Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Fala na Zdrowiu gotowa do rozbiórki.
Będą siać trawę. Od końca do końca
trawa. Jest na to inne słowo? Bo
chciałbym być dobrze zrozumiany.
Na betonie trawa nie rośnie,
mogę powiedzieć od siebie
i rozwiać, pewne przynajmniej, wątpliwości.
Sam jednak dokonaj rozbioru
słów, w których nas zamknięto. I słuchaj dalej
do skutku. Jaki czas, taki język.
Nie przeocz: na dnie oka zmiany. Kończy się
oranżada. Ci, którzy po nas tu siądą,
będą pili mirindę.
Pust’ wsiegda. Let it be. Amen.
Wszystkie drogi
Powiedz, skąd i gdzie jesteśmy? Wydłużone rzęsy
siedzącej naprzeciwko mnie szatynki wyznaczają
nasze współrzędne. Gastronomia
wyryta na widelczyku, mdlący zapach ceraty
w granatowe rybki i równoważący
ten mocno niestabilny układ
papierek po dropsach z Goplany. W gardle
rozpanoszył się smak akronu. Na zawsze?
Tych lat nie odda nikt (albo jakiś inny
refren z Opola). Wyprowadź mnie stąd,
z błędu zmęczonego oka. Na samym dnie
pękają naczyńka, wzrok krwawi, nie chce rozstąpić się
Morze Czerwone. Skwar i tony pyłków w powietrzu.
Ten lokal Rzym się nazywa. Ktoś przyjdzie
i poukłada?
Marago
Zacznijmy wstecz: była to noc po ciężkim dniu,
zasnęłaś więc na długo przed flagą
i nawet hymn, ten hymn, cię nie zbudził.
Słodkich snów, nieobecna,
bo nad ranem zakłębią się na ulicy
szturmówki, i tekturowe tablice,
i transparenty z rozmazanymi hasłami.
Ultramontanie to czy może amatorzy
kawy marago? Nie wiem, przyznaję,
przestałem rozumieć procesy dziejowe
rozgrywające się na moim podwórku
i coraz częściej sięgam po słownik.
A jeśli słownik już wyczerpany? A jeśli
twojego snu przed flagą nikt nie odczyta,
bo zapisano go chińskimi znakami? A jeśli
snu wcale nie było, bo nie ma kawy marago,
a ciężki dzień dobiegł kresu? Widzę, że ustawiłaś
kostki domina, w karnym szeregu, na sztorc.
Mogę zaczynać?
Na skuterze
Canto, cantare. Było, jest, będzie.
Czasownik jak czas się odmienia.
Może więc: byliśmy, jesteśmy, będziemy?
Trzy słowa, a czuję na plecach oddech
siedmiu pięknych, jasnowłosych armii,
dzięki którym trzymam się dzielnie
w bezpiecznych granicach. U siebie.
Czarna kotka na parapecie okna
otwiera oczy, patrzy przez szybę, widzi
sąsiada na skuterze. Patrzę
przez szybę, widzę sąsiada na skuterze.
Szyba ta sama. Sąsiad inny. I inna
ulica. Tak będzie, dopóki kotka
nie zamknie oczu. Albo moich oczu
nie pokryje ćma. Co żyje, się odmieni.
Armie wstąpią śpiewając do nieba.
Zazielenią się granice. Skutery
pójdą pod młotek. Już za parę dni.
Za dni parę.