Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeden z posłów PiS-u w patriotycznej zapewne egzaltacji porównał wystąpienie premier Beaty Szydło do przemówienia Józefa Becka z maja 1939 r. Wielu mamy ostatnio w Sejmie historyków (na czoło wysuwa się Ryszard Petru z refleksją o potrzebie obrony konstytucji obowiązującej od 3 maja 1791 r.), jednak tweet posła Tarczyńskiego trafnie ukazuje istotę myślenia części – mam nadzieję, że nie całości – PiS-u o stosunkach z Unią Europejską, a ściślej z Komisją Europejską. Argumenty prawne i polityczne rządu są na wyczerpaniu, a zatem będziemy z nią walczyć – jak Beck przykazał – honorem.
PiS ma niebywały talent wciskania ludzi krytycznych wobec Unii w objęcia Fransa Timmermansa i Jeana-Claude’a Junckera (brr...!), ale nie wolno zignorować kilku faktów. Po pierwsze, premier Szydło i jej obrońcy mają rację, kiedy mówią, że Komisja stosuje podwójne standardy w ocenie państw członkowskich. Francja i Niemcy przez lata łamały zasady deficytu budżetowego, Niemcy w minionym roku złamały przepisy unijne, wprowadzając kontrole na swoich granicach. Te i inne nadużycia były ignorowane albo tuszowane przez Komisję, w przeciwieństwie do przypadku Polski, która w ciągu kilku miesięcy zmieniła się z pupilka Brukseli w bestię, która pożera demokrację na śniadanie, obiad i kolację.
Po drugie, poziom wielu argumentów opozycji, dotyczących rzekomego braku wystarczającej proeuropejskości zwolenników rządu jest tak niski, że nie da się ich bronić. Zwłaszcza nie da się obronić argumentu naczelnego, według którego Polska – jako odbiorca środków unijnych – powinna wypełniać polecenia Komisji w ramach europejskiej solidarności. Ze środków unijnych korzystają wszystkie państwa Wspólnoty; wśród beneficjentów netto znajdują się takie państwa jak Hiszpania, Portugalia, okresowo nawet Luksemburg, a Francja i Niemcy korzystają bardziej niż Polska na Wspólnej Polityce Rolnej. Przede wszystkim jednak unijne środki rozdzielane są w zamian za otwarcie dla lepiej rozwiniętych krajów Europy Zachodniej liczącego miliony odbiorców rynku zbytu. Nie byłoby niemieckiego boomu eksportowego, gdyby nie europejskie – w tym polski – rynki. Bzdurą zatem jest twierdzenie, że Polska kieruje się narodowym egoizmem, a np. Niemcy – paneuropejskim altruizmem i przyrodzoną dobrocią serca. Chodzi o realizację umowy obowiązującej wszystkich członków UE.
Po trzecie, niestety ma chyba również rację premier Szydło, kiedy sugeruje, że została oszukana przez Fransa Timmermansa, który w rozmowie z premier z zadowoleniem przyjął rządowe propozycje wyjścia z kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego, jednak już następnego dnia postawił ultimatum, grożąc wprowadzeniem kolejnego etapu unijnej procedury wobec Polski.
Jeśli prawdą jest to, co pisała „Rzeczpospolita” na temat rozmowy – premier miała zadeklarować stopniowe wprowadzenie do TK sędziów wybranych przez PO, a także była otwarta na kwestię publikacji wcześniejszych orzeczeń TK – to nagła ofensywa wiceprzewodniczącego KE wydaje się nie tylko bezsensowna, ale szkodliwa dla rozwiązania kluczowego problemu, który dzieli dziś Polskę i Komisję Europejską.
Równie bezsensowna i szkodliwa jest jednak reakcja rządu w postaci przepchnięcia w Sejmie uchwały w sprawie obrony suwerenności RP. Chciałbym napisać, że to reakcja „kuriozalna”, ale w przypadku PiS-u obrona suwerenności Polski przed instytucją, do której weszliśmy z własnej woli i którą popiera 80 proc. Polaków, nie jest niczym kuriozalnym. Przy obecnym katastrofalnym poziomie opozycji każde zaostrzanie konfliktu politycznego jest na rękę PiS – nawet przegłosowanie idiotycznej uchwały o obronie Polski przed Komisją Europejską.
Komisja – żeby nie wiem, jak chciała – nie pozbawi Polski prawa głosu w Unii, bo nie znajdzie jednomyślności w tej sprawie, a Jarosław Kaczyński wcześniej czy później będzie musiał ustąpić w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Lepiej, żeby stało się to przed szczytem NATO, o czym prawdopodobnie lider PiS wie i dlatego w ostatnich dniach widać było ewolucję jego poglądów na ten temat. Teoretycznie nie ma bezpośredniego przełożenia między tymi dwiema sprawami, ale z pewnością można sobie wyobrazić sytuację, w której przy braku rozwiązania sporu wokół TK niektórzy europejscy członkowie NATO przysyłają na szczyt delegację niższej rangi.
To starcie pokazuje istotną cechę obecnych rządów w Polsce i ich relacji z Komisją. Jest nią dramatyczna nieumiejętność realizowania przez polski rząd własnych interesów w Brukseli oraz jawna wrogość i skłonność do politycznej manipulacji niektórych urzędników Komisji wobec polskich władz.
Słowa o Targowicy, obronie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej i decyzjach w sprawie Polski, które miałyby zapadać w Brukseli, a nie w Warszawie, pokazują tylko bezsilność władz, które w sporze o Trybunał Konstytucyjny dochodzą do ściany. Decyzje w sprawie Polski zapadają w Brukseli od lat 90., kiedy postanowiliśmy być częścią Unii i zgodziliśmy się na oddanie tej instytucji części suwerenności – z przyzwoleniem zdecydowanej większości Polaków, kolejnych rządów (w tym dwukrotnie rządów PiS). M.in. po to, żeby nie musieć wybierać, jak minister Beck, między honorem a pokojem. ©