Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jednym słowem: wojna rusko-litewska pod flagą biało-czerwoną.
Piłeczkę w tym ping-pongu przechwycił w locie prezydent Putin, który w ubiegły weekend wezwał na dywanik gubernatora obwodu kaliningradzkiego Gieorgija Boosa. W tej części rozmowy, która odbyła się w obecności dziennikarzy, prezydent wypytywał o postęp w uruchamianiu połączenia promowego na Bałtyku. Promy mają być alternatywą dla uciążliwych połączeń tranzytowych koleją. To był jasny sygnał dla Litwinów, aby nie próbowali rozpętywać wojny o szyny, bo Rosja ma na to gotową odpowiedź. Czego dotyczyła dalsza część rozmowy za zamkniętymi już drzwiami, można się tylko domyślać. Może kolejnych kroków w duszeniu Orlenu, który stał się solą w oku dla Rosji, dążącej do przejęcia kontroli nad strategicznymi przedsiębiorstwami branży energetycznej w krajach bałtyckich. A może o perspektywach uniezależnienia się od tranzytu nośników energii przez Litwę do Kaliningradu - te kłopoty ma zakończyć zbudowanie odnogi od planowanego gazociągu północnego.
A więc - plany batalii z walczącą o samodzielność Litwą rozpisano na lata. Czy się powiodą - czas pokaże. Tymczasem Kreml realizuje program "Jesteśmy Rosjanami", polegający na wożeniu młodzieży z Kaliningradu do Rosji i rozpalaniu w młodych ludziach uczuć patriotycznych. Wyraźnie bowiem widać, że w otulinie sąsiedztwa Unii Europejskiej mieszkańcy kaliningradzkiej eksklawy mocniej związani są z sąsiadami niż z resztą Rosji.