Jak się dobrze zachować

Pod wodami Bałtyku odkryto właśnie czterystuletni drewniany statek w idealnym stanie – pamiątkę po pierwszej epoce globalizacji.

14.09.2020

Czyta się kilka minut

Wrak holenderskiej fluity oparł się procesom gnilnym.  Największe uszkodzenia spowodowały na nim sieci rybackie. / JOUNI POLKKO / BADEWANNE OY / MAT. PRASOWE
Wrak holenderskiej fluity oparł się procesom gnilnym. Największe uszkodzenia spowodowały na nim sieci rybackie. / JOUNI POLKKO / BADEWANNE OY / MAT. PRASOWE

Dno Zatoki Fińskiej jest usłane wrakami. Akwen przez stulecia był jednym z głównych europejskich szlaków handlowych, a obie wojny światowe przyczyniły się do posłania na dno tysięcy ton radzieckiej, niemieckiej i fińskiej stali. Podczas II wojny marynarze ochrzcili zatokę mianem „wanny”. „Badewanne”.

I to nurkowie z Badewanne Diving Team, ochotniczego zespołu poszukiwaczy wraków, dokonali najnowszego odkrycia. Skany dna u wylotu zatoki wykazały anomalię, której charakteru nie dało się na ich podstawie ustalić. Zanurkowali, sądząc, że znajdą niemiecki trałowiec z I wojny światowej bądź fiński szkuner zatopiony w 1944 r. przez ­u-boota. 85 metrów pod powierzchnią zastali jednak coś innego.

Wąski, długi drewniany pokład i gruszkowaty kadłub nie pozostawiały wątpliwości. To fluita. Te stworzone przez holenderskich szkutników frachtowce zdominowały na stulecia handel – najpierw na Bałtyku, potem na całym świecie. Ich duża ładowność, szybkość i – jak nazwalibyśmy to dziś – wysoki poziom automatyzacji pozwalający zatrudniać o wiele mniejszą od wcześniejszych modeli załogę, stały za kupieckimi fortunami Amsterdamu, Rotterdamu, a później także Londynu czy Hamburga. Handel z nawet najodleglejszymi koloniami stał się dzięki nim niezwykle dochodowy. I nie tylko handel: w XVII w. to właśnie fluity, wynajmowane przez angielskich kupców od holenderskich armatorów, przewoziły większość kolonistów, którzy osiedlali się w Ameryce.

– Ten konkretny wrak ma pewne wyjątkowe rozwiązania, choćby konstrukcję rufy – wyjaśnia Niklas Eriksson, archeolog morski z Uniwersytetu Sztokholmskiego. – Może być przykładem wczesnego etapu ewolucji tego typu statku. Jest niezwykle cenny, bo daje szansę na zbadanie historii jednostek, które żeglowały po całym świecie i położyły fundamenty pod początki nowoczesnej globalizacji.

Bezimienna fluita z dna Zatoki Fińskiej jest zachowana niemal idealnie, mimo upływu 400 lat. Jedyne uszkodzenia to te wyrządzone przez rybackie sieci – ciągnięte przez kutry, zerwały część masztu i rzeźbione figury holenderskich kupców zdobiące rufę jednostki. Statek zawdzięcza swój stan niezwykłym warunkom panującym w Bałtyku. Zwykle drewniane wraki znikają już po kilkudziesięciu latach: padają ofiarą procesów gnilnych i świdraków – trawiących celulozę małży, które niczym korniki wyjadają w drewnie długie nory. Ale Bałtyk, ciemny i zimny, niemal zupełnie hamuje procesy rozkładu drewna. A jego względnie słodka woda (pamiątka po geologicznie niedawnych czasach, gdy był dorzeczem ogromnej rzeki) zupełnie nie odpowiada świdrakom. Dno Bałtyku jest jak nieskatalogowany magazyn muzeum archeologii morskiej.

– Ładownia naszej fluity wydaje się być zapełniona niemal po poziom pokładu – opowiada „Tygodnikowi” Juha Flinkman z Badewanne Diving Team. – Niestety zawartość górnej ładowni jest pokryta osadami, więc nie udało się nam ustalić, co było ładunkiem. Ale ponieważ wrak leży na glinianym dnie, prawdopodobnie jego wnętrze nie jest wypełnione mułem.

Znalezisko, którego dokładna lokalizacja nie została ujawniona, znajduje się głęboko poniżej możliwości przeciętnych nurków. Ale nie nazbyt głęboko dla zawodowych archeologów podwodnych. To ogromna szansa dla badaczy. Jedyna odnaleziona dotąd w porównywalnie dobrym stanie fluita, zwana od rzeźby zdobiącej jej rufę „Łabędziem”, znajduje się 125 m pod powierzchnią Bałtyku. Odwiedzają ją wyłącznie roboty. A możliwość samodzielnej eksploracji statku, którego od 400 lat nie widziały ludzkie oczy, to dla badacza coś więcej niż czysto intelektualna satysfakcja.

– Jest wspaniała. Wiedziałem, jak wyglądały fluity, ale czym innym jest znalezienie się na jej pokładzie – opowiada „Tygodnikowi” Flinkman. – Widoczność była doskonała. Tuż przed zanurzeniem skarżyłem się kolegom, że mam dosyć nurkowania w zerowej widoczności na głębokie wraki oplątane w stare sieci. Kiedy wynurzył się pierwszy zespół, jeden z chłopaków powiedział mi: stary, ten wrak musisz zobaczyć. Miał rację! ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2020