Jedyny taki naród

U podstaw piękna naszego miasta i piękna każdego z nas z osobna leży konieczny, jak powietrze i woda, nieodparty mus imperialny. Tak twierdził Perykles, Ateńczyk.

25.04.2022

Czyta się kilka minut

Wizerunek Peryklesa na współczesnej  20-drachmowej monecie / YANNIS BEHRAKIS / REUTERS / FORUM
Wizerunek Peryklesa na współczesnej 20-drachmowej monecie / YANNIS BEHRAKIS / REUTERS / FORUM

Nie było floty silniejszej niż ateńska. Trzysta trier z dziobami służącymi za tarany, niektórzy twierdzą, że trier było nawet pięćset, a na ich pokładach kilkadziesiąt tysięcy biegłych żeglarzy i wojowników.

Potęga zawsze gotowa do wymuszenia haraczu na niesfornych sojusznikach i do zadania ciosu jawnemu przeciwnikowi budziła nienawiść wśród większości Hellenów. Tukidydes w „Wojnie peloponeskiej” zapisał: „Tak wrogo odnoszono się do Ateńczyków, bo jedni pragnęli uwolnić się spod ich panowania, inni bali mu się ulec”.

Między murami

Gdy wiosną 431 roku p.n.e. armia peloponeska zakończyła przygotowania do ataku na Attykę, jej wódz naczelny Archidamos, król Sparty, przedstawił żołnierzom moralnie podniosły cel wojny: do tej pory Ateńczycy uważali, że mogą bezkarnie panować nad innymi, „najeżdżać cudze ziemie”, nadszedł wreszcie czas, by zobaczyli niszczenie własnego kraju. Kampania trwała krótko. Peloponezyjczycy spustoszyli część ­Attyki, a kiedy zbrakło im żywności, powrócili do domu. W odwecie flota ateńska uderzyła na Peloponez, przeprowadziła pacyfikację Eginy i – z pomocą piechoty – zmiażdżyła ­Megarę. Dużo krwi się polało.

O bezpieczeństwie Aten na lądzie decydowały mury. Dłuższy, podwójny, aż do Pireusu i drugi, bardziej na wschód – do portu w Faleronie, obydwa obsadzone kilkunastoma tysiącami hoplitów. ­Strategos Perykles słusznie spodziewał się najazdu, zachęcił więc Ateńczyków żyjących na wsi do porzucenia domostw. Zamieszkali pomiędzy murami.

Wolnych pomieszczeń było niewiele, zatrzymali się byle gdzie, na placach, w pośpiesznie skleconych barakach oraz – wbrew prawu i przyzwoitości – w świątyniach, co oburzało wielu obywateli. W mieście zrobiło się tłoczno jak nigdy dotąd, a gdzie ścisk, tam niewygoda, z której często rodzą się złość i gniew. Wszystko obesrane przez uchodźców. Nie da się żyć.

Zimą odbyły się w Atenach uroczystości związane z pochówkiem pierwszych poległych. Ich kości wystawiono na widok publiczny, potem złożono w trumnach z pachnącego słodyczą drewna cyprysowego. Przez miasto przeszedł tłumny orszak złożony z pełnoprawnych Ateńczyków, ale też z cudzoziemców oraz kobiet, bo nawet im udzielono zgody na udział w publicznym zgromadzeniu. Ku niebu płynęły jęki i zawodzenia płaczek.

Piękno

Przy wspólnym grobie przemówił Perykles – „obywatel wyznaczony przez państwo, ogólnie poważany i o wielkim rozumie” – który od wielu lat z powodzeniem kierował mocarstwową polityką demokratycznych Aten, sławny w całej Helladzie autor praw i łupieżca, budowniczy Partenonu i Propylejów, szczodry przyjaciel Sofoklesa, Herodota i ­Fidiasza.

Ta mowa uchodzi do dziś – po dwóch tysiącach czterystu pięćdziesięciu czterech latach – za wzór perswazyjnej przemyślności. Wezwał Perykles słuchaczy, by stojąc przy mogile bohaterów, przestali myśleć o utraconych majątkach na wsi i utyskiwać na przejściowe niewygody. Wojna wymaga poświęceń, tym bardziej że idzie o wojnę szczególną. Taką, która dotyczy fundamentów ich bytu. Idzie o obronę Piękna.

Nie ma bowiem w świecie piękniejszych ludzi niż Ateńczycy. Nie ma piękniejszego państwa niż Ateny przez nich zbudowane, potężne w pokoju i potężne w wojnie – „szkoła wychowania Hellady”. Wiadomo przecież, że tylko tu każdy obywatel jest równy w obliczu prawa. Tylko tu jednostkę ceni się nie z powodu przynależności do jakiejś grupy, lecz ze względu na osobisty talent. I tylko tu wolność czerpie siłę i rozkwita dzięki prawom, także tym niepisanym, co bronią pokrzywdzonych.

Wiedzcie, Ateńczycy – ciągnął Perykles – że mocą wojenną przewyższamy wojska i floty całego świata, cechująca zaś nas odwaga rodzi się nie z przymusu, lecz jest wrodzona. Kochamy piękno, kochamy wiedzę i nikt jak my nie umie czcić bogów. Dzięki temu łączymy najwyższą śmiałość z najstaranniejszym obmyśleniem planów, jednocześnie zaś „jesteśmy jedynym narodem, który bez obawy wspomaga innych, nie tyle licząc na korzyść, ile kierując się pełną zaufania wielkodusznością”. Budzimy podziw, bo „zmusiliśmy wszystkie morza i lądy, aby stały się nam dostępne, i wszędzie postawiliśmy pomniki klęsk przez nas zadanych i dobrodziejstw przez nas wyświadczonych”, i inaczej już być nie może. U podstaw piękna naszego miasta i piękna każdego nas z osobna leży konieczny, jak powietrze i woda, bez których nie da się żyć, bezalternatywny, nieodparty – mus imperialny.

Perykles chciał tchnąć w Ateńczyków ducha, wykrzesać z nich entuzjazm wojenny, i to mu się udało. Jedni bowiem słuchacze – ci, których upewnił w ich wywyższającej wyjątkowości – mieli na uwadze, że to człowiek wielkiego rozumu, godny zaufania, zatem wszystko, co mówi, polega na prawdzie i tylko prawdzie. Drugim nigdy przedtem nie przyszło do głów, że są tak wspaniali, jak twierdzi strategos, ale skoro tak twierdzi, to należy mu zaufać chociażby z uwagi na rozkosz płynącą z samozachwycenia. Wreszcie trzeci, zrozpaczeni utratą wiejskich majątków i coraz bardziej znękani miejskim smrodem, uznali, że pewność, z jaką przemawia Perykles, daje nadzieję zmiany na lepsze, choć po prawdzie to tylko nadzieja i tylko słowa – ale co innego pozostaje w nieszczęściu prócz zawierzenia słowom? Wkrótce Perykles został ponownie wybrany strategosem.

Z wiosną Peloponezyjczycy po raz wtóry zaatakowali Attykę. Burząc i paląc to, co miało być zburzone i spalone, szli w stronę Laurionu, gdzie Ateńczycy wydobywali srebro i kuli broń. Perykles – przeciwny wyprowadzeniu wojska w pole – stanął na czele floty złożonej ze stu pięćdziesięciu okrętów z zamiarem zniszczenia Epidauros, a że to się nie udało, rzucił desant na Lakonię. Kraj został spustoszony, a miasto i bazę morską Prasiae zrównano z ziemią. Istna rzeźnia.

Zaraza

W tym właśnie czasie do Aten przypełzła zaraza. Nie wybuchła, lecz przypełzła. Najpierw był jeden chory, potem pięciu, potem trzydziestu, co zrazu nikogo nie dziwiło, a już na pewno nie przerażało. Zdarza się. Wiadomo, że jedni chorują i z czasem im przechodzi, inni chorują i od tego umierają. Tak zawsze było i będzie. Ateńczycy słyszeli już przedtem o strasznej chorobie, która dotknęła ­Lemnos. Owszem – słyszeli. Lemnos daleko. Wybiła tam mnóstwo ludzi, ale dlaczego miałaby się pojawić w Atenach? Nie było żadnego powodu. Ponadto od wielu lat towarzyszył im endemiczny tyfus, więc przywykli. A tu jak grom z jasnego nieba, bo po tygodniu pełzania zarazy okazało się, że jej ofiarą pada co dziesiąty, po miesiącu – co piąty. Już nie pełzła.

Zaraza biegła teraz obok źródeł z czystą wodą, przy których półżywi chorzy walczyli o jeden łyk, biegła obok baraków i świątyń, w których dogorywali stłoczeni uchodźcy, biegła ulicami, na których leżały stosy rozkładających się trupów, ptaki zaś i te czworonogi, które żywią się mięsem, nie zbliżały się do nich, jakby zdjęte przeczuciem, że jeśli uszczkną choćby najmniejszą drobinę pożywienia, to niechybnie stracą życie. Raz tylko zdarzył się wyjątek: widziano ptaka, który śpiesząc do głodnych piskląt, trzymał w dziobie ludzkie oko. A czy przeżył, to nie wiadomo.

Tukidydes napisał o chorobie: „sam chorowałem na nią i widziałem innych, którzy na nią zapadli”. Najpierw ból głowy, oczy zaczerwienione i piekące, jama ustna i język nabiegłe krwią, potem kaszel, wymioty żółcią i wielki ból. Gorączka i pragnienie tak ogromne, że niektórzy wskakiwali do ulicznych cystern z wodą pitną i tam tonęli. Ciała pokryte pęcherzykami i wrzodami. Nieustanna biegunka. Odpadanie genitaliów, palców rąk i nóg, i do tego utrata wzroku. Śmierć po dniach siedmiu lub dziewięciu. Ci, którym udało się przeżyć, tracili pamięć, nie wiedzieli, kim są i nie poznawali najbliższych. W XIX i XX w. badacze uważali, że to odra (morbilli), dziś mówi się o jednej z chorób wywoływanych przez arbowirusy (arthropod borne viruses), której być może towarzyszyła czarna ospa (variola nigra). Nienazwana – innominata – piękna to nazwa dla choroby.

Bezwstyd

Strach porusza wyobraźnię, a ta odwołuje się najpierw do zasad rozumu. Skoro toczy się wojna, to należy domniemywać, że zaraza jest rezultatem wrogiego działania Spartan. Niewykluczone przecież, że udało im się przedrzeć przez strzeżone mury i zatruć studnie. Z drugiej strony wiadomo, że nie wszyscy pijący studzienną wodę padają ofiarą choroby, ponadto – chorują i umierają też ci, co korzystają z krystalicznych źródeł. Jak to wyjaśnić? Tu wzburzony lękiem i łaknący jasności rozum dociera do granicy, po przekroczeniu której wyobraźnia rozpływa się w jałowym nadmiarze znaczeń.

„Przypomniano sobie przepowiednię, która – jak starsi ludzie mówili – z dawien dawna była znana: »Przyjdzie wojna dorycka, a z nią zaraza«”. Tak mówili jedni, zapewniając, że to prawda, inni zaś z tego szydzili, twierdząc, że to skutek osłabionych przez starość pamięci i słuchu, bo w przepowiedni sprzed lat była mowa nie o lajmos (zarazie), lecz o limos (głodzie). Pojawili się i tacy, którzy twierdzili, że znają wyrocznię udzieloną Peloponezyjczykom w sprawie wojny: bóg obwieścił, że jeśli raźno zabiorą się do dzieła, to z jego pomocą odniosą zwycięstwo nad Atenami. Pomógł, nikt temu nie zaprzeczy, zsyłając zarazę na Ateny. Owszem – odpowiadali oponenci – nasi wrogowie raźno zabrali się do dzieła, po raz wtóry spustoszyli Attykę, co jednak wcale nie znaczy, że bóg jest ich sojusznikiem. Na odwrót. Wiadomo bowiem – a to fakt niezaprzeczalny – że po czterdziestu dniach działań zbrojnych wycofali się na Peloponez z lęku przed zarazą. Z tego należy wysnuć wniosek, że bóg jest po naszej stronie, bo ich zmusił do odwrotu. Każdy więc widzi, że dzięki pomocy niebios nasze państwo zyskało czas na przygotowanie ostatecznego zwycięstwa. Bóg jest z nami!

Tak właśnie bano się, smucono i pocieszano w Atenach, przez które między majem 430 r. p.n.e. a zimą 427 r. p.n.e. przeszły trzy fale epidemii, zabierając nie mniej niż 75 tys. ludzi – co czwartego z całości, na którą składali się obywatele, kobiety, cudzoziemcy (metojkowie) i niewolnicy.

Ile trzeba nieszczęść, ile lęku, ile rozpaczy, by w społeczności stłoczonej między murami, zamkniętej w śmiertelnej pułapce, utraciły znaczenie prawa i dobry obyczaj? Czy jest jakaś miara? A jeśli jest, to czy sprosta jej rozum? Zginęli najbardziej ofiarni, którym „honor nie pozwalał oszczędzać własnego życia i odwiedzali przyjaciół nawet wtedy, gdy domownicy złamani nieszczęściem przestawali zwracać uwagę na jęki konających”, ale w większości zdrowi unikali chorych, więc ci umierali w osamotnieniu. Zaczęły się gwałty i kradzieże. Biedni ruszyli przeciw bogatym. Rabowano wszystko, co się dało, bez lęku i opamiętania: „nikt nie był pewien, czy doczeka wymiaru sprawiedliwości, skoro o wiele cięższy wyrok wisiał nad nim w postaci zarazy”. Ludzi ogarnął bezwstyd tak wielki, że ośmielali się dorzucać zwłoki swego bliskiego na cudzy stos. Świat zaczął pękać pod ciosami rozszalałego zła.

Nieprzekupny

Wtedy Ateńczycy spostrzegli, że nie są najpiękniejsi w świecie. Spostrzegli też, że ich państwa już nie sposób nazywać „szkołą wychowania Hellady”.

Jedni przyjęli te odkrycia wzruszeniem ramion, bo nie było powodów, by się martwić oczywistością, którą zna każdy doświadczony i jako tako oświecony człowiek. Wiadomo, że Perykles sławił wyższość Aten z chęci wzbudzenia wojennego entuzjazmu wśród ludu i tym sposobem osiągnął sukces polityczny. Posunięcie sprytne, ale – łatwo było przewidzieć – skuteczne tylko na pewien czas. Ludzie są tacy, jacy są. Inni nie będą. Ten, kto studiował dzieje bogów, wie, jak wszechwiedzący osądzają istotę ludzką: „...największym szczęściem dla człowieka byłoby nigdy się nie narodzić, skoro jednak się narodził, to największym dlań szczęściem byłaby szybka śmierć” – i to trzeba brać pod rozwagę. A w związku z tym może należy zapytać, czy Perykles – prawda, że niegdyś wielce dla Aten zasłużony – na starość nie okazał się głupcem?

Z kolei ci, którym wiara w słowa Peryklesa, że nie ma piękniejszych od nich, zapewniała sens i przyjemność istnienia, zaczęli doświadczać bólu duchowego rozdarcia. Widząc, że dotykalna rzeczywistość ateńska zaprzecza ich poczuciu ateńskiej tożsamości, starali się zepchnąć w niepamięć wiedzę o złu, którego byli świadkami i uczestnikami, a że ta wiedza wracała do nich w snach, więc budzili się pełni obrzydzenia nie wiadomo, czy do samych siebie, czy też do swoich snów, i tak wkoło, bez końca. Na pociechę pozostało im obrzucanie Peryklesa obelgami, bo winny zamętu, oraz pewność, że i tak są lepsi niż Spartanie – od dzieciństwa wychowywani na morderców.

Wreszcie trzeci, pokaleczeni przez zarazę i głód, zajęci oczekiwaniem śmierci – zyskiwali chwilę spokoju, a może i radości, prosząc bogów o rychłe skonanie dla Peryklesa, sprawcy ich nieszczęść.

Wtedy Perykles zwołał zgromadzenie obywateli i poprosił, by przestali się nań gniewać. Wie, że im niełatwo, wie, że są przybici nieszczęściami związanymi z zarazą. Ale wie też, że zło przyszło z zewnątrz jako przypadek nie do przewidzenia. W ten sposób ich uspokoił. Nie mówił bowiem, że zaraza odsłoniła i pobudziła zło, które drzemie w każdym i czeka na okazję, by nad nim zapanować. I nie mówił, że aby zło raz doświadczone już więcej nie wracało, człowiek musi się w nim rozpoznać, przeżuć je, przełknąć i potem wyrzygać w bolesnych skurczach, tak dotkliwych, że zapamięta je do końca życia.

Na odwrót – przekonywał Ateńczyków, że nadszedł czas, w którym osobiste cierpienie straciło wagę: „jesteście obywatelami wielkiego państwa i otrzymaliście wychowanie godne jego wielkości, musicie zdecydowanie stawić czoło najcięższym zrządzeniom losu i nie zaprzepaszczać sławy”. Wojna będzie się ciągnąć. Nie liczcie na negocjacje z nieprzyjacielem, zawieszenie broni czy zawarcie pokoju, bo pokój związany z uznaniem wroga szybko doprowadziłby Ateny do ruiny. Naszym celem jest utrzymanie za wszelką cenę pozycji mocarstwa, bez której utracimy to, co nas wyróżnia pośród wszystkich państw Hellady: wywyższające umiłowanie piękna. W tej mierze nieprzyjaciel jest naszym śmiertelnym wrogiem: albo my – albo on. Niezbędne więc w prowadzeniu tej wojny jest wyposażenie demokracji w instrumenty władzy właściwe tyranii: „Zostać tyranem wydaje się rzeczą niesprawiedliwą, jednak przestać nim być jest na pewno rzeczą niebezpieczną”.

Przypomniał Perykles o swoich zasługach w stworzeniu floty, która stanowi o potędze Aten: „nie ma króla ani narodu (...), który by nam stanął na drodze, gdy wypłyniemy z całą naszą potęgą morską”. Podkreślił, że jest nieprzekupny, radując ubogich sugestią, że przekupnych pewnie znajdzie się pośród tych, „którym dobrze się powodzi i dla których wojna jest najwyższym szaleństwem”. Zręcznie ugasił nienawiść do siebie, choć Ateńczycy przestali odnosić się do niego z niechęcią dopiero z chwilą wymierzenia mu grzywny pieniężnej, a potem – „jak to zwykle bywa u ludu” – znów pokochali, wybierając strategosem.

Żył jeszcze dwa lata i parę miesięcy, aż padł ofiarą zarazy. Do ostatecznej klęski Aten doszło dwadzieścia pięć lat po jego śmierci. ©

Tukidydes, WOJNA PELOPONESKA, z języka greckiego przełożył, przedmową i przypisami opatrzył Kazimierz Kumaniecki, Czytelnik, Warszawa 1988.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18-19/2022