Jedną nóżką

Trzydzieści milionów funtów. Na złotówki to będzie sto pięćdziesiąt milionów z górką.

13.01.2020

Czyta się kilka minut

 / PAWEŁ BRAVO
/ PAWEŁ BRAVO

Wiem, że na Zachodzie koszty życia są wyższe, więc książę Harry nie jest aż tak obrzydliwie bogaty, jak by się mogło wydawać oscylującym wokół mediany dwa dziewięćset na rękę. Ale lekkie mdłości mogą jednak ogarnąć człowieka, kiedy słyszy, że posiadacz tego majątku razem z małżonką, która też nie chodzi z pustą sakiewką, deklaruje przejęty swoją odwagą, iż będzie się starał „dążyć do finansowej samodzielności”. Ponieważ jedyna praca, jaką dotąd znali, to obnoszenie po świecie własnej osoby, zarejestrowali znak towarowy Sussex Royal – żeby pod tą marką sprzedawać ubrania i organizować akcje charytatywne oraz usługi takie jak, państwo wybaczą, ale to nie dowcip, „grupy wsparcia emocjonalnego”.

Jest w systemach dziedzicznego przywileju rys szekspirowskiego okrucieństwa: drugi syn króla (albo króla in spe) jest powoływany na świat jako zapasowy dziedzic, a z chwilą kiedy pierworodny sam spłodzi syna, staje się z punktu widzenia dynastii zbędny. Mógłby równie dobrze zdechnąć w rowie, żeby zacytować ambitną, niedotrzymaną jednak obietnicę premiera Johnsona. Patrząc na niedawno opublikowane oficjalne zdjęcie królowej Elżbiety z Karolem, Williamem i George’em (czyli trzema przyszłymi królami) mógł Harry sobie uświadomić, że jedno to rodzina biologiczna, w której wszystkie dzieci są potencjalnie równe. A drugie to rodzina królewska, byt osobny, symboliczny, w którym jeśli nie rośniesz na głównej gałęzi, to cię po prostu nie ma. Może dla świętego spokoju dostaniesz pałac, paziów i pakiet drugorzędnych zadań. W zamian jednak zakładasz gorset oczekiwań i ograniczeń, które w dzisiejszych czasach egzekwują media. Wprawdzie same wulgarne i hołubiące kołtuna, ale zaskakująco solidne jako stróże wysokiej etykiety.

Uśpieni wielkością obecnej królowej, istoty zaiste nadzwyczajnej, oby żyła w zdrowiu jak najdłużej, zapominamy, że tak wcale być nie musi – gdyby była ona, dajmy na to, próżną gęsią, to dyskusje o sensie utrzymywania monarchii wyszłyby już dawno z marginesów debaty publicznej. Książę Karol, w przeczuciu, że pod jego berłem monarchia straci elżbietański nimb, już przebąkuje, że chciałby odchudzić królewski dom – poddani niekoniecznie będą musieli łożyć na aż tak liczne grono „royalsów”. Czy można się więc dziwić, że Harry w poczuciu zbędności postanowił się wypisać?

Sęk w tym, że wypisał się... ale tak troszeczkę. Zamieszka w Kanadzie i nie będzie już przecinał tylu wstęg, ale nie zanosi się, by od razu zrezygnował z kieszonkowego od tatusia (na swoje i synów wydatki Karol ciągnie czynsze z dzierżawy 500 km kwadratowych ziemi w Kornwalii). Będzie więc Księciem Jedną Nóżką. Jakież to arcyludzkie. Znaczne zasoby energii i pomysłowości przeznaczamy na to, żeby być trochę dziewicą, częściowo w ciąży. Bywamy poszczący do południa, naturalni z pudełka, bez zabezpieczeń, ale ostrożni.

Do dyskontów już dotarła fala roślinnych zamienników mięsa nasyconych syntetycznym enzymem, który daje w ustach posmak krwi. To „coś”, co nareszcie pozwala mózgowi weganina poczuć pierwotną mięsożerną przyjemność. Kiedyś nie umiałbym się z tego cieszyć, ogarnięty tanim rygoryzmem, który kazał mi szydzić z bliźnich opowiadających o dietach – każda w sposób sprzeczny z poprzednią miała im pozwolić jeść prawie wszystko, ale stracić wagę lub zachować zdrowie. Ostatnio mój przyjaciel stosuje teorię okienek żywieniowych – w uproszczeniu można jeść, co dusza zapragnie, byle wedle określonego reżimu czasowego – po angielsku to się nazywa Intermittent Fasting, czyli post przerywany... tu postawmy kropkę, żeby nie kalać łamów prostacką grą skojarzeń.

A może tak być musi, w końcu ileż kuchennego artyzmu niesie tradycja wyrafinowanych dań postnych w każdej z kultur Europy. Albo udających coś lepszego – czy, co bardziej karkołomnie, rzeczy wykwintnych podanych tak, by sugerować szlachetną prostą biedę. Kiedy uczono mnie, żeby wstawać od stołu zawsze lekko nienajedzonym, buntowałem się, w umyśle dziecka wydawało mi się to nielogiczne: przecież po to szedłem jeść, żeby napełnić brzuszek. Dziś wiem, że w niecałkowitości nasycenia jest zawarta obietnica przyszłego posiłku. Głód, z jakim wstajemy od obiadu, jest kuponem na kolację za parę godzin. Połowiczna zmiana to wyraz nadziei, że jeszcze chcemy ją kiedyś dokończyć. ©℗

Obecna zima, bądźmy szczerzy, jest kpiną. Pewna część mnie tęskni za solidnym mrozem, bo to pretekst, żeby nareszcie zrobić parę potraw tłustych, sutych, pachnących świńskim sadełkiem i dietetyczną herezją. Ostatnio, uznając, że temperatura około zera daje mi częściowo wolną rękę, wróciłem do jednej z prostszych guilty pleasures, czyli ziemniaków zapiekanych w maśle i śmietanie. Wbrew nazwie potrawa składa się przede wszystkim z masła. Musimy grubo wysmarować nim dno i boki formy do pieczenia.

Kroimy ziemniaki (odmiany raczej ścisłej) na plasterki ok. 2 mm grubości, układamy dwie warstwy „w dachówkę” i wtykamy w szpary i na wierzchu szczodre kawałeczki masła. Czasem dodaję parę krążków cebuli, a na wierzch tarty parmezan albo jak się uda, to ser z pomarańczową skórką typu Saint Marcelin. Jedna z uczestniczek naszej facebookowej grupy Smaki dodała też plasterki selera – to na pewno pasuje. Potem zalewamy paroma łyżkami śmietanki. Sól i pieprz jak dla mnie wystarczą. Piecze się to krótko, ze dwadzieścia minut, jeść trzeba gorące, kiedy ziemniaki przesycone masłem są jedwabiste i mają cudowny posmak lekko przyrumienionego tłuszczu i białka. A jakie są wasze guilty pleasures, których już nie robicie, bo jest nie dość zimno?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2020