Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie byłem w moim liceum ani w dziesiątą, ani w dwudziestą rocznicę – jakoś mnie nie ciągnęło. Teraz, kiedy w końcu podkusiło: szok, szok i niedowierzanie. A więc jest Czas. I on w ludziach pracuje. Chodzi nie tyle o pytanie: „co my mamy ze sobą wspólnego”, ale raczej „co ja mam ze sobą wspólnego” – ze znajdującym się mniej więcej w połowie listy obecności maturzystą z IV c. Akurat mury Batorego widziały niejedną okrągłą rocznicę, ale tym bardziej zagubioną jest jednostka, co to przysłowiowe „Pożegnanie ojczyzny” w auli RAZ dwa trzy, RAZ dwa trzy wystukała w zeszłym – bądź co bądź – tysiąc- leciu. Korowód pokoleń RAZ dwa trzy, RAZ dwa trzy…
Mury, parkiety i strop zębem czasu nienaruszone, wręcz niepokojąco zrewitalizowane i błyszczące, za to biowypełniacz szkolnego gmachu podejrzanie inny, choć niby ten sam, przynajmniej ów za moje koleżanki i kolegów uroczyście się podający. I oto stało się: podstarzałe stado eksmaturzystów galopuje po korytarzach swojej budy. Metafizyczna dziwność istnienia opanowała mnie bez reszty, uważność patrzenia na zupełnie odmiennie tych samych ludzi w tych samych miejscach rezonowała mentalnym tinitusem: „Miałem więcej szczęścia niż rozumu, że to ta szkoła, ci profesorowie”. Mentalny tinitus poczucia wdzięczności, wdzięczności, którą zachowam do sześćdziesiątej rocznicy egzaminu dojrzałości w moim liceum.
I jeszcze, niestety, pytanie o przyszłość zbiorowości wisi niby miecz, a raczej karabela Damoklesa. Mianowicie – wnioskując z wielu rozmów z Koleżankami i Kolegami na temat progenitury – następne pokolenie, studiujące teraz na czołowych światowych uczelniach (przepraszam za elitaryzm), nie ma zamiaru do Ojczyzny wracać. Nie sądzę, aby był to problem zaprzaństwa naszych dzieci, myślę, że to problem Polski-jaką-ona-teraz. I jaką się jawi w dającej się przewidzieć przyszłości. Żywię niepokój, oby bezpodstawnie. ©