Jak uczyłem się od Polaków

Dlaczego w latach 80. nie powstała Solidarność Polsko-Niemiecka, na wzór podobnych organizacji, które łączyły antykomunistyczną opozycję z Polski, Węgier czy Czechosłowacji?.

28.11.2004

Czyta się kilka minut

Było lato 1977 r., gdy “łuski opadły mi z oczu". Siedzieliśmy w mieszkaniu mojego krakowskiego przyjaciela i czytaliśmy tekst Jacka Kuronia pod znamiennym tytułem: “Myśli o programie działania". Artykuł ukazał się w podziemnym piśmie, wydanym przy pomocy prymitywnej techniki drukarskiej. Nie była to łatwa lektura dla Niemca, który dopiero uczył się polskiego, skoro nawet mój polski przyjaciel musiał odcyfrowywać niektóre fragmenty.

Młodzi ludzie, dorastający w dobie internetu i poczty elektronicznej, nawykli do tego, że słowo drukowane podawane jest w jak najlepszej jakości, by łatwiej znalazło nabywcę, mieliby dziś trudności z wyobrażeniem sobie, w jakich warunkach - nie tylko, jeśli chodzi o produkcję, ale także rozpowszechnianie - powstawało to, co Rosjanie nazwali “samizdatem", a Polacy “drugim obiegiem".

Moc wolnego słowa

Tymczasem dopiero spojrzenie z dzisiejszej perspektywy - również na to, co dzieje się w różnych regionach świata, gdzie istnieją jeszcze rozmaite dyktatury - uświadamia nam, jak ważny był wówczas ów system alternatywnej komunikacji w krajach “bloku wschodniego" i jak ważną pełnił rolę nie tylko informacyjną, ale także jako forum wymiany poglądów o sprawach najistotniejszych. Wolne słowo było najostrzejszą bronią opozycji. Wszyscy, którzy przyczynili się do jego powstania - a zwłaszcza anonimowi drukarze - zasłużyli zbiorowo na Pokojową Nagrodę Nobla.

Wtedy, w 1977 r., Kuroń przedstawiał swoją koncepcję opozycyjnego działania, w której mogli uczestniczyć właściwie wszyscy, a która miała polegać na budowaniu “struktur równoległych", czyli tworzeniu instytucji społecznych alternatywnych wobec tych oficjalnych, kontrolowanych przez władze. Odcyfrowując mozolnie rozmazany tekst, pojąłem nagle, że taka koncepcja mogłaby stać się również pomysłem na działalność opozycyjną dla nas w NRD. Oczywiście, nie jako wierna kopia tego, co działo się w Polsce. W NRD bowiem, inaczej niż w “Polsce Ludowej", robotnicy nie strajkowali (jedyny masowy protest w 1953 r. krwawo stłumiła armia sowiecka), intelektualiści czy pisarze, o ile nie wyjechali jeszcze do Niemiec Zachodnich, byli zastraszeni, a pomysł, aby NRD-owscy studenci wyszli na ulicę, nikomu nie mieścił się w głowie. Nie mieliśmy też w NRD tak silnego Kościoła, który miałby autorytet i legitymizację, by występować w imieniu społeczeństwa (czy wręcz narodu).

Ale, pomyślałem, mimo wszystko myśl Kuronia to jest także coś dla nas: pisał on, że nie ma sensu wchodzić do komunistycznych instytucji, aby kiedyś, w jakiejś dalekiej przyszłości, próbować reformować je “od góry", sens ma natomiast możliwie szeroki opór społeczny. Nie warto też, dowodził dalej Kuroń, szukać możliwości dialogu z przedstawicielami państwa, warto natomiast budować w społeczeństwie przestrzenie wolnej komunikacji, wyjętej spod cenzury. Nie warto koncentrować się na państwie - ważniejsze od stawiania mu żądań jest realizowanie idei solidarności między sobą nawzajem. I nie należy działać anonimowo, ale pod nazwiskiem, choć ze świadomością, jakie ryzyko się podejmuje. I nie trzeba przesadnie obawiać się interwencji sowieckiej, bo “oni" tylko wtedy wejdą ze swoimi czołgami, gdyby doszło do jakiegoś powstania, do wystąpień zbrojnych, ale nie wejdą, gdy będziemy pokojowo budować nasz opór społeczny.

Jak zostałem w NRD

Tak pisał wtedy Kuroń. Z perspektywy roku 2004 , gdy wiemy już, co stało się potem, a zwłaszcza jesienią 1989 r., jego ówczesny program wydawać się może zbiorem banałów. Ale wtedy, w 1977 r., czytałem go z wypiekami na twarzy i z poczuciem, że doznałem olśnienia, gdyż to był nie tylko projekt teoretyczny, ale coś, co w Polsce już realizowano. My, Niemcy z NRD, którzy przyjeżdżaliśmy wówczas do Polski, aby pooddychać trochę swobodniejszym powietrzem, widzieliśmy, jak skuteczne mogą być niewielkie nawet grupy opozycyjne. Zauważaliśmy, że poczucie wyzwolenia zaczyna się bardzo prosto: już w chwili, gdy przestaniemy używać języka, jaki narzucały władze. Dostrzegaliśmy, jak kwestia praw człowieka może jednoczyć ludzi i czynić nieistotnymi rozmaite podziały ideowe czy światopoglądowe. Będąc w Krakowie w 1979 r., podczas pierwszej wizyty Jana Pawła II, miałem wręcz poczucie, że Polacy są już prawie wolnym społeczeństwem. Rok później zaczęła się “Solidarność" - od tego momentu opozycja w Polsce stawała się ruchem masowym. I nawet jeśli ruch ten został na chwilę przystopowany w grudniu 1981 r., stało się jasne, że droga proponowana przez Kuronia jest słuszna.

Dla mnie osobiście to, co działo się w Polsce, wyznaczało kierunek: przyglądałem się temu i starałem się to realizować, na miarę możliwości. Wcześniej i ja stawiałem sobie pytanie, podobnie jak tysiące ludzi z NRD, czy nie byłoby lepiej odwrócić się plecami do tego kraju i wyemigrować na Zachód. Dla tych, którzy popadli w konflikt z NRD-owskim systemem i ze słynną bezpieką “Stasi", nie było to takie trudne - władze NRD niekiedy same zachęcały opozycjonistów do emigracji, albo “sprzedawały" ich (tych już siedzących w więzieniach) Republice Federalnej - i wielu ludzi z naszej opozycji wybrało taką drogę. Ja zdecydowałem, że zostanę, a obok innych powodów tej decyzji był i ten jeden, dla mnie kluczowy: gdybym wyemigrował z NRD, miałbym poczucie, że zdradzam Jacka Kuronia (choć wtedy jeszcze osobiście go nie znałem). Nie chodzi o indywidualne rozwiązania dotyczące naszych prywatnych planów życiowych, lecz o społeczne rozwiązania dla naszych krajów - maksyma ta stała się swego rodzaju kategorycznym imperatywem.

NRD, kraj nieznany

Idea Kuronia - dziś wiemy, że w połowie lat 70. “wisiała ona w powietrzu", i że wielu innych polskich opozycjonistów myślało o takiej formie działania - została zrealizowana także w NRD, choć z opóźnieniem o 5-7 lat. Od polskiej opozycji różniły nas też tematy, wokół których w latach 80. organizowały się grupy opozycyjne: u nas była to militaryzacja społeczeństwa, nieustająca ideologizacja szkoły i życia kulturalnego, dewastacja środowiska naturalnego i wreszcie izolacja naszego społeczeństwa nie tylko od Zachodu, ale także, już w czasach Gorbaczowa i jego pierestrojki, przez władze NRD postrzeganej krytycznie, także od Wschodu. Sytuacja nasza była inna od polskiej z jeszcze jednego powodu: podziału Niemiec.

Przejęliśmy (niech wolno mi wyrazić taki pogląd: z sukcesem) model opozycji, polegający na budowaniu wolnych struktur społecznej komunikacji. Nawet jeśli u nas, inaczej niż w Polsce, opozycja nie stała się zjawiskiem masowym, robiliśmy rzeczy podobne: budowaliśmy równoległą opinię publiczną, wydawaliśmy niezależne czasopisma, organizowaliśmy w kościołach i mieszkaniach prywatnych wykłady, dyskusje, wystawy i koncerty, budowaliśmy sieć powiązań między lokalnymi inicjatywami, staraliśmy się być obecni w zachodnich mediach. I byliśmy solidarni z tymi, których dotykały represje. Ja sam starałem się również budzić zainteresowanie Polską w moim środowisku i rozbudowywać skąpe kontakty z Polską. W latach 80. także u nas narastało poczucie, że - jak pisał niedawno w “TP" Wojciech Maziarski, opowiadając o “Solidarności Polsko-Węgierskiej" - jesteśmy częścią “antykomunistycznej międzynarodówki".

Mimo to między Polakami a wschodnimi Niemcami nie doszło nigdy do takiej zorganizowanej współpracy opozycyjnej, jaką była właśnie “Solidarność Polsko-Węgierska" czy “Solidarność Polsko-Czechosłowacka" z jej legendarnymi spotkaniami na granicy w Karkonoszach. Owszem, w 1989 r. pojawiła się próba powołania “Solidarności Polsko-Niemieckiej" - w Krakowie, gdzie w październiku 1989 r. kilkuset młodych ludzi zamurowało (dosłownie) bramę tamtejszego ośrodka kultury NRD, aby zamanifestować swoje poparcie dla zaczynających się wówczas wielkich demonstracji za Odrą; nieśli transparenty: “Solidarność Polsko-Niemiecka" i “Zburzyć mur berliński!" (zdjęcia obu transparentów stanowią ilustracje do tego artykułu - red.). Ale na tej jednej manifestacji się skończyło. Na więcej nie starczyło czasu, NRD przestawała istnieć.

Dlaczego wcześniej, w latach 80., nie powstała “Solidarność Polsko-Niemiecka", na wzór innych organizacji?

Przyczyny są oczywiste. Przed 1980 r. opozycja w NRD była nie tylko słaba, nie tylko skutecznie niszczona przez władze, ale także wyizolowana we własnym społeczeństwie. Z kolei po 1980 r. większość Niemców z NRD, którzy szukali kontaktów z Polską, była objęta zakazem opuszczania kraju (a polska opozycja została w tym czasie zepchnięta do podziemia). Poza tym mieliśmy wówczas poczucie, że w Polsce mało kogo interesuje to, co dzieje się w NRD, że może powstać jakaś opozycja.

Przykład drobny, ale znamienny: w 1981 r. podczas Bożego Narodzenia (jedyny dzień w roku, gdy w zlaicyzowanej NRD świątynie były pełne), w moim kościele parafialnym odczytano list, w którym my, członkowie parafii, wyrażaliśmy solidarność z cierpiącymi w stanie wojennym Polakami, szczególnie z internowanymi. Ponieważ nie znaliśmy adresu żadnego z obozów internowania, posłaliśmy nasz list do prymasa Józefa Glempa (tak, że mieliśmy pewność, iż dotrze). Po kilku miesiącach otrzymaliśmy odpowiedź z podziękowaniem. List zaadresowany był poprawnie na naszą wschodnioberlińską parafię, z tym tylko, że obok słowa “Berlin" dopisano: “West". Zrozumieliśmy, że polscy odbiorcy nie dostrzegli, iż nadawcami byli Niemcy z Berlina Wschodniego.

Negatywny ślad

Dziś sądzę, że lata 80. (począwszy od grudnia 1981 r.) pozostawiły jednak negatywny i silny ślad w relacjach polsko-niemieckich, i to mimo wielkiej akcji “paczkowej" i innych akcji solidarnościowych z Polską, jakie organizowano wtedy w Niemczech Zachodnich. Kiedy we wrześniu 2004 r. opublikowano wyniki badań sondażowych nt. wzajemnego postrzegania się Polaków i Niemców, komentujący je socjolog Ireneusz Krzemiński wyraził zaskoczenie tym, że brak zainteresowania Polską i brak sympatii dla Polski widoczny jest szczególnie wśród Niemców w wieku od 30 do 39 lat (magazyn “Dialog", nr 68). Mnie to w ogóle nie dziwi, gdyż Niemcy z tej grupy wiekowej dorastali - i kształtowali swoje poglądy - w latach 80., a więc w okresie, gdy nie mieli szansy nawiązania osobistych relacji z Polską.

Osobiście ciężko przeżywałem tamte lata, jako okres oddalania się od siebie. Bezpośredni kontakt był niemożliwy, a społeczne doświadczenia po obu stronach Odry szły w coraz bardziej odmiennych kierunkach. Mimo to Polska pozostała dla mnie istotnym i trwałym punktem odniesienia. “Ziemia Ulro" Czesława Miłosza, “Etyka solidarności" Józefa Tischnera, pisane w Paryżu eseje o solidarności i samotności Adama Zagajewskiego, “Dwie ojczyzny - dwa patriotyzmy" Jana Józefa Lipskiego albo “Raport z oblężonego miasta" Zbigniewa Herberta docierały do NRD po części z Polski, a po części z Zachodu.

Dopiero pod koniec lat 80., gdy zaczynała się już Wielka Zmiana, kontakty ożyły. Wtedy, wiosną 1989 r., moje środowisko zaczęło wspólnie z Polakami myśleć o małej śląskiej wsi - Krzyżowej, gdzie podczas II wojny światowej spotykali się spiskowcy, buntujący się przeciw dyktaturze III Rzeszy. Dla mnie osobiście Krzyżowa - dziś odbudowana i funkcjonująca jako miejsce spotkań młodych Polaków i Niemców - stała się swego rodzaju mostem w nowe czasy, czasy wolności, które zaczęły się 9 listopada 1989 r., gdy runął mur berliński i otworzyła się droga do zjednoczenia Niemiec.

Dzisiaj Krzyżowa jest nie tylko wyrazem uznania ze strony Polaków dla tej małej grupy niemieckiego ruchu oporu przeciw Hitlerowi. To także wyraz wspólnego dążenia do stopniowego przezwyciężania skutków trwającego kilkadziesiąt lat okresu powojennego. Ludzie z antyhitlerowskiego “kręgu z Krzyżowej" już na początku lat 40. zastanawiali się nad planami przyszłej Europy, wolnej i wspólnej. Projekt “nowej Krzyżowej", który powstał w latach 90., stał się możliwy tylko dlatego, że demokratyczna opozycja w Polsce pod koniec lat 80. dostrzegła w niej również paradygmat dla własnej sytuacji politycznej.

Nasz wspólny etos

Blaknie dziś pamięć o tamtym czasie wielkiego przełomu i antykomunistycznej rewolucji, która dokonała się pokojowo, bez przelewania krwi. Serce boli, że Polakom nie udało się przekuć zwycięstwa “Solidarności" w ogólnoeuropejski symbol wolności. Z kolei w Niemczech nie udało się wpisać Jesieni Ludów roku 1989 do ogólnoniemieckiej świadomości historycznej. Mam tylko nadzieję, że nasz wspólny środkowoeuropejski etos roku 1989 uda się przechować chociaż w tej malutkiej śląskiej wsi, w Krzyżowej.

Jacka Kuronia by to cieszyło. Tego jestem pewien.

Przełożył Wojciech Pięciak

Ludwig Mehlhorn (ur. 1950), z wykształcenia matematyk, w 1985 r. objęty zakazem wykonywania zawodu, do 1989 r. pracował m.in. jako stróż nocny. Do NRD-owskiej opozycji trafił przez działalność w “Akcji Znaków Pokuty". Wielokrotnie zatrzymywany i poddawany obserwacji przez służbę bezpieczeństwa NRD. W połowie lat 80. inicjator wydania w Berlinie Wschodnim w “drugim obiegu" zbioru tekstów politycznych i literackich o relacjach NRD-Polska pt. “Oder" i kilku innych podziemnych zeszytów (w tym “Prób świadectwa" Jana Strzeleckiego, które tłumaczył). Obecnie dyrektor programowy Akademii Ewangelickiej w Berlinie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2004