Jerzy Jarniewicz: Wiersze

Sztafeta pokoleń

Fala na Zdrowiu gotowa do rozbiórki.

Będą siać trawę. Od końca do końca

trawa. Jest na to inne słowo? Bo

chciałbym być dobrze zrozumiany.

Na betonie trawa nie rośnie,

mogę powiedzieć od siebie

i rozwiać, pewne przynajmniej, wątpliwości.

Sam jednak dokonaj rozbioru

słów, w których nas zamknięto. I słuchaj dalej

do skutku. Jaki czas, taki język.

Nie przeocz: na dnie oka zmiany. Kończy się

oranżada. Ci, którzy po nas tu siądą,

będą pili mirindę.

Pust’ wsiegda. Let it be. Amen.

Wszystkie drogi

Powiedz, skąd i gdzie jesteśmy? Wydłużone rzęsy

siedzącej naprzeciwko mnie szatynki wyznaczają

nasze współrzędne. Gastronomia

wyryta na widelczyku, mdlący zapach ceraty

w granatowe rybki i równoważący

ten mocno niestabilny układ

papierek po dropsach z Goplany. W gardle

rozpanoszył się smak akronu. Na zawsze?

Tych lat nie odda nikt (albo jakiś inny

refren z Opola). Wyprowadź mnie stąd,

z błędu zmęczonego oka. Na samym dnie

pękają naczyńka, wzrok krwawi, nie chce rozstąpić się

Morze Czerwone. Skwar i tony pyłków w powietrzu.

Ten lokal Rzym się nazywa. Ktoś przyjdzie

i poukłada?

Marago

Zacznijmy wstecz: była to noc po ciężkim dniu,

zasnęłaś więc na długo przed flagą

i nawet hymn, ten hymn, cię nie zbudził.

Słodkich snów, nieobecna,

bo nad ranem zakłębią się na ulicy

szturmówki, i tekturowe tablice,

i transparenty z rozmazanymi hasłami.

Ultramontanie to czy może amatorzy

kawy marago? Nie wiem, przyznaję,

przestałem rozumieć procesy dziejowe

rozgrywające się na moim podwórku

i coraz częściej sięgam po słownik.

A jeśli słownik już wyczerpany? A jeśli

twojego snu przed flagą nikt nie odczyta,

bo zapisano go chińskimi znakami? A jeśli

snu wcale nie było, bo nie ma kawy marago,

a ciężki dzień dobiegł kresu? Widzę, że ustawiłaś

kostki domina, w karnym szeregu, na sztorc.

Mogę zaczynać?

Na skuterze

Canto, cantare. Było, jest, będzie.

Czasownik jak czas się odmienia.

Może więc: byliśmy, jesteśmy, będziemy?

Trzy słowa, a czuję na plecach oddech

siedmiu pięknych, jasnowłosych armii,

dzięki którym trzymam się dzielnie

w bezpiecznych granicach. U siebie.

Czarna kotka na parapecie okna

otwiera oczy, patrzy przez szybę, widzi

sąsiada na skuterze. Patrzę

przez szybę, widzę sąsiada na skuterze.

Szyba ta sama. Sąsiad inny. I inna

ulica. Tak będzie, dopóki kotka

nie zamknie oczu. Albo moich oczu

nie pokryje ćma. Co żyje, się odmieni.

Armie wstąpią śpiewając do nieba.

Zazielenią się granice. Skutery

pójdą pod młotek. Już za parę dni.

Za dni parę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2005