’a.

Jak to jest? Czujesz, jakby w głowie szalało powietrze. Wyostrza ci się wzrok. Wtedy to przychodzi. Nie można mi np. robić zdjęć z migawką. Bo dostaję od tego ataku. Na weselu siostry umówiłem się z fotografem, żeby mi zdjęć nie robił.

Ataki zaczęły być coraz rzadsze. Któregoś dnia przyszła do baru moja klasa z liceum. Zapytali, czy ten barman to brat bliźniak Krystiana. Nie mogli uwierzyć, że to ten Krystian. Bo nigdy wcześniej nie słyszeli mojego głosu, nie słyszeli mojego śmiechu.


Szpital | Na wejściu cię przeszukują. Zabierają niebezpieczne narzędzia. Obcążki do paznokci, maszynkę do golenia, słuchawki do diskmena. Nie wiem jak, ale podobno można się na nich powiesić.

Szpital wyglądał tak, jakby sam Bóg o nim zapomniał. Odrapane ściany, syf. Zaraz za progiem padła przede mną na kolana jakaś schizofreniczka i kazała mi uciekać, bo zbliża się apokalipsa i zaraz wszyscy umrzemy.

Wiesz, ilu ja tam Jezusów poznałem?

Podpisujesz papiery, które redukują cię do poziomu dziecka. Odtąd nie masz 20 lat, tylko 14. I wyobraź sobie, że chłopak, który siedzi przed tobą i się uśmiecha, trafia do sali z ciężko chorymi, niebezpiecznymi ludźmi. Zapinają go w pasy, bo może się okaleczyć. Kłują, bo przedawkował pigułki nasenne.

Odtąd to szpital decyduje, kiedy pójdziesz siku, kiedy zadzwonisz do matki. Szpital jest gorszy niż więzienie. Z kryminału przynajmniej wiesz, kiedy wyjdziesz.

Raz wyszedłem z sali, żeby zadzwonić. Skończyłem w pasach.


Obrączka | Najgorsi są salowi. Najbardziej okrutni. Pierwsi do pasów. Za darmo, bez powodu. Błagałem jednego: – Poluźnij mi, boli. Noga mi cierpła. Nie poluźnił. Pasy są grube i szerokie. Zaciskają ci je na rękach, nogach i torsie.

Pamiętam go. – Tego pana w pasy – tak lubił mówić. Nie wiem, może mu się nie spodobałem.

Miał obrączkę na palcu. Mogłem wskazać kierownictwu szpitala, że to on mi to robił. Mogłem go zakablować. Miał obrączkę. Nie zakablowałem. Bo ja zostałem tylko poniżony, on mógłby stracić pracę, a jego dzieci chleb.

Któregoś dnia przywieźli chłopaka z psychozą poamfetaminową. Był agresywny. Pobił salowych. Dotkliwie. Wsadzili go w pasy na dwa tygodnie. Nie rozwiązywali nawet za potrzebą albo żeby dostał jeść. Pod siebie robił.

Swoją lekarkę pamiętam. Leczyłem się u niej siedem lat bez przerwy. To ona zafundowała mi elektrowstrząsy, przez które dzisiaj mam padaczkę.

Leżałem pod narkozą. Prąd puszczali, 450 woltów. Kilka razy. Potem w barze musiałem rozkładać karimatę. Trzydzieści ataków padaczki dziennie.

Ta lekarka lubiła eksperymentować. Co bym zrobił, gdybym ją spotkał? Ja zemsty nie uznaję. Wiem, że chciała mi pomóc, ale robiła to w zły sposób. „Dzień dobry” bym jej powiedział. Uśmiechnąłbym się.


Einstein | Zacząłem się zastanawiać, dlaczego zachorowałem. Zacząłem to traktować jak dar od Boga, w którego nie zawsze wierzyłem. To tata jest moim największym autorytetem. Chciałbym być taki jak on. Już nie będę.

Mógłbym coś w życiu osiągnąć, nawet z Aspergerem. Albert Einstein, Michał Anioł – oni to mieli, a byli geniuszami. Jeszcze skończę studia. Politechnikę. Nawet przez internet, słyszałem, że tak można. Ale teraz pracuję w barze. I Bogu dzięki.


Disneyland | Na śpiączki musiałem wyrazić zgodę. Dawali mi do podpisania papiery. Byłem po ciężkich lekach, niewiele rozpoznawałem, nie mogłem rozpoznać literek. – Coś tam ci się może stać, ale to mało prawdopodobne – mówili. – Podpisz tu i tu. Podpisywałem.

Budzili mnie o szóstej rano. Kazali iść do kibla. Potem przywiązywali do łóżka. Wstrzykiwali insulinę, prosto do żołądka. Zapadałem w śpiączkę. Leżałem na ogólnej sali, nie w izolatce. Chłopaki, którzy tam ze mną byli, nie mogli na to patrzeć. Rzucało mną po łóżku. Piana leciała mi z ust. Budziłem się cały mokry od potu. Totalnie wyczerpany. Widziałem strzykawkę z glukozą. Tym mnie wybudzali.

Nie wiedziałem, jak się nazywam, nie poznawałem miejsca. Mówili, że jestem Krystian, i że mieszkam w Disneylandzie.

Pięć razy w tygodniu zastrzyk. Codziennie o szóstej rano.

Jestem przekonany, że tylko mój szpital robił te zastrzyki. I że jestem jednym z ostatnich, którzy je przyjmowali. Czytałem artykuł pewnego neurologa, który twierdził, że zastrzyki insulinowe są jak uderzenie młotem w głowę. Uszkadzają mózg. Znajoma, kiedy dowiedziała się, że będę w śpiączce insulinowej, dała mi książkę, w której opisano tę metodę. – Przeczytaj – powiedziała – i jak najprędzej zrezygnuj z tego horroru. Książkę wziąłem, ale nie przeczytałem. Dlatego, że wtedy chciałem umrzeć.

Nie widziałem światełka w tunelu. Bóg mi się nie objawił. Uznałem, że go nie ma. Jeszcze niedawno na konfesjonał mówiłem „latryna”. Do kościoła nie chodzę. Tłumaczę się padaczką. Że mogę dostać ataku. Ale Pismo Święte to książka idealna. Lepszej nie czytałem. Modlę się. Codziennie parę słów. Dziękuję, że żyję. I mama z tatą. I żona. W cuda nie wierzę. W Boga tak.


Metoda | Sprawdzam, ile w relacji Krystiana jest prawdy, a ile wyolbrzymienia. Nie informuję go, do kogo zwracam się o opinię i jakie zadaję pytania.

Wybieram psychiatrów z dwóch oddziałów Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego: Marcina Olajossy z oddziału lubelskiego i Dariusza Macieja Myszkę z warszawskiego. Pytam: czy stosuje się elektrowstrząsy i śpiączki insulinowe w Polsce? W jaki sposób te metody mają leczyć zaburzenia psychiczne? Jakie mogą mieć skutki uboczne?

Marcin Olajossy: „Leczenie elektryczne (EW) jest stosowane w psychiatrii i jest uznaną i bardzo skuteczną metodą leczenia, zwłaszcza w wybranych stanach klinicznych. Insulina natomiast była stosowana w psychiatrii, ale od kilkunastu lat się jej nie stosuje, w miarę postępu farmakoterapii. Nie wydano żadnego zakazu stosowania jej. Po prostu wyszła z użycia, bo stosowano inne”.

Lubelski psychiatra odsyła mnie do prac doktora Tomasza Zyssa z Kliniki Psychiatrii w Krakowie. Zaglądam do książki pt. „Elektrowstrząsy: wprowadzenie do bioelektrycznej natury zaburzeń depresyjnych”. Ze wstępu: „Wprowadzenie metody [elektrowstrząsów] napotkało na szereg uprzedzeń i wątpliwości, związanych głównie z początkowym wykonywaniem zabiegów bez znieczulenia i zwiotczenia. Mimo iż aktualnie anestezjologia zapewnia chorym pełen komfort leczenia oraz minimalizuje ryzyko powikłań, to nadal w powszechnej opinii pokutuje obraz brutalnych zabiegów rodem z »Lotu nad kukułczym gniazdem«”.

Dariusz Maciej Myszka z Warszawy czytał tę samą książkę. „Czy elektrowstrząsy są drastyczne? Dzisiaj nie przeprowadza się zabiegu w sposób, jaki jest pokazany w »Locie nad kukułczym gniazdem«. Pacjent jest w narkozie i ma zwiotczone mięśnie. Jednym z działań niepożądanych EW są zaburzenia pamięci. Na leczenie EW wymagana jest osobna zgoda pacjenta”.

Tyle o elektrowstrząsach. O śpiączkach insulinowych pisze się tak: „Są metodą historyczną i nie są od dziesiątków lat stosowane”.

W relacji Krystiana pojawiają się w roku 2003. Nie „dziesiątki lat wcześniej”, nie „kilkanaście”. Krystian opisuje je ze szczegółami. Zapewnia, że wyraził na nie pisemną zgodę. Wspomnienie o nich wywołuje w nim silne emocje. Podaje mi nazwę i adres szpitala, w którym dostawał zastrzyki z insuliny. W końcu pokazuje też swoją kartę wypisową ze szpitala.

W dokumencie z 2005 r. wyliczone są preparaty podane Krystianowi w szpitalu. Wśród nich 182 jednostki gensulinu, czyli ludzkiej insuliny, dziennie. Osoby chore na cukrzycę przyjmują każdego dnia od kilkunastu do kilkudziesięciu jednostek.

W tym samym dokumencie, w innym punkcie, zapis: 12 zabiegów ELD, czyli elektrowstrząsów. Krystian: – Do tej pory śni mi się to po nocach.


Kalendarz | Dwa razy próbowałem studiować. Za drugim razem przed rozpoczęciem roku akademickiego miałem elektrowstrząsy. Wtedy dostałem pierwszych ataków padaczki. Zrezygnowałem. Przez rok leżałem rozwalony.

Mam przy domu taki budynek gospodarczy. Kawę cały czas piłem. Kubek za kubkiem. Z dnia na dzień była coraz lepsza. Filmy oglądałem. Ciągle te same. I za każdym razem byłem ciekawy zakończenia. Zacząłem to doceniać. Te kawy, te filmy. Drobnostki. To, że dzień się zaczął, że się skończył, że żyję. I mama z tatą. Potem był bar, był materac na zapleczu, trzydzieści ataków dziennie.

I była Ewa.


Wizyta | – Zwiedzaj – mówi Krystian i schodzi w dół miasta, na umówione spotkanie z psychoterapeutką. Zadzwoni, kiedy skończą. Mija półtorej godziny, telefon milczy. Kiedy dzwonię, Krystian nie odbiera. Wraca spóźniony. Ma zaczerwienione oczy.

– Przepraszam, trochę się rozgadałem. Wszystko jej opowiedziałem. Że znowu się pokłóciłem z Ewą. Że musiałem mówić straszne rzeczy i że teraz ich nie pamiętam. Psycholog powiedziała, że powinienem wyjechać. Albo Ewa. Ja wyjadę. Wynajmę gdzieś pokój. Ewa odpocznie. Odpoczniemy.


Film | Przyszła do mojego baru. Zamówiła kawę.

– Nie ma kawy dla klientów – powiedziałem. – Ale mam swoją na zapleczu.

Dzisiaj się do tego nie przyznaje, ale to ona wysępiła mój numer telefonu. Zapisałem jej na serwetce. Przychodziła przez następne trzy dni. Drugiego dnia dałem jej szkic swojej książki. Albo ucieknie, albo zechce się zaprzyjaźnić, myślałem. Na nic więcej nie liczyłem.

Tego samego dnia napisała mi esemesa, że płakała, i że chce się spotkać jeszcze raz.

Trzeciego dnia poszliśmy do kina. Filmu nie pamiętam. Wracaliśmy razem.

– Co byś zrobiła, gdybym spróbował cię pocałować? – zapytałem.

– Przekonaj się.

Dziesięć minut się wahałem.

Powiedziała, że za parę dni wyjeżdża do Niemiec na stałe. Miała tam pracę, pralkę, lodówkę. Była ustawiona. Wróciła po dwóch tygodniach. Znowu weszła do mojego baru. Do dziś się śmieję, że rzuciła swoje dawne życie dla faceta, którego znała trzy dni.


Ewa | Ze zdjęcia uśmiecha się ładna szatynka. Za plecami ma Bałtyk, musi być zimno, wieje wiatr. Odgarnia włosy z oczu.

Nie pojawia się na spotkaniu. Odmawia, chociaż Krystian dzwoni kilka razy. – Jest wstydliwa, i tak mało by powiedziała – mówi Krystian.

Po kilku dniach wysyłam do Krystiana pytania, które chciałem jej zadać: „Co czujesz, kiedy Krystian dziwnie się zachowuje, ma doła, halucynacje?”, „Jak wtedy reagujesz?”, „Co pomyślałaś, poczułaś, kiedy przeczytałaś szkic książki, który ci dał?”, „Co jest dla ciebie najważniejsze w małżeństwie i dlaczego?”.

Zamiast Ewy odzywa się Krystian: – Ewa nie odpowie. Ciężko mi ją do tego namówić. Jest skryta. Chyba tyle.


Chłopak | Trafiłem na wspaniałą kobietę i boli mnie, że tak ją ranię. Ranię ją strasznie. Lekarka mi mówi, że to przez chorobę. Ale to z moich ust wychodzą te wszystkie słowa. Wiem, że mówię straszne rzeczy. Wulgarne.

Gdybym mógł cofnąć czas i sprawić, że znajdzie sobie kogoś lepszego, to bym się w jej życiu nie pojawił.

Zanim ją poznałem, jedna dziewczyna powiedziała, że powinienem być sam do końca życia. Pogodziłem się z tym.

Ale Ewa przyszła do baru. Zapisałem jej swój numer na serwetce.

Chcemy mieć dziecko. Powoli zaczynamy się o nie starać. Ona bardzo chce. Dam mu takie życie, jakie sam chciałem mieć, a nie miałem. Jestem, jaki jestem, ale jeśli będę musiał być silny, to będę.

Chłopaka bym chciał. O dziewczynkę byłbym zazdrosny.


Książka | Ewa nie lubi, kiedy jeżdżę na spotkania autorskie. A jeżdżę, najczęściej do młodzieży. Książkę chciałem wydać pod pseudonimem. Ale zdecydowałem się na własne nazwisko. Ja swoją książkę traktuję jak misję. Chciałem nią przełamać tabu choroby psychicznej. I chorych. Że jestem inny, ale staram się tak jak ty. Chciałem pokazać, co się dzieje w szpitalach psychiatrycznych. Że są gorsze niż więzienia.

To są moje zapiski z wielu lat, chaotyczne i nieregularne. Zebrałem je, ułożyłem i uzupełniłem o niektóre przemyślenia. Dołączyłem prolog i epilog. Nazwałem to „Spektrum”. Od spektrum autyzmu.

W ostatnim zdaniu napisałem, że mogę już postawić kropkę. To był błąd. Ciągle piszę. Bo spektrum się nie skończyło. I nie skończy.


Epilog | Lekarka, która stosowała na Krystianie elektrowstrząsy i śpiączki insulinowe, pracuje dziś w innej placówce w tym samym mieście. Jest ordynatorką oddziału psychiatrii. A oprócz tego konsultantką w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży na całe województwo.

– Czy stosowała pani na swoich pacjentach śpiączki insulinowe? – pytam w rozmowie telefonicznej.

– Tak, były bardzo uciążliwe. Szczególnie dla personelu szpitala – twierdzi. – Pacjent był wprowadzany w głęboką hipoglikemię. Trzeba było go bez przerwy pilnować. Gdyby pojawiły się powikłania, a nikogo nie byłoby przy łóżku, mógłby umrzeć. Było wielu pacjentów, którzy uważali, że nie ma lepszej metody. Skutki uboczne? No, czasami ktoś przybrał na wadze.

– Dlaczego zaprzestano ją stosować?

– Bo w obiegu pojawił się nowy typ insuliny. Zupełnie nieskuteczny. Wprowadzaliśmy pacjenta w śpiączkę, a on po jakimś czasie sam się wybudzał, bez podania glukozy.

– Kiedy zrezygnowano ze śpiączek?

– Nie jestem pewna, ale chyba jakoś w latach 80.

– Pewien chłopak twierdzi, że zastrzyki z insuliny dostawał jeszcze kilka lat temu. Na oddziale, którym pani kierowała. Pokazał mi wypis ze szpitala.

– To niemożliwe... – pani doktor jest zniecierpliwiona. – A w ogóle, to o co temu panu chodzi? Czasami pacjenci lubią zmyślać. Proszę mi powiedzieć, czego ten pan chce? To naprawdę niemożliwe. Kilka lat temu? Nie wiem. Może akurat nie było mnie na oddziale? 



Bohater tego reportażu, Krystian Głuszko swoją książkę „Spektrum” (Wydawnictwo Dobra Literatura, 2012) opublikował w wersji papierowej oraz jako e-book (pt. „Zza szyby spektrum autyzmu”). Prowadzi także blog: http://krystian-robert.blogspot.com


O prawach i losie osób chorujących psychicznie pisaliśmy w „TP” nr 3/2013, publikując m.in. rozmowę z psychiatrą, dr. Andrzejem Cechnickim oraz list pacjenta szpitala psychiatrycznego Andrzeja Czeszejko-Sochackiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2013