Izraelski umysł

Ciągłe zagrożenie stało się motorem rozwoju najnowszych technologii i przekuło Izrael w jeden wielki start-up. Za sukcesem stoją dekady doświadczeń i trudna historia.

04.06.2018

Czyta się kilka minut

Projekt D-Mars: model stacji kosmicznej, która mogłaby funkcjonować na Marsie, zbudowany na pustyni Negev. Luty 2018 r. / GIL COHEN MAGEN / EYEVINE / EAST NEWS
Projekt D-Mars: model stacji kosmicznej, która mogłaby funkcjonować na Marsie, zbudowany na pustyni Negev. Luty 2018 r. / GIL COHEN MAGEN / EYEVINE / EAST NEWS

Naród start-upów narodził się wtedy, co państwo: w 1948 r., i to w konkretnym momencie. Choć technologia, którą właśnie zamierzano stworzyć, zdawała się eksperymentalna i nikt nie miał pewności, czy się powiedzie. A jednak inicjatywa budowy własnego komputera weszła w fazę realizacji. Projekt wymagał ogromnych jak na tamten czas inwestycji: 50 tys. dolarów (dzisiaj równowartość pół miliona). Nie było oczywiste, czy Izrael znajdzie na to pieniądze – w pierwszych latach niepodległości był krajem biednym i trudno mu było inwestować w ryzykowne idee.

Ale profesorowie departamentu matematyki w Instytucie Weizmanna uparli się, że ów sprzęt jest im potrzebny do badań. Po kilku latach dyskusji i przygotowań w 1955 r. Instytut uruchomił komputer, który na cześć pomysłodawców otrzymał dumną nazwę WEIZAC (od ­Weizmann Automatic Computer). Jego stworzenie wymagało improwizacji – część komponentów produkowano w warsztacie do naprawy rowerów.

Nawet ci, którzy byli komputerowi przeciwni, szybko zrozumieli jego potencjał i przekonali się, że był to strzał w dziesiątkę. Do maszyny ustawiały się kolejki: każdy chciał dostać pozwolenie, by móc używać komputera w swej pracy. Wśród oczekujących był Cahal – nowo narodzona armia. Jej przedstawiciele prosili Ben Guriona, by przekonał Instytut Weizmanna do udzielenia specjalnej zgody na korzystanie z tego cudu techniki – na początek po kilka godzin w nocy.

Ojciec z Płońska

Powoli komputer pchał Izrael w stronę sukcesu: najpierw przemysłu high-tech, a później tego, co dziś określamy mianem „narodu start-upów”.

Stworzenie komputera szeroko opisywały ówczesne media. Nazywały go elektronicznym mózgiem z Rehowot [miasto koło Tel Awiwu, siedziba Instytutu Weiz- manna – red.]. „Wystarczy pokazać komputerowi wykonanie jakiegoś zadania, a będzie powtarzał to działanie w nieskończoność” – tłumaczył dziennikowi „Dawar” jeden z badaczy po konferencji prasowej prezentującej wynalazek. „Bardzo skomplikowana matematyczna kalkulacja, której rozwiązanie zajęłoby człowiekowi dwa dni, dla komputera jest pestką: rozwiązuje je w kilka chwil”– donosiła zachwycona gazeta.

Dziś WEIZAC jest eksponatem muzealnym, można go oglądać w Instytucie Weizmanna. Wydaje się dziwny zwłaszcza młodej generacji, wyrosłej na iPhone’ach i iPadach – faktycznie, z dzisiejszej perspektywy to staromodna maszyna z dużą ilością kabli. Na tabliczce obok napisano: „WEIZAC 1954-1964, pierwszy elektroniczny komputer w Izraelu”. Nie ma wątpliwości, że był kamieniem milowym na drodze do izraelskiego high-tech i narodu start-upów.

Oba miały swojego ojca: był nim sam Dawid Ben Gurion. Niski mężczyzna z przerzedzoną czupryną, polski Żyd z Płońska, który 70 lat temu zrealizował to, co początkowo wydawało się niemożliwe: ogłosił niepodległość Izraela. Z perspektywy historycznej możemy powiedzieć, że ten sam Ben Gurion był mądrym innowatorem, a jego start-up nazywał się państwo Izrael.

Dlaczego właściwie nazywam mój kraj start-upem? Bo w historii jego powstawania można dostrzec te same cechy, które są potrzebne do rozwoju firmy: wizję, odwagę, brak zgody na słowo „nie”, myślenie poza schematami, niezależność, wielką wolę, bohaterskość i hucpę (gdy są potrzebne), a także mnóstwo szczęścia, umiejętność improwizacji i zbierania funduszy na projekt. Wreszcie – nastawienie na sukces.

Bo co do sukcesu Izraela nikt nie ma dziś wątpliwości. Owszem, słusznej krytyce poddawanych jest wiele jego aspektów. Ale trudno przejść obojętnie wobec faktu, że 70-letnie państwo z jedynie ośmioma milionami obywateli, otoczone przez wrogów i będące w sytuacji stałej gotowości wojennej, nieposiadające zasobów naturalnych – potrafiło stworzyć więcej start-upów niż inne narody znajdujące się w lepszej, spokojniejszej sytuacji. To powód do dumy!

Strach i innowacyjność

Jak to się stało? Niektórzy mówią o „żydowskim umyśle”: tym od Einsteina, Freuda, Kafki, Majmonidesa i wielu innych synów narodu wybranego, którzy z pokolenia na pokolenie potrafili rozwinąć sposoby na przetrwanie. Nie bez znaczenia jest tu historia Holokaustu i trudności, których Żydzi doświadczali w diasporze. W Hagadzie [przypowieści – red.] na święto Pesach jest zdanie, które powtarzamy naszym dzieciom co roku: „W każdym pokoleniu powstają przeciw nam, by nas unicestwić, a Święty Błogosławiony ratuje nas z ich rąk”.

Przekonania o byciu na słabszej pozycji, o ciągłym zagrożeniu były dla Żydów w diasporze motywacją do wytężonej pracy i kreatywności. Setki lat takiego życia wytworzyły w nas mechanizm, który legł u podstaw start-upowego myślenia. Dzisiejsi przedsiębiorcy w tej branży są ekspertami w znajdowaniu szybkich i efektywnych rozwiązań problemów.

Izrael to również kraj imigracji, tygiel kulturowy żydowskich przybyszów z różnych części świata. Przyjeżdżali tu na przestrzeni dekad, a każdy dawał coś od siebie. Kulturowy ferment i wymiana pomysłów mogły uczynić to miejsce lepszym i otwartym na różnorodność i pomysły.

Jest jeszcze jedna odpowiedź na pytanie, jak to było możliwe – istnienie izraelskiej armii. Po pierwsze, bo zmusza nastolatki do szybkiego dorastania i dostosowania się do trudnego świata, gdy w tym czasie ich równolatki w krajach Zachodu mogą swobodnie cieszyć się młodością. Po drugie, armia stała się wielkim laboratorium start-upów w dziedzinach obronności i wywiadu. Wielu żołnierzy, którzy służą w takich oddziałach, łatwo znajduje potem pracę w innowacjach. Znów więc istnienie ciągłego zagrożenia stało się motorem do rozwoju technologii w dziedzinie obronności.

Aplikacje, leki, rolnictwo

Lista znanych izraelskich start-upów jest długa i stale rośnie.

Kierowcy na całym świecie, także w Polsce, nawigują przy użyciu izraelskiej aplikacji Waze. Użytkownicy komunikują się ze znajomymi, używając stworzonej tu aplikacji Viber (w przeszłości używali komunikatora ICQ). Wszędzie przekazujemy sobie pliki, używając pamięci USB. Inne izraelskie start-upy stworzyły np. druk cyfrowy, zaporę sieciową, pocztę głosową i wiele innych wynalazków. Ostatnio do listy dołączyła technologia mobileye, pomagająca kierowcom ­bezpieczniej poruszać się po drogach.

Ale izraelski rynek start-upów nie ogranicza się do techniki. To także medycyna: np. octan glatirameru (lek na stwardnienie rozsiane), izraelska wersja wykorzystywanego w kardiologii stentu, a także nogi robotyczne – protezy, które umożliwiają chodzenie. W rolnictwie – pomidory cherry, systemy ogrzewania wody energią słoneczną czy inteligentne systemy nawadniające (liderem jest firma Netafim, operująca też w Polsce). W obronności hitem był kiedyś pistolet maszynowy uzi (produkowany od 1956 r. do dziś, w kolejnych wersjach). Teraz prym wiedzie „Żelazna Kopuła”: system, który niedawno ochronił północ kraju przed dwudziestoma nadlatującymi irańskimi rakietami.

Izraelski sen

W ostatnich dekadach w naszych słownikach zagościło nowe słowo, które przyprawia przedsiębiorców o szybsze bicie serca: exit, czyli kupno start-upu. Izraelska matka nie marzy już dla swojego dziecka o karierze prawnika czy lekarza – chce raczej, by pracowało w odnoszącym sukcesy start-upie. Exitem mogą się pochwalić setki izraelskich start-upów – ich pomysły chętnie wykupują za miliardy dolarów takie firmy jak Microsoft, Facebook czy Google. Izraelski sen ma teraz jeden scenariusz: założyć start-up, zrobić exit i zostać młodym milionerem, który nie musi już się martwić o utrzymanie siebie i rodziny.

Nie możemy zapomnieć o jeszcze innym start-upowym umyśle w tym kraju: o Szimonie Peresie, pochodzącym z Wiszniewa. Jeszcze zanim ukuliśmy słowo „startupowiec”, ten człowiek przez dziesięciolecia pokazywał nam swoim przykładem, co znaczy myśleć w tych kategoriach. Był w stanie zlokalizować problem i znaleźć sposób na jego rozwiązanie.

Największym przykładem jego działalności było stworzenie przemysłu nuklearnego w Dimonie – czyli znanego izraelskiego sekretu, o którym każdy (poza Izraelczykami) może dziś swobodnie opowiadać.

„Nie mamy żadnych skarbów, które moglibyśmy pozyskiwać z tej ziemi, więc odkryliśmy coś najcenniejszego: skarb ludzkiego umysłu” – mawiał Peres. Miał sporo racji: z powodu tego właśnie skarbu ośmiu Izraelczyków zdobyło Nobla, trzech Nagrodę Turinga, a jeden Medal Fieldsa (zwany „Noblem matematyki”). Jak na małe i młode państwo nie lada osiągnięcie.

Takie umiejętności, taki „izraelski umysł” były potrzebne, aby przemienić nieurodzajną błotnistą glebę z północy kraju i piaski pustyni z południa w oazę. Warunkiem było stworzenie pierwszego w historii rolnictwa high-tech. Takiego, które zapewni stały dopływ wody na pustyni i umożliwi uprawę owoców i warzyw w trudnej ziemi.

Pokój jak start-up

Co dalej? Premier Beniamin Netanjahu lubi powtarzać, że Izrael jest wyspą stabilności w oceanie problemów dookoła. Ale trzeba przyznać, że nie wszystko w narodzie start-upów jest takie różowe. Szalone koszty życia (kupienie mieszkania przez młodych ludzi w tym kraju jest prawie niemożliwe, a cena mleka jest jedna z wyższych na świecie), rosnąca przepaść między biednymi i bogatymi, podziały polityczne i społecz­­ne (głębokie jak nigdy wcześniej), gigantyczne korki na drogach... Mentalność, która sprzyja tworzeniu start-upów – mówienie „ihie beseder” (wszystko będzie dobrze), „możesz mi zaufać”, kombinowanie – ma też swoją cenę: korupcję zbierającą żniwo również na najwyższych szczeblach państwa.

Być może następnym najważniejszym start-upem dla Izraela będzie pokój. Taki, który połączy siły i umiejętności umysłów z innych krajów tego regionu, a także pomoże oszczędzić wielkie sumy wydawane teraz na obronność i przeznaczyć je na rozwój oraz edukację.

Długa droga, jaką izraelska gospodarka pokonała – zaczynając od jałowej ziemi, rozwijając rolnictwo i przemysł, zmieniając się z systemu socjalistycznego w wolny rynek, a potem w rynek start-upów – udowadnia, że wszystko u nas jest możliwe. ©

OFER ADERET jest reporterem zajmującym się tematyką historyczną w dzienniku „Haaretz”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2018

Artykuł pochodzi z dodatku „70 lat państwa Izrael