Izrael liczy na Polskę

Dla Polski racją stanu są tak dobre stosunki z Izraelem, jak z Unią Europejską. Tymczasem relacje UE z państwem żydowskim, zawsze skomplikowane, dziś przeżywają szczególnie głęboki kryzys. Polityka zagraniczna III RP musi odpowiedzieć na to wyzwanie.

01.02.2004

Czyta się kilka minut

---ramka 321927|prawo|1---Dyskusja na temat przyszłej konstytucji europejskiej i powszechne kibicowanie “naszym" w walce o Niceę przesłoniły problem zasadniczy: nową rzeczywistość, w jakiej znajdziemy się za niecałe pół roku. Od 1 maja nie tylko przestaną obowiązywać cła, a zaczną - miejmy nadzieję - dopłaty, LOT przestanie być monopolistą, a w kilku krajach będziemy mogli legalnie podjąć pracę. Zmieni się coś więcej: nasze położenie geopolityczne. Nie tracąc suwerenności, staniemy się częścią większej całości, ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Przez ostatnie 14 lat w polskiej polityce zagranicznej poza celami głównymi - wstąpieniem do NATO i UE - pojawiły się nowe kierunki zainteresowań. Teraz trzeba będzie zharmonizować je ze wspólną polityką zewnętrzną Unii. Czasem konieczne będzie nawet zwrócić UE uwagę na sprawy czy obszary nas szczególnie dotyczące, a w polityce unijnej marginalne - by wspomnieć Białoruś czy Ukrainę. Niekiedy nasze widzenie spraw świata różni się jednak diametralnie od stanowiska niektórych krajów Unii. Tak było w sprawie Iraku, tak jest - i zapewne będzie - w kwestii stosunków transatlantyckich. Bo choć nazwano nas już koniem i osłem trojańskim USA, to niezależnie, jakiej jeszcze postaci z bestiariusza by nie wyciągnięto, obrona obecności sił amerykańskich w Europie to nasza najgłębsza racja stanu, której w ramach 25-tki będziemy musieli bronić z poświęceniem nie mniejszym niż Nicei.

Obszarem, na którym może wystąpić szczególna rozbieżność, mogą być stosunki z Izraelem czy szerzej - problem konfliktu na Bliskim Wschodzie. Polska będzie chciała utrzymać jak najlepsze stosunki z Izraelem, tymczasem stosunki Unii z państwem żydowskim, zawsze skomplikowane, przeżywają głęboki kryzys. Rozwiązanie powstającego stąd dylematu będzie jednym z ważniejszych wyzwań naszej polityki zagranicznej.

Strategiczne partnerstwo

Stosunki Polski z Izraelem mają burzliwą historię. W 1948 r. Polska entuzjastycznie poparła powstanie państwa Izrael. Wkrótce, gdy Związek Radziecki rozpoczął flirt z krajami arabskimi, sprawy zaczęły się psuć, i to do tego stopnia, że w czerwcu 1967 r. oficjalne stosunki z Izraelem zerwano. Nastał okres głębokiej wrogości. Z obu stron zresztą, bo po antysemickiej hecy roku 1968, kiedy resztki polskich Żydów zmuszono do opuszczenia ojczyzny, z całą mocą powrócił stereotyp Polski jako kraju antysemickiego. Propaganda w kraju i antyizraelskie głosowania na międzynarodowych forach - i to przez bez mała trzydzieści lat - sprawiały, że każda, nawet najbardziej niewinna próba podważenia stereotypu skazana była na niepowodzenie. Toteż gdy w 1990 r. Polska ponownie nawiązywała stosunki z Izraelem, trzeba było zaczynać nie tyle od zera, co od głębokiej zapaści. Pokłady uprzedzeń, krzywdzących stereotypów, zwykłej niewiedzy były i są ogromne. Dziś stosunki polsko-izraelskie, po naszym jednoznacznym zaangażowaniu się w obalenie dyktatury w Iraku (grożącej przede wszystkim Izraelowi), a zwłaszcza po decyzji o udziale w stabilizacji tego kraju, określić można wręcz jako strategiczne partnerstwo.

Dla Polski Izrael zawsze będzie krajem wyjątkowym. Jeszcze w pionierskim okresie mandatu brytyjskiego władze polskie wspierały osadnictwo w Palestynie i opowiadały się za państwem żydowskim. Ciekawym rozdziałem było wspieranie, także w postaci dostaw broni i szkolenia kadr, Nowej Organizacji Syjonistycznej Zewa Żabotyńskiego. W pierwszym okresie niepodległości Izraela ponad połowa posłów do Knesetu wywodziła się z Polski, a nasz język można było usłyszeć w Tel Awiwie czy Hajfie równie często jak hebrajski. Zresztą do współczesnej hebrajszczyzny weszło wiele polskich słów. I na odwrót: sporo słów tworzących naszą mowę ma korzenie hebrajskie. Jak choćby piękny i często przez obie nacje używany “bałagan".

Także dla Izraela Polska to kraj nieprzeciętny. Mimo zmian demograficznych dla wielkiej liczby jego mieszkańców to kraj rodzinnych korzeni. W miarę ustępowania stereotypów te pozytywne elementy będą odgrywać coraz większą rolę. Już zresztą odgrywają, o czym świadczą gigantyczne kolejki przed naszą ambasadą w Tel Awiwie tych, którzy chcą odzyskać polskie obywatelstwo. Ten fenomen ma oczywiście podłoże praktyczne - już za kilka miesięcy paszport polski będzie paszportem unijnym - ale przecież nie dokonałby się bez przełamania uprzedzeń. Z naszego punktu widzenia to ruch pozytywny - Izraelczycy powracający do polskiego obywatelstwa to potencjalnie ważne i wpływowe lobby.

Moralny obowiązek, polityczna kalkulacja

By jednak takie “naturalne" czynniki konsolidujące mogły się uwidocznić, trzeba było wysiłków z obu stron. Zmiana w relacjach była możliwa, bo po 1989 r. polskie władze robiły wszystko, by specjalny charakter stosunków III RP i Izraela nie pozostawał tylko hasłem. Listę ciągnąć można długo: jednoznaczne “przepraszam" prezydentów Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego wypowiedziane w Knesecie, postawa i świadectwo Władysława Bartoszewskiego, zaangażowanie rządu premiera Jerzego Buzka w powstanie katedry polskiej w Jerozolimie a następnie Instytutu Polskiego w Tel Awiwie, pierwszego instytutu polskiej kultury poza Europą. Pomogło umiejętne gaszenie pożarów, choćby tego wokół oświęcimskich krzyży.

Co ważne: nie kończyło się na gestach czy słowach. Izrael to jeden z najważniejszych partnerów gospodarczych Polski poza Europą: od 1997 do 2002 r. eksport do tego kraju wzrósł z 16 do 145 mln USD, a obroty osiągnęły 260 mln. Wartość izraelskiego kapitału zainwestowanego w Polsce szacuje się na 2 mld dolarów. Gospodarki naszych krajów są idealnie komplementarne. Przy imporcie Izraela sięgającym 35 mld USD (wielkość zbliżona do całości polskiego eksportu) osiągnięcie wymiany handlowej w wysokości miliarda dolarów rocznie to perspektywa realna. Ważnym barometrem stosunków między krajami jest współpraca wojskowa: zamknęliśmy np. kontrakt na zakup i wspólną produkcję rakiet typu “spike". Równie istotną rolę może odgrywać turystyka. Izraelczycy to nacja ruchliwa - tylko w ub.r. ponad 4 mln z nich wyjechało poza granice kraju. Przytłaczająca większość podróżowała do Europy. Także dla Polaków - gdy przełamany zostanie monopol windujący na niebotyczny poziom ceny biletów lotniczych i zmienią się warunki bezpieczeństwa - Izrael, czyli także Ziemia Święta, będzie miejscem masowych odwiedzin. Możliwości współpracy o znaczącym wymiarze finansowym są więc ogromne.

Perspektywy gospodarcze nie są jednak najważniejsze: Polska nadal ma wobec narodu żydowskiego moralny dług do spłacenia. Jeśli chcemy przywoływać piękne karty wspólnych dziejów, a było ich niemało, musimy też bez niedomówień, tak jak zrobił to chociażby prezydent Kwaśniewski w Jedwabnem, powiedzieć, że w przeszłości miało miejsce wiele wydarzeń haniebnych. Musimy przyznać, że postawy antysemickie w Polsce to nie tylko przeszłość i że niejednokrotnie wysiłek w ich zwalczanie jest daleki od oczekiwań. W tym aspekcie dobre, specjalne stosunki z Izraelem to moralny obowiązek i polityczna kalkulacja. Akurat tu, wbrew Machiavellemu, a za Bartoszewskim, autorem słynnej książki o tym, że warto być przyzwoitym, oba aspekty się uzupełniają. Poprzez ich rozwijanie oraz bezkompromisową walkę z każdym przejawem antysemityzmu dajemy świadectwo, że wbrew stereotypom Polska nie jest antysemicka, ale że jest krajem, w którym ta choroba, zaszczepiona pod koniec XIX stulecia, zwalczana jest równie skutecznie, jeśli nie lepiej niż w innych krajach.

Jak bardzo ów nieprzezwyciężony stereotyp Polsce szkodzi, przekonać się mógł każdy, kto uczestniczył w lobbingowych przedsięwzięciach na terenie USA: dobre stosunki z Izraelem stanowią tam kapitał, który trudno przecenić.

Unia - tak blisko i daleko

Choć głównym motywem starań Izraelczyków o polskie obywatelstwo jest przystąpienie naszego kraju do Unii Europejskiej, to członkostwo to może się stać też przyczyną niemałych komplikacji w naszych kontaktach z Izraelem.

Relację Unia-Izrael cechuje ambiwalencja. Francja, Grecja czy Belgia są wobec Izraela krytyczne, podczas gdy Niemcy, Holandia, Wielka Brytania i Dania zachowują stanowisko bardziej powściągliwe. Zwłaszcza Niemcy łączy z Izraelem szereg powiązań. Przez lata kierowały do Izraela potężną pomoc: w ciągu półwiecza ponad 40 mld dolarów. Jeszcze w latach 90. Niemcy przekazały Izraelowi trzy nowoczesne okręty podwodne.

Kultura, stopień rozwoju gospodarczego i politycznego, wreszcie bogata sieć powiązań rodzinnych i towarzyskich sprawiają, że Izrael bliższy jest Europie niż jakikolwiek inny kraj zamorski. Z drugiej strony, konflikt ze światem arabskim (z którym niektóre kraje europejskie łączą silne więzy), a także sposób, w jaki Izrael ów spór prowadzi, sprawiają, że stosunek do państwa żydowskiego bywa krytyczny, by nie powiedzieć: wrogi. Postawa Unii jako całości jest wypadkową tych sposobów widzenia. Najczęściej opiera się na zasadzie najniższego wspólnego mianownika.

Izrael łączą z UE bliskie związki gospodarcze. Obroty handlowe przekraczają 20 mld dolarów, dzięki umowie stowarzyszeniowej z 1995 r. (ratyfikowanej pięć lat później) handel obywa się bez barier. Izrael uczestniczy w unijnych programach badawczo-rozwojowych, czerpiąc z tego zresztą korzyści większe niż wielu członków UE. Od 1981 r. Unia ma w Izraelu swe przedstawicielstwo, także w Brukseli akredytowany jest reprezentant Izraela. Mogłoby się wydawać, że stosunki z Piętnastką rozwijają się znakomicie - co jakiś czas podnoszą się głosy, że Izrael powinien pomyśleć o... członkostwie w UE.

Jest jednak druga strona medalu. Już podczas pierwszej intifady (1987-91) ówczesna Europejska Wspólnota Gospodarcza przyjęła szereg deklaracji krytycznych wobec Izraela. Potem wszystkie europejskie próby mediacji zakończyły się fiaskiem. Proces pokojowy ruszył dopiero po wojnie w Zatoce w 1991 r. Wspólnota europejska, właśnie przekształcająca się w UE, była obok Rosji, USA i ONZ jednym z czterech pełnoprawnych uczestników konferencji w Madrycie (1991). Zasadniczym rozmowom pokojowym patronowała jednak nie Unia, lecz Norwegia i USA. Rozmowy toczyły się w Oslo, a ceremonia podpisania porozumienia przez Iccaka Rabina i Jasera Arafata odbyła się w Waszyngtonie (wrzesień 1993). Wzięli w niej udział ministrowie z Rosji i Norwegii. Przedstawiciela UE nie było.

Unia angażowała się w proces pokojowy, biorąc na siebie ciężar pomocy dla Autonomii Palestyńskiej. W latach 1994-2001 z całego świata przekazano władzom Autonomii 3,3 mld dolarów, z czego ponad połowa pochodziła z budżetu Wspólnoty. W tamtych latach nadzieje na pokój były powszechne. Na konferencji w Barcelonie w 1995 r. przyjęto deklarację, w myśl której w ciągu kilkunastu lat na obszarze wokół Morza Śródziemnego miała powstać strefa wolnego handlu, a wszystkie kraje regionu miały ściśle współpracować. Podjęto inicjatywy, nazwane “procesem barcelońskim". Do wybuchu drugiej intifady (wrzesień 2000) odbyło się wiele spotkań w ramach “koszyków" bezpieczeństwa, ekonomii i finansów, spraw społecznych i kultury. Jednak gdy kolejne spotkanie miało się odbyć w Libanie, kraj ten ogłosił, że nie zaprosi Izraela. Proces się załamał, choć spotkania w węższym gronie odbywają się nadal.

Najważniejsza jest jednak rola Unii jako członka “kwartetu", czyli czterech uczestników Konferencji Madryckiej, sponsorujących kolejne plany pokojowe, od raportu Mitchella i planu Teneta (z 2001 r., zakładały współpracę izraelskich i palestyńskich sił bezpieczeństwa, wstrzymanie operacji zbrojnych i powrót do rozmów) po tegoroczną “mapę drogową" (przewiduje powstanie państwa palestyńskiego do końca 2005 r.). Wszyscy uczestnicy kwartetu, z wyjątkiem USA, mają na Bliskim Wschodzie wysłanników zajmujących się tylko procesem pokojowym.

Praktyka jest bardziej skomplikowana: Unia coraz wyraźniej zajmuje w konflikcie bliskowschodnim stanowisko krytyczne wobec Izraela, przyjmując rolę nie tylko sponsora, ale i rzecznika Autonomii Palestyńskiej.

"Izrael zagrożeniem dla pokoju"

Z przeprowadzonych przez profesora Paula Luifa z Wiedeńskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych analiz głosowań na forum ONZ wynika, że w kwestiach bliskowschodnich Unia Europejska osiąga niemal pełny konsensus (w innych kwestiach wynosi on 50-75 proc.). Jeśli wziąć pod uwagę wszystkie głosowania, to zbieżność między Izraelem a Unią jest około 50-procentowa (a więc nawet nieco wyższa niż między Unią a USA). Rzecz ma się jednak inaczej, gdy głosowania dotyczą Bliskiego Wschodu. Tu różnica jest zupełna: 97 proc. głosowań było rozbieżnych (z USA - 86 proc.). Tymczasem Egipt w ponad 80 proc. głosował w sprawach bliskowschodnich tak jak Unia, a jeszcze bardziej zbieżnie, bo w ponad 90 proc. głosowała Rosja (informacja dla miłośników historii: profesor Luif w swych obliczeniach sięgał do przeszłości - okazało się, że w 1979 r. ZSRR głosował w 80 proc. inaczej niż EWG, która jednak tylko w połowie przypadków osiągała konsensus).

W sprawie Bliskiego Wschodu między Izraelem (i USA) a zjednoczoną Europą istnieje więc niemal pełna rozbieżność. Nic dziwnego, że Unię coraz częściej postrzega się w Izraelu jako instytucję nieprzyjazną. Ma to konkretne skutki. Nowy wysłannik UE, belgijski dyplomata Marc Otte (zastąpił Hiszpana Miguela Moratinosa), jest bojkotowany przez władze izraelskie - dotychczas spotkał się w Jerozolimie jedynie z niższymi urzędnikami. Izrael utrzymuje, że część funduszy pomocowych Unii pośrednio bądź bezpośrednio wspiera struktury terrorystyczne. Szczególnie ostra polemika dotyczy podręczników szkolnych, finansowanych, jak cały system oświaty w Autonomii, ze środków Unii, które zawierają treści dalekie od idei pojednania.

Czarę goryczy przelały dwa wydarzenia. Najpierw przed belgijskim sądem oskarżono premiera Ariela Szarona za brak reakcji na masakry ludności cywilnej przez sprzymierzone z Izraelem chrześcijańskie bojówki w Libanie w 1982 r., ostatnio zaś opublikowano dane “Eurobarometru", z których wynika, że 59 proc. mieszkańców UE uważa Izrael za największe zagrożenie dla światowego pokoju. Dla Izraelczyków to kolejny dowód, że w Europie, tym razem Zachodniej, kultura antysemityzmu nie została wypleniona, lecz w przebraniu krytyki polityki izraelskiej ma się dobrze.

Niestety, o potwierdzenie tej tezy nietrudno. W 2003 r. w Europie Zachodniej odnotowano kilkadziesiąt antysemickich wybryków. Od napisów i obraźliwych rysunków na murach przez podpalenia synagog, szkół i bezczeszczenie cmentarzy, po fizyczne ataki na rabinów czy wyróżniających się strojem religijnych Żydów. Nieco wcześniej, w lipcu 2001 r., światowa konferencja ONZ przeciw rasizmowi i nietolerancji w Durbanie zmieniła się w antyizraelski festiwal, w którym, do końca uczestniczyły kraje europejskie, nieśmiało protestując jedynie przeciw antysemickim wystąpieniom. Niewolne od antysemickich akcentów bywają też niektóre europejskie media, które stronniczo relacjonują konfliktu izraelsko-palestyński, co m.in. miało zasadniczy wpływ na wyniki “Eurobarometru".

Przywódcy europejscy sugerują, że te fakty nie są ze sobą powiązane, jednak mieszkańcy Izraela i światowa społeczność żydowska sądzą inaczej. Rabin Marvin Heir z Centrum Wiesenthala w Los Angeles stwierdził, że antysemityzm w Europie przybrał rozmiary przypominające sytuację sprzed II wojny światowej. To przesada - trudno obecne incydenty porównać z Nocą Kryształową czy nawet polskim “gettem ławkowym". Lecz między Izraelem a Europą rośnie mur równie kontrowersyjny jak ten, który Izraelczycy budują wokół terenów Autonomii Palestyńskiej. Ta wrogość drastycznie obniża skuteczność wysiłków pokojowych: jeden z członków “kwartetu" przez jedną ze stron konfliktu nie jest uważany za bezstronnego mediatora. Zresztą rozdźwięki w “kwartecie", choćby w kwestii stosunku do Arafata, sprawiają, że kolejne próby przerwania spirali przemocy kończą się fiaskiem. Europejczycy oskarżają Amerykanów, że nie wywierają wystarczającego nacisku na Izrael, Amerykanie zarzucają Europejczykom niekonsekwencję: najpierw popierają powołanie rządu z premierem Abbasem, a potem ułatwiają Arafatowi torpedowanie jego poczynań. W rezultacie jeśli dziś bomby wybuchają rzadziej, to nie dlatego, że strony są bardziej skłonne do kompromisu, lecz z powodu fizycznego zmęczenia walczących oraz faktu, że kontrowersyjne i tak gorąco krytykowane metody walki z terrorystami są jednak do pewnego stopnia skuteczne.

Polskie wiano

Niestety, nic nie wskazuje, by sytuacja miała się szybko zmienić. Co więcej, w Europie podnoszą się głosy, że konieczne jest wywarcie silniejszego nacisku na Izrael i to nie tylko przez kolejne oświadczenia. Na przykład obłożono cłem towary izraelskie wytwarzane w osiedlach na Wzgórzach Golan, na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy. Ekonomicznie nie ma to wielkiego znaczenia, ale symbolika tej decyzji jest wyraźna. W parlamencie europejskim raz po raz pojawiają się pomysły antyizraelskich sankcji. Także ze stolic europejskich płyną sygnały, że jakieś kroki przeciw Izraelowi mogą być podjęte. Szczególnie mocno krytykuje się budowę zabezpieczeń granicznych, zwanych “nowym murem berlińskim". Nawet najbardziej życzliwe wobec Izraela Niemcy przekazały Silwanowi Shalomowi, izraelskiemu ministrowi spraw zagranicznych, jednoznaczny sygnał: coraz trudniej będzie nam bronić Izraela na forum europejskim. Wysocy urzędnicy europejscy nie ukrywają, że bardzo liczą na nowe kraje Unii, wśród nich szczególnie na Polskę. Czy nie są to oczekiwania nadmierne?

To prawda, Polska wniesie do Wspólnoty doskonałe stosunki z Izraelem, a także pewną wrażliwość, odmienną od zachodnioeuropejskiej. Polacy lepiej niż ktokolwiek rozumieją, czym jest realne niebezpieczeństwo wymazania całego kraju i narodu z map. A przecież takie niebezpieczeństwo od chwili powstania państwa Izrael nad nim ciąży. Polska nie ma także - mimo krzykliwego antysemickiego marginesu - znaczącej mniejszości, dla której walka z Izraelem to raison d’etre. Przeciwnie, nieliczni polscy muzułmanie stanowić mogą przykład, że ta wielka religia ma też tolerancyjne oblicze. Jesteśmy wreszcie szczególnie wyczuleni na próby pouczania i strofowania mniejszych przez większych. A także na stosowanie podwójnych standardów.

Polska ma istotny, wręcz strategiczny interes w utrzymywaniu dobrych stosunków z Izraelem. I to niezależnie od tego, jak ocenialibyśmy konkretnych przywódców tego kraju i prowadzoną przez nich politykę. Czy jednak dobra wola wystarczy? Czy będziemy potrafili skutecznie przedstawić nasze racje i do nich przekonać? Tym bardziej, że na forum Unii Europejskiej będziemy przecież musieli bronić swych interesów ekonomicznych i politycznych, a dopiero w drugiej kolejności priorytetów polityki zagranicznej. Jak dotąd za dobrze nie wiadomo, w jaki sposób dochodzi się do konsensusu w tych sprawach.

Czekają nas niemałe wyzwania. Skuteczność polskiej dyplomacji zależeć będzie od tego, jak będziemy do nich przygotowani. A czasu zostało niewiele. Niezależnie od losów Nicei, Unia będzie żyć swoim życiem. A Polska powinna się w niej zachowywać, i mądrze, i przyzwoicie, a to nie zawsze będzie łatwe.

MACIEJ KOZŁOWSKI jest publicystą i dyplomatą; w l. 1999-2003 był ambasadorem RP w Izraelu. Autor m.in. książek “Krajobraz przed bitwą" (1985), “Między Sanem a Zbruczem" (1990, 1999).

---ramka 321926|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2004