Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedy weszliśmy na plebanię, mój przyszły spowiednik otworzył spis polskiego duchowieństwa i... nie znalazł mojej osoby. Rzeczywiście nie byłem ujęty, ponieważ przez długi czas pracowałem na misjach. Kapłan upewniwszy się w podejrzeniach, że podszywam się pod księdza powiadomił o tym policję.
- No to mamy cię ptaszku. Nie ma cię w spisie duchowieństwa, poza tym w Chinach nie prowadzi się misji katolickich, bo działalność Kościoła jest tam zakazana, ha, ha. Nie wiedziałeś o tym nabieraczu - wykrzyknął niezmiernie uradowany. Kiedy jednak policjant mnie wylegitymował i okazało się, że wszelkie dane są prawdziwe, nastąpiła konsternacja. Poproszono o potwierdzenie mojej tożsamości w domu zakonnym w Poznaniu. Biedny ksiądz, kiedy okazało się, że rzeczywiście jestem misjonarzem w Hong Kongu i Chinach, był prawie bliski płaczu: - Bardzo księdza przepraszam, że uważałem go za złoczyńcę - mówił zdruzgotany. - Nie szkodzi księże - odpowiedziałem. My, misjonarze, i w tym kraju kontrolujemy sytuację.
- Będę o księdzu pamiętał i będę się za niego modlił. To takich też mamy? - zapytał na koniec, niezmiernie zaskoczony. Przyszła kolej na policjanta, który też nie krył zdumienia zarówno słuchając pierwszej wersji wydarzeń, że jestem podszywającym się pod kapłana nabieraczem, jak dowiadując się, że jestem tajnym agentem służb bezpieczeństwa w Chinach. Nie kryjąc uznania i podziwu odparł: - No, no. To takich też mamy.
Kapłan i policjant, dwa różne światopoglądy, dwie różne reakcje na mój - jeden - sposób prowadzenia rozmowy. Zdumiewające, nieprawdaż?
O. MAREK MULARCZYK OMI (Poznań)