To już siódma wojna z rzędu: o co chodzi w konflikcie między Żydami i Palestyńczykami?

Podstawowy problem na tym małym kawałku ziemi polega na tym, że słowa „szalom” i „salam” każdy rozumie tu na swój sposób, a towarzyszą temu sprzeczne aspiracje.

14.10.2023

Czyta się kilka minut

Palestyńczycy uciekają do bezpieczniejszych obszarów w Gazie po izraelskich nalotach, 13 października 2023 r. Fot. MAHMUD HAMS / AFP / East News

Wiem, że sposób, w jaki połączyłem w tytule wojnę i pokój, uznany zostanie za klasyczny oksymoron. Wyruszamy jednak w podróż do państwa i regionu, dla którego wszelkie sprzeczności są chlebem powszednim. Owszem, cały świat jest pełen rozdźwięków i różnic. Ale jeśli gdzieś jest ich epicentrum, to właśnie tu, na Bliskim Wschodzie, a szczególnie w Izraelu.

Zacznijmy od tego, że jeśli chcemy zrozumieć ów pionierski pod względem wysokich technologii kraj, dumnie zwący się „Start-Up Nation”, musimy sięgnąć aż do czasów starożytnych, gdy pod naporem Rzymian Żydzi stracili swe państwo. Wiele trudu, ofiar i krwi kosztowało ich, by spełniła się „nadzieja dwóch tysiącleci, że będziemy wolnym narodem w naszej ziemi, w kraju Syjonu i Jerozolimy”. To fragment utworu „Hatikwa”, czyli „Nadzieja” – hymnu Izraela, który napisał w 1878 r. poeta Naftali Herc Imber, polski Żyd urodzony w 1856 r. w Złoczowie w Galicji.

UWIKŁANI W HISTORIĘ  Dokładnie rzecz ujmując, marzenia te ziściły się 14 maja 1948 r., gdy w sali wystawowej telawiwskiego Muzeum Sztuki Dawid Ben Gurion (urodzony pod nazwiskiem Grün w 1886 r. w Płońsku) odczytał tekst deklaracji niepodległości Państwa Izraela (hebr. Medinat Israel). Na pamiątkę tego wydarzenia każdego roku celebrowane jest państwowe święto Jom Ha-Acmaut (Dzień Niepodległości). 

Jednak polityka nie znosi próżni. W różnych epokach zmieniali się panujący w Ziemi Izraela (hebr. Erec Israel). Żydzi nigdy nie opuścili jej całkowicie. Najnowsze badania naukowe potwierdzają, że z kraju wypędzono jedynie elitę, a pozostały masy ludowe. Po zniszczeniu Jerozolimy żydowskie życie religijne zaczęło się rozwijać w Safedzie. Wkrótce także Jerozolima odrodziła się jako ważny ośrodek żydowski. 

Wspólnoty żydowskie funkcjonowały również w Hebronie, Jafie i wielu innych miejscach Ziemi Izraela. Jednak pomiędzy brzegiem Morza Śródziemnego a Jordanem dominację polityczną, kulturową i demograficzną zyskali w ciągu kolejnych wieków muzułmanie. 

O PEŁNĄ STAWKĘ  Najważniejsze i najliczniejsze skupiska żydowskie znalazły się natomiast w diasporze, czyli w rozproszeniu w Europie, obu Amerykach i wielu innych miejscach świata. Tam kwitło żydowskie życie intelektualne, tam też w wieku XIX narodziła się idea odrodzenia Izraela. 

Idea syjonistyczna, by odbudować „żydowską siedzibę narodową”, godziła w interesy i aspiracje polityczne muzułmańskiej większości. Po II wojnie światowej chcieli oni tu budować arabską Palestynę, może nie tyle bez Żydów, co na pewno bez ich odrębnego państwa. Odrzucili zatem plan podziału spornego terytorium na dwa państwa (większe arabskie i mniejsze żydowskie), które zaproponowała Organizacja Narodów Zjednoczonych. Przegrywając tym samym, jak się wkrótce okazało, walkę o pełną stawkę. 

Współcześni Arabowie z tego kawałka świata, czyli Palestyńczycy, próbują cofnąć czas. Tego samego dnia, gdy Żydzi świętują Dzień Niepodległości, obchodzą Nakbę, czyli Dzień Katastrofy. Na początku posłużyłem się zwrotem „Uwikłani w historię”, którym nawiązuję do wydanej w tym roku znakomitej książki Waldemara Łazugi „Uwikłani w przeszłość”. Profesor Łazuga dowodzi, że jakkolwiek rozumiany powrót do normalności w 1918 r., po 123 latach zniewolenia Polski, nie był łatwy dla nikogo. Trzy dekady później do normalności miał wrócić Izrael, tyle że po 2 tys. lat. To tym bardziej nie mogło być łatwe.

WOJNA? KTÓRA WOJNA?  Pamiętam moje wykłady dla studentów w Tel Awiwie w 2016 r. Było to duże wyzwanie. Tuż przed wyjściem na pierwsze zajęcia moja przyjaciółka i koordynatorka Miriam powiedziała: „Tak przy okazji, wśród studentów masz Żydów i Arabów”. Jedni i drudzy wspaniali. W zasadzie to „jedni i drudzy” jest tutaj nieadekwatne, bo tak do końca nie wiedziałem, kto jest kim, i po paru minutach zajęć uznałem, że w sumie to nie ma znaczenia. 

Po zajęciach długo o tym myślałem. Dlaczego jest tak, że na sali wykładowej, w sklepie, ośrodku zdrowia, szpitalu, kinie, firmie, krótko mówiąc, w wielu dziedzinach życia to, jakiej jesteś narodowości czy wyznania, nie ma większego lub zgoła żadnego znaczenia, na co dzień zaś kwestie narodowe i wyznaniowe w tak fundamentalny sposób decydują o naszym życiu? Takie pytanie można sformułować w dowolnym miejscu świata. Ale to w Izraelu stoi za nim dramat terroru i wojen. 

Jeśli chodzi o kwestię wojen, to utkwiła mi w pamięci sytuacja, gdy podczas zajęć jedna ze studentek w pewnym momencie zadała pytanie: kilka razy użyłeś pojęcia „wojna”, ale o którą wojnę ci chodzi? Uświadomiłem sobie, że w Polsce, gdy używamy słów „przed wojną” i „po wojnie”, przeważnie mamy na myśli II wojnę światową (w każdym razie tak było przed agresją Rosji przeciw Ukrainie). 

Tymczasem w Izraelu, który w tym roku obchodził 75-lecie istnienia, doszło do kilku „dużych” wojen (rok 1948, 1956, 1967, 1973, 1982, 2006) i dziesiątek operacji wojskowych. Wojna wypowiedziana przez Hamas Izraelowi 7 października jest więc siódmą z rzędu „dużą” wojną. 

Średnio licząc, co 10 lat wybucha tu „duża wojna”, a niemal każdego dnia dochodziło do mniejszych potyczek, ataków czy zamachów terrorystycznych.

„POKÓJ WAM”  Jeśli przedstawicieli obu stron zapytamy, o co walczą, najczęściej usłyszymy, że... o pokój! Pokój jest tu odmieniany przez wszystkie przypadki. W języku hebrajskim „szalom” (pokój) to uniwersalne pozdrowienie o każdej porze dnia i nocy. Występuje też w złożeniu „szalom alejchem”, „pokój wam”. Ten zwrot ma odpowiednik w arabskim: „salam alejkum”.

Podstawowy problem polega na tym, że każdy rozumie tu pokój na swój sposób, a towarzyszą temu sprzeczne aspiracje. Dobrze widać to w Jerozolimie, która słowo „pokój” manifestuje już w swej nazwie. Wszak w hebrajskim Jerozolima, to „ir” (miasto) i „szalom”. Wyodrębnia się jeszcze trzeci człon, tj. „ir szalom el”, miasto pokoju Boga. 

Mój przyjaciel Marcel Goldman (ur. 1926 r. w Krakowie), któremu poświęciłem biografię – ocalały z Holokaustu, ceniony ekonomista, który wybił się w bankowości, pisarz, zdeklarowany ateista – ma na ten temat (jak wielu innych zachowujących dystans do religii) odrębne zdanie. W jednym ze swoich utworów (opublikowanym w tomie wierszy „A w nocy przychodzą myśli”, wyd. Kraków 2012) stawia sprawę krótko i dobitnie: „Miasto pokoju – Puste słowa”. Pisze też o gorliwych wyznawcach trzech religii objawionych: „A u większości / Ich wszystkich / Jest miód na języku, / Ale nienawiść w sercu”. 

Kwestie historyczne i religijne mają przełożenie na bieżącą politykę. Dla Żydów jest oczywiste, że Jerozolima to ich „wieczna stolica”. Arabowie są przekonani, że Jerozolima powinna być stolicą niepodległej Palestyny. Czy tak sprzeczne racje można pogodzić?

ŚWIĘTE WZGÓRZE NIEZGODY  W centrum Jerozolimy znajduje się sporne Wzgórze Świątynne, na którym są meczet Al-Aksa i Kopuła na Skale, zbudowane w miejscu, skąd zdaniem muzułmanów archanioł Gabriel zabrał proroka Mahometa do nieba. Jerozolima jest trzecim najświętszym miejscem islamu, po Mekce i Medynie. Ale zanim Jerozolima zyskała tak wysoki status wśród muzułmanów, wcześniej była już świętym miastem judaizmu i chrześcijaństwa. Na Wzgórzu Świątynnym znajdowała się słynna Świątynia Jerozolimska. 

Dziś o Wzgórze Świątynne toczy się nieustanny spór. Przypomnijmy, że 28 września 2000 r. wybuchła Intifada Al-Aksa, druga intifada Palestyńczyków przeciw władzom Izraela, którą sprowokowała wizyta na Wzgórzu Świątynnym generała Ariela Szarona, wówczas lidera prawicowej partii Likud, późniejszego premiera. W styczniu 2023 r. Wzgórze odwiedził izraelski minister spraw wewnętrznych Itamar Ben Gwir, lider skrajnie prawicowej partii Żydowska Siła.

Izraelczycy wprawdzie nie odmawiają muzułmanom prawa do swobodnego dysponowania meczetem Al-Aksa, ale część z nich (na pewno ci o usposobieniu narodowym i religijnym) nie godzi się na to, aby byli oni wyłącznymi gospodarzami całego Wzgórza Świątynnego. 

Dodajmy, że u jego stóp znajduje się Ściana Zachodnia (hebr. Kotel ha-Maarawi). Upowszechniła się też nazwa Ściana Płaczu, ale przestałem ją stosować, odkąd przyjaciele w Izraelu uświadomili mnie, że ma ona dla nich konotacje antysemickie. Niezależnie jednak od tego, którą nazwą się posłużymy, mówimy o przestrzeni świętej dla wyznawców judaizmu, wierzących, że Bóg nigdy nie opuścił tego miejsca. 

To przeświadczenie nie jest obce również chrześcijanom, co poświadczają modlitwy złożone tu przez papieży Jana Pawła II, a następnie Benedykta XVI.

POWTARZAJĄCA SIĘ SEKWENCJA  Na początku tego roku już nie tylko muzułmanie, ale też przedstawiciele Białego Domu przestrzegali stronę izraelską i samego ministra Ben Gwira, aby przemyślał swoje zamiary, bo niechybnie doprowadzą one do eskalacji napięcia. Wizyta jednak się odbyła, a Ben Gwir przybył tu jeszcze dwukrotnie. Każda z tych wizyt spotkała się z międzynarodową krytyką, gdyż w pewien sposób naruszała kruche status quo. Wydawać się jednak mogło, że to tylko słowa... 

Poza wszelką dyskusją jest to, że żaden spór, czy to polityczny, czy religijny, nie powinien znaleźć ujścia w mordowaniu cywilów, kobiet i mężczyzn, dzieci, starców. Dokonana przez terrorystów z Hamasu masakra Żydów (szczegóły są tak drastyczne, że nie ważę się ich opisywać) to „czyste zło”, jak określił ich zbrodnie prezydent USA Joe Biden, nie mają żadnego usprawiedliwienia. Są one dramatem Izraelczyków, jednak jeszcze większe ich konsekwencje poniosą sami Palestyńczycy. 

Jest to swego rodzaju powtarzająca się sekwencja: Palestyńczycy atakują, przeżywają krótką ekstazę wynikającą z odniesionych na pierwszym etapie „sukcesów”, a później następuje odwet Izraela. 

SUKCES Z KONSEKWENCJAMI  Nieco odmienny przebieg towarzyszył wojnie sześciodniowej (5-10 czerwca 1967 r.). Zapoczątkował ją Izrael, choć powszechnie wiadomo, że miała charakter wyprzedzający, gdyż przywódcy Egiptu i Syrii, jak też kilku innych państw regionu zapowiadali Żydom, że „zepchną ich do morza”. Pisząc wprost, szykowali Izraelowi powtórkę Holokaustu. Rząd izraelski wyciągnął z tego wnioski i uderzył pierwszy. 

Siły Obronne Izraela (hebr. skrót „Cahal”) odniosły wtedy spektakularny sukces. Izrael zyskał status regionalnego mocarstwa. Państwo i jego mieszkańcy nabrali pewności siebie. Napłynęły inwestycje zagraniczne. Pierwszy raz w historii Izraela nastała ekonomiczna prosperity, i to na dużą skalę.

Przyjmuje się, że właśnie ten oszałamiający sukces, a następnie pycha i przekonanie o własnej świetności legły u podstaw zagrożenia egzystencjalnego, które przyniosła wojna Jom Kipur (6-25 października 1973 r.). Mówi się też o uśpieniu czujności Izraela, który został zaatakowany przez wojska Egiptu i Syrii nieprzypadkowo w to jedno z największych świąt żydowskich. Wielu żołnierzy było na przepustkach w domach, panowało ogólne rozprężenie służb. Musiało minąć trochę czasu, zanim rząd, służby specjalne i wojsko opanowały sytuację i przeszły do kontrataku. 

HISTORYCZNE ANALOGIE  Ta historia powtórzyła się dziś, niemal dokładnie w 50. rocznicę wybuchu wojny Jom Kipur (co nie musi być przypadkiem). W analizach dotyczących przyczyn, przebiegu i skutków tamtej wojny często gubi się jeden element, który jest krępujący dla świata. Otóż Izrael nigdy nie cieszył się nadmiarem empatii ze strony międzynarodowej opinii publicznej. Po wojnie sześciodniowej stopniała ona jeszcze bardziej. 

Miażdżące zwycięstwo Cahalu z 1967 r. sprawiło, że Izrael zaczęto traktować jako siłę dominującą. Wskutek tego zaczęto wymagać od władz tego państwa, by mając przewagę, nie wykorzystywały jej do „niewspółmiernych w stosunku do zagrożenia” uderzeń odwetowych. W stosunku do ataków wyprzedzających wyrozumiałość świata wygasła już całkowicie. Niektóre rządy państw Zachodu wprost zastrzegły: jeśli Izrael znów okaże się stroną atakującą, zawiesimy wspólne projekty i wprowadzimy embargo na broń oraz amunicję. To (także) dlatego rząd premier Goldy Meir, choć wiedział o planowanym ataku, nie zdobył się na to, by uderzyć pierwszy.

Teraz mnożą się spekulacje, jak to jest, że tajne służby – Mosad, Aman, Szin Bet – miały tyle sygnałów o wrogich zamiarach Hamasu i nie zareagowały. Tylko jak miały reagować? Wysłać do Gazy notę protestacyjną, czy od razu czołgi? A zatem izraelskie służby i wojsko musiałyby zachować permanentną gotowość bojową, ale każdy, kto ma choć mgliste pojęcie o tej materii, wie, że to niemożliwe. Któregoś dnia „przyśniesz”. 

DYLEMAT ODWETU  Izraelczycy „przysnęli” 7 października 2023 r. Przebudziły ich strzały i syreny. Przeszli do kontrofensywy. W mediach polskich i międzynarodowych można przeczytać już komentarze, że ich reakcja jest ponad miarę, że giną niewinni Palestyńczycy. Zdarza się i taki komentarz: „Nie odmawiam Żydom prawa do życia i obrony, ale...”. 

Każdy człowiek jest tak samo ważny, niezależnie, Żyd czy Palestyńczyk. Tylko co robić, gdy Hamas ustawia wyrzutnie rakiet na dachach szkół? Co robić, gdy swe centra dowodzenia umieszcza w podziemiach szpitali? Wychodząc naprzeciw tej sytuacji, izraelski przemysł zbrojeniowy wyspecjalizował się w produkcji precyzyjnie naprowadzanych rakiet. W warunkach niezwykle gęstej zabudowy w Gazie niewiele to jednak daje. 

Dlatego gdy Izrael chlubi się, że ma „najbardziej humanitarną armię świata”, wielu reaguje śmiechem. Zestawienie słów „humanitarna” i „armia” wydaje się oksymoronem. Proszę jednak wskazać drugą armię świata, która przed atakiem wysyła ostrzegające esemesy do cywilów. 

Powściągliwość władz kosztuje życie Izraelczyków. Wojna Jom Kipur pochłonęła 2,5-3 tys. zabitych. Wtedy to po raz pierwszy w historii współczesnego Izraela podłamany został autorytet państwa, a może nie tyle państwa, co przywódców. 

Lili Haber (ur. 1947 r. w Krakowie, przewodnicząca Związku Krakowian w Izraelu, zaangażowana w dialog polsko-żydowski i polsko-izraelski), oceniała: „Wojna Jom Kipur przerwała bieg życia wielu osób, także mojego i moich najbliższych, i zakłóciła istniejący porządek. Wcześniej byłam pewna, że liderzy wiedzą, co robią. Od tego czasu jestem pewna, że nie wiedzą”. Wojna Jom Kipur stała się doświadczeniem pokoleniowym (co zobrazowano w serialu „Dolina łez” z 2020 r.).

IZRAEL SIĘ ZMIENIA  Z każdej wojny izraelskie państwo i społeczeństwo wychodziły odmienione. A w ostatnich miesiącach dodatkowo dała o sobie znać polaryzacja społeczeństwa. W stołecznej Jerozolimie, w Tel Awiwie i innych ośrodkach doszło do manifestacji setek tysięcy (w niespełna 10-milionowym kraju) przeciwników reformy wymiaru sprawiedliwości realizowanej przez rząd Netanjahu. Na ulicę wyszli nie tylko przeciwnicy premiera i jego projektu, ale też ci, którzy przede wszystkim obawiają się ugrupowań ultraprawicowych i ultraortodoksyjnych, mających coraz większy wpływ na politykę państwa. 

Polaryzacja ta przesłania zewnętrznym obserwatorom skomplikowaną sytuację wewnętrzną, na którą wpływ mają też czynniki ekonomiczne. Izrael zajął niechlubną czołówkę pośród najwyżej rozwiniętych państw świata, w których rozwarcie się „nożyc” dochodowych postępuje najszybciej. Nie wszyscy mogą bowiem pracować w sektorze wysokich technologii. Nie każdy ma pomysł na dochodowy start-up. O tych ludziach lewica i centrum zapomniały. 

Z drugiej strony, wskutek trendów demograficznych społeczność ortodoksów i ultraortodoksów jest coraz liczniejsza. Stanowi już nie marginalną, lecz coraz bardziej znaczącą część elektoratu. Do głosu dochodzą też kolejne pokolenia Żydów orientalnych (hebr. Mizrachi, dosłownie Wschodni), którzy mają poczucie, że ich rodzice i dziadkowie zostali w Izraelu zmarginalizowani. 

ODSUNIĘTE PROBLEMY Wszyscy oni żyją jednak w państwie, którego zasady funkcjonowania jak dotąd wyznaczali świeccy i liberalni Żydzi europejscy. Przyglądając się polskim i światowym nagłówkom, można było odnieść wrażenie, że sprawa jest prosta: wystarczy, żeby Beniamin Netanjahu odszedł z polityki. Wczytując się jednak w prasę izraelską, oglądając tutejszą telewizję i przysłuchując się radiu, dowiemy się szybko, że nie są to tak proste sprawy, jak wydaje się większości mainstreamowych komentatorów. 

Porą wieczorową i nocą, gdy piszę swoje prace naukowe, słucham niemal wyłącznie radia izraelskiego. Z uwagi na upodobania muzyczne, ustawiam głównie te stacje radiowe, które kierują swą ofertę do Mizrachi. Emitowane są tam również audycje publicystyczne, dzwonią słuchacze. Widać, jak wiele po ich stronie jest rozżalenia, bólu. Czuli się dotąd w swym państwie niedoceniani i nieszanowani. Wojna być może na pewien czas odsunie na bok te problemy, ale ich nie rozwiąże. Powrócą one po jej zakończeniu bardzo szybko. 

Skala masakry na Izraelczykach jest tak duża, że w Izraelu tę wojnę traktuje się nie jako jedną z operacji przeciw Hamasowi, ale wojnę o charakterze egzystencjalnym. Obudziła się izraelska psyche, mówiąca o konieczności walki o przetrwanie. 

Najlepsze pióra głównych tytułów prasowych w Izraelu kalkulują, że Netanjahu będzie próbował wyjść cało z opresji. W Polsce Konstanty Gebert wyraził obawy, że choć jego odejście wydaje się przesądzone, nie oznacza to otwarcia drogi do przejęcia władzy przez demokratyczną opozycję. Na czoło mogą się wysunąć partie skrajnie prawicowe i ultrareligijne. Podzielam ten niepokój. 

ZAPOMNIANA ROCZNICA O ile w mediach wielu komentatorów dostrzegło, że obecna wojna wybuchła niemal w 50. rocznicę wojny Jom Kipur, to z niewielkim zainteresowaniem spotkała się 30. rocznica porozumień izraelsko-palestyńskich, które zawarto w Oslo, a podpisano 13 września 1993 r. w Waszyngtonie. 

Sygnatariuszami tego historycznego porozumienia byli minister spraw zagranicznych Izraela Szimon Peres i urzędnik ds. polityki zagranicznej Organizacji Wyzwolenia Palestyny Mahmoud Abbas. Po tym uroczystym akcie w ogrodach Białego Domu uścisnęli sobie dłonie premier Izraela Icchak Rabin i Jasir Arafat, lider OWP. Patronował temu prezydent USA Bill Clinton. Tak naprawdę porozumienia te miały nie tyle wieńczyć drogę do pokoju, ale ją na dobre zapoczątkować. U kresu tej drogi miało stanąć rozwiązanie dwupaństwowe. 

Ciosy wymierzone w tamte porozumienia zaczęto zadawać już wkrótce po ich podpisaniu. Dodajmy uczciwie, że padły z obu stron konfliktu. Wbrew oczekiwaniom terror palestyński nie ustał. Izraelczycy poczuli się zawiedzeni i oszukani. Wiele położyli na szali, nic nie otrzymując w zamian. Krwawy rachunek wystawiono Icchakowi Rabinowi, którego 4 listopada 1995 r. (notabene po demonstracji pokojowej) zamordował ultraprawicowy ekstremista żydowski Jigal Amir, wywodzący się ze środowiska politycznego, do którego blisko wspomnianemu już ministrowi Itamarowi Ben Gwirowi. Potem były kolejne wydarzenia, zamachy, uderzenia odwetowe itd., itp.

CO DALEJ  Paradoksalnie jednak, przeżywany w tych dniach wstrząs otwiera nową perspektywę. Nie wiemy jeszcze, na jak dużą skalę rozwinie się wojna. Przyjdzie jednak czas na rokowania pokojowe. Klimat polityczny Bliskiego Wschodu jest taki, że autorytetem cieszy się tylko silny. Jeśli Izrael dowiedzie swej siły, to znów będzie mógł wykazać inicjatywę pokojową. 

Zważmy, że w przeszłości najdalej posunęli do przodu sprawę pokoju izraelscy wojskowi, charyzmatyczni liderzy i silne osobowości, jak Menachem Begin, Ariel Szaron czy Icchak Rabin. Tego ostatniego zapamiętaliśmy przede wszystkim jako współautora rzeczonych porozumień pokojowych. Ale zanim to nastąpiło, służył on w wojsku, doszedł do stopnia generała, w latach 1964-68 był szefem Sztabu Generalnego. 

Wojna toczy się więc o pokój, nawet jeśli dla kogoś zabrzmi to dwuznacznie. 

Zważmy jednak, że na Bliskim Wschodzie tych dwuznaczności jest znacznie więcej. 

 

Prof. ŁUKASZ TOMASZ SROKA jest historykiem, pracuje na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Specjalizuje się w historii Żydów i Galicji oraz historii i współczesności Izraela. Autor książek, m.in.: „Polskie korzenie Izraela”, „Tel Awiw. Nowoczesne miasto starożytnego narodu”. Wkrótce ukaże się jego książka „Lili Haber. Drugie pokolenie po Holokauście w Izraelu. Narodziny nowego narodu”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Izrael-Palestyńczycy: wojna o pokój