Integracja po polsku

W małej miejscowości pod Warszawą najlepiej widać blaski i cienie w relacjach Polacy – uchodźcy.

14.05.2018

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu o agresji uchodźców czeczeńskich w Lininie, Media Narodowe, maj 2017 r. / YOUTUBE
Kadr z filmu o agresji uchodźców czeczeńskich w Lininie, Media Narodowe, maj 2017 r. / YOUTUBE

W studiu telewizji TVN o uchodźcach rozmawiają Maciej Konieczny z partii Razem i poseł Tomasz Rzymkowski z Kukiz’15. „Przyjęliśmy tysiące czeczeńskich uchodźców z ogarniętego wojną kraju. Wtedy prawica nie miała problemu” – przypomina Konieczny.

„Przykład Czeczeńców jest bardzo dobry. Wystarczy pojechać do Góry Kalwarii i porozmawiać z mieszkańcami pobliskiego ośrodka dla uchodźców. Usłyszeć ich opinie na temat przybyszów z Kaukazu. Od razu można nabrać wrażenia, że to był błąd” – odparowuje Rzymkowski.

„Dlaczego?” – dopytuje prowadzący Andrzej Morozowski.

„Straszenie nożami i tego typu incydenty są normalnością w Górze Kalwarii. To są fakty!” – grzmi poseł i odsyła do internetu.

Na YouTubie znajdziemy film przygotowany przez Media Narodowe, projekt organizatorów „Marszu Niepodległości”. Otwiera go sekwencja sprzed ośrodka. Zaparkowane samochody, ludzie przed bramą. Grupa mężczyzn rzuca się na siebie z pięściami. Wypowiedzi mieszkańców gminy: „Czeczeni mówią wprost, że pieniądze które dostają w polskich złotych, wymieniają na euro, wywożą. Nie pracują, bo nie mają takiego zamiaru. Mają bardzo dużo dzieci, bo za każde dostają bardzo dużo pieniędzy”. „Dla nich pobicie Polaka to normalka”. „My nie możemy się bać w swoim własnym kraju”.

Na pewno coś było

Linin, gmina Góra Kalwaria, czterdzieści minut jazdy od Warszawy. Wąska asfaltowa droga, lasy, bloki dla wojskowych, domy pomiędzy sadami. Jednostka wojskowa zamieniona w największy w Polsce ośrodek dla uchodźców. Tu czekają na decyzję osoby, które poprosiły o ochronę międzynarodową. Ukraińcy, Gruzini, ale głównie Czeczeni. Z ośrodka mogą swobodnie wychodzić, po pół roku legalnie pracować. Dzieci trafiają do pobliskich szkół.

W sadzie nieopodal pan Janusz przycina gałęzie.

– Sam zatrudniłem czterech. Pół dnia porobili i więcej ich nie chciałem – mówi. – Towar niszczą. Nie chcą robić. Nie do pracy są stworzeni! Podobno dostają po 700 złotych na głowę. Za nic. Jeden co prawda lepiej robił, ale już zniknął.

Ludzie, którzy pobudowali się naprzeciwko ośrodka, mówią, że teraz żałują. Jak była jednostka, to każdy wierzył, że będzie bezpiecznie. A według nich jest dokładnie na odwrót.

Po drugiej stronie ulicy willa, wielki podjazd, luksusowe auto. Młode małżeństwo nie podaje nazwisk. Wiadomo, co ci uchodźcy wymyślą?

– Jeszcze niedawno po dwudziestu chłopa stało przy drodze, ręce w kieszeni, albo siedzieli w kucki. Blokowali przejazd. To jest inna religia. Oni będą robić swoje enklawy i już. Teraz jest spokój, odkąd na stałe pilnuje ich policja – mówi pan domu.

A pani domu twierdzi, że samochód jej zarysowali. Zaczęli się śmiać, pojechali dalej. Poszła na policję, ale mundurowi rozłożyli ręce. Czeczeni nie mieli ubezpieczenia. Poza tym, przyznaje małżeństwo, nic ich nie spotkało. Nie słyszeli, żeby kogoś pobili. Ale na pewno coś było.

Prawo szariatu

O ośrodku zrobiło się głośno w kwietniu zeszłego roku, gdy w szkole w Coniewie chłopiec z Polski pobił się z czeczeńskim kolegą. Interweniował ochroniarz. Czeczen zadzwonił do mamy. Przyjechała z dwoma kolegami. Pani zrobiła awanturę, panowie popchnęli nauczyciela, spadły mu okulary. Później, jak pisały media i opowiadali mieszkańcy, ­mężczyźni spacerowali przed szkołą, walili pięściami w drzwi i okna. Portal wPolityce.pl donosił: „Pobito ochroniarza na oczach dzieci!”

„To przelało czarę goryczy” – opowiada na filmiku Michał Gwardys, którego dzieci uczą się w szkole. To lider stowarzyszenia Rodzina Polska Pamięć i Tożsamość. W 2016 roku pod ramię z ONR-em protestował przeciwko „islamizacji Polski”. Rok później zebrali kilka tysięcy podpisów pod petycją o likwidację ośrodka. Ówczesny szef MSWiA Mariusz Błaszczak odpisał, że prawo nie pozwala na jego zamknięcie, ale policja ma się tematem zająć. Teraz przed ośrodkiem cały czas stoi radiowóz.

Piotr, który ma dom w Lininie, wspomina: – Wcześniej ci z ośrodka rozbijali się samochodami, rajdy robili, wyścigi. Wszyscy są ekstremistami w dużej mierze. Ich religia się nie asymiluje. A uciekają, jak jest wojna. A z Polski ktoś uciekał? Każdy chwycił, co miał, i bronił ojczyzny.

Żona Piotra dodaje: – No i pamiętajmy: Polacy, niestety, w dużym stopniu są rasistami. Dlatego ich nie zaakceptują.

Sąsiedzi Dorota i Andrzej opowiadają, jak Czeczeńcy podjeżdżali samochodami do sadów. Jeden pilnował, reszta pakowała jabłka do worków. A wypadki! Wpadli w samochód sąsiadki. Miała połamaną miednicę. Nie zgłosiła na policję, bo się bała. Zresztą policjanci bali się Czeczenów, nie chcieli być posądzeni o rasizm.

W sieci jest film, na którym widać, jak Czeczeni zabraniają Ukraińcom nosić krótkie spodenki. Wprowadzają prawo szariatu!

Dorota codziennie musiała wyjeżdżać po córkę wracającą z liceum, bo ta nie chciała spacerować pod ośrodkiem. Bała się zaczepek mężczyzn. Choć, prawdę mówiąc, nigdy nic złego ją nie spotkało.

Dyrektorka w szkole organizowała dni kultury czeczeńskiej, ale to się za bardzo nie podobało polskim matkom. Protestowały: bo niby dlaczego dyrektorka chciała narzucać ich religię, ich zwyczaje?

Sąsiadka poszkodowana w wypadku z dziennikarzem nie chce rozmawiać. Podobnie mężczyzna, którego córkę Czeczeni podobno wciągali do samochodu.

Agnieszka Klimek, sołtys Linina, opowiada, że Czeczeńcy przynoszą noże do szkoły. Ponoć nie uczą się, chodzą po klasie, puszczają samoloty. Polskie dzieci nie mogą się uczyć. – Synowi Czeczeni podarli plecak, inny uderzył go w twarz. Do szkoły wezwano ojca czeczeńskiego chłopca. Strzaskał syna po twarzy. Takie tam jest wychowanie! Na szczęście już się uspokoiło. Dzieci z ośrodka porozdzielano po różnych szkołach – mówi Klimek.

Dla kogo te kontrole?

Jarosław Piasecki z komendy w Piasecznie słucha, notuje, łapie się za głowę. Jakie wciąganie do samochodu? Jakie noże? Wypadek? Groźby? Oni takich zgłoszeń nie mieli.

Po interwencji mieszkańców wystawili patrol. Zrobili kontrole drogowe, wlepili 38 mandatów, zatrzymali 6 dowodów rejestracyjnych. Tak z połowa należała do Polaków, którzy po drogach rozbijali się starymi traktorami. Nawet się polscy kierowcy denerwowali: co to jest, policja miała pilnować cudzoziemców, a nam robi kontrole! Stłuczki czeczeńskich samochodów z polskimi były dwie. Czeczeńcy mieli dowody rejestracyjne, prawa jazdy.

Co do przestępczości, to w Górze Kalwarii jest ona najniższa w powiecie.

Bogumiła Lachowicz, dyrektorka szkoły w Coniewie, przez 10 lat miała jeden przypadek, gdy czeczeńskiemu dziecku zabrano nóż. Ostatnio zarekwirowali kilka noży sprężynowych uczniom – ale polskim. Takie harcerskie. Rodzice im kupili.

Bywały lata, że połowę uczniów w szkole stanowili obcokrajowcy. Często dzieci przyjeżdżające z gór Kaukazu, tutaj pierwszy raz w systemie edukacji.

Dyrektorka przez lata przygotowywała rodziców na spotkanie z obcą kulturą. W szkole były zajęcia: „Czym jest islam?”, „Dlaczego religie się różnią?”, „Kto to jest uchodźca?”. Na szkolnych festynach Polki i cudzoziemki przygotowywały ciasto w jednej kuchni, a uczniowie z Czeczenii prezentowali narodowy taniec lez­ginkę.

Eksperci tłumaczyli nauczycielom: czeczeńskie dzieci muszą sobie wywalczyć pozycję w klanach. Narodowym sportem są zapasy. To, co niektórzy uważają za przemoc, to tradycja. Z czasem dostosują się do polskich zachowań.

W klasie, gdzie połowa uczniów nie mówi po polsku, jedni uczą się o pierwiastkach, drudzy dostają książeczki z nazwami dni tygodnia. Tu chemia i fizyka, a tu „a, b, c”. Ale polskie dzieciaki i tak mają najlepsze wyniki w gminie.

Dyrektorka tłumaczyła polskim rodzicom: „Dopiero co przyjechało nam trzydziestka nowych dzieci. Nie da się ich wychować w pięć dni”.

Sama wiele się nauczyła. Np. jak rozmawiać ze starszyzną z ośrodka. Czeczeńskim ojcom nie podawać ręki. W rozmowie siedzieć za biurkiem, jak urzędnik, żeby wzbudzać szacunek.

Coś pękło we wrześniu 2015 r. Jak dyrektor Lachowicz oglądała telewizję w wakacje, to czuła, że będą kłopoty. I miała rację.

Rodzice, naoglądawszy się uchodźców w telewizji, zaczęli dopytywać: na jakiej podstawie ci tutaj są w Polsce? Dlaczego się tu uczą? Ile dostają miesięcznie? Czy można ich wyrzucić?

Po wtargnięciu panów do szkoły było tylko gorzej. Nikt z uczniów nie widział uderzania w szyby. Nie było pobicia ochroniarza. Tych ludzi w Polsce już nie ma. Ale to za mało.

Nowa rada rodziców ustaliła: żadnych zajęć z tolerancji, integracji i innych takich bzdur. Dyrektorce kazano zdjąć wszystkie gazetki ścienne o cudzoziemcach. Informacje o tym, jak się przywitać w innym języku, zastąpiły fotografie żołnierzy wyklętych.

Teraz, jak cudzoziemskie dzieci przynoszą cukierki, polskie nie chcą ich wziąć. Uczniowie piątej klasy deklarują: Polska dla Polaków. Do szkoły zawitało, kiedyś nieznane, słowo „ciapaty”. „Wystrzelać tych ciapatych” – popisują się dzieci, które jeszcze chwilę temu bawiły się ze znajomymi z ośrodka.

Za pomoc dziękujemy

– Te wielkie pieniądze, które dostają uchodźcy w ośrodku, to 70 złotych. Na osobę. Miesięcznie. Jak żyć za 70 złotych? – zastanawia się Sharpudin Ilyasov, lider Stowarzyszenia Diaspory Czeczeńskiej w Polsce.

Przyjechał do Polski 11 lat temu. Wtedy Czeczeńców było w Polsce ok. 20 tys. Dzisiaj zostało ok. 8 tys. Bardzo dużo wyjechało do Niemiec, Francji. Nic dziwnego. Azylant z ośrodka oprócz 70 zł od państwa dostaje jeszcze 270 zł na dziecko, które chodzi do szkoły. Szału nie ma. Niełatwo też wynająć mieszkanie, bo jak Polak w słuchawce słyszy czeczeński akcent, to zaraz propozycja staje się nieaktualna.

Sharpudin pracował od rana do nocy: po budowach, przy sprzątaniu, jako ochroniarz w Biedronce, choć w Czeczenii był prawnikiem. Jego żona sprzątała w domach Polaków. Inną pracę trudno znaleźć, bo szefowie mają ten sam odruch, co właściciele mieszkań. Czeczen? Nie, dziękujemy.

O szczegółach swojego wyjazdu mówić nie chce. Wielu Czeczenów obawia się, że ciężka ręka Kadyrowa dosięgnie ich nawet w Polsce. Pokazują dokumenty. Raport Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka mówi o paleniu domów osób podejrzanych o terroryzm i ich rodzin. Służby Kadyrowa łatwo sprawdzą, kto jest bojownikiem. Zeznania wymuszają za pomocą pałek i wstrząsów elektrycznych. W aresztach molestowanie i gwałty nie są nowością. Każdy, kto nastąpi na odcisk Kadyrowa, może się już pakować. Za to przestępcy mają się całkiem nieźle. W ciągu pięciu lat w milionowej Czeczenii w konfliktach zginęło sześć tysięcy osób.

Sharpudin pyta więc: jak dzieci czeczeńskie mają być spokojne, jak widziały to, co widziały?

Mimo to polscy urzędnicy nie kwapią się, by pomagać Czeczenom. W 2017 r. o udzielenie ochrony międzynarodowej poprosiło 5 tys. osób. Pozytywnie rozpatrzono 520 spraw. Negatywnie 2 tys. Mieszkańcy ośrodków na decyzję czekają latami. Urzędnicy tłumaczą, że tyle trwa wydanie decyzji, potem odwołanie do sądu, trzy instancje... Mało komu starcza cierpliwości. W zeszłym roku trzy tysiące osób podziękowało Polsce za pomoc i pojechało szukać szczęścia na Zachód.

Ośrodki to błąd

Pracownicy ośrodka tłumaczą zachowanie lokatorów. Nie ma co bronić kradzieży jabłek, ale faktycznie: z czego mają żyć? A że kupują auta, to nic dziwnego, bo ośrodek jest w centrum lasu, pośrodku niczego. Do Biedronki mają pięć kilometrów.

Sharpudin zaś tłumaczy kłótnię z Ukraińcami: chodziło o pana, który spacerował w spodenkach po wspólnym przedpokoju. Tu nie chodzi o zasady religii, tylko zasady współżycia. Po hotelu też nikt w gaciach nie paraduje.

Jolanta Binicka z Refugee.pl mówi wprost: polskie ośrodki to błąd. Integracji nie sprzyjają, bo powstały na odludziu, często w byłych bazach wojskowych. We Francji i Wielkiej Brytanii uchodźcy zostają ulokowani w mieszkaniach. Sami robią zakupy, załatwiają swoje sprawy, gotują. Nie mieszkają pośrodku lasu. Szybko uczą się języka. A w Polsce myślą tak: „Po co uczyć się języka, skoro urzędnik wszystko załatwi?”. Młodzi wystają przed ośrodkiem, nudzą się, bo co mają robić?

Fundacja prowadziła zajęcia zawodowe. Był kurs fryzjerski, krawiecki, manicure, zajęcia dla budowlańców. Frekwencja wysoka, ale kursów już nie ma. Rząd wstrzymał wypłatę pieniędzy z unijnego Funduszu Azylu, Migracji i Integracji. To uderzyło we wszystkie organizacje pomagające obcokrajowcom.

Refugee.pl współtworzy też dni otwarte ośrodka. Sąsiedzi z okolicy próbują potraw z Ukrainy, Gruzji czy Czeczenii. Są tancerze capoeiry, klaun, wata cukrowa. W ubiegłym roku nie przyszedł nikt. Ale integracja, choć śladowa, jednak istnieje. Dzieci czeczeńskie i polskie razem walczą w sekcji zapasów przy szkole. Refugee.pl prowadzi zbiórkę na sprzęt, ubrania, wyjazdy na zawody. Zawodnicy w 2017 roku zdobyli 35 medali.

Winny cały naród

Ośrodek to rozrzucone na kilku hektarach bloki, ambulatorium, wojskowa stołówka. Na obiad: zupa zacierkowa, gołąbek w sosie pomidorowym, ziemniaki. W kolorowym punkcie przedszkolnym dzieciaki przerzucają się zabawkami. Jest też pokój modlitw, wspólne kuchnie i prysznice. I pokoje: kilkanaście metrów kwadratowych, piętrowe prycze. Trochę jak w więzieniu.

Samochody zniknęły sprzed bramy. Teraz mieszczą się na parkingu. Kobiety w chustach na głowie spacerują z wózkami. Mężczyźni dopalają papierosy.

Przychodzi Sultan, którego społeczność wybrała na starszego. Czarna kurtka, czapka z daszkiem, równo przystrzyżona broda. W ośrodku od 4,5 roku.

Sultan, który 20 lat w Czeczenii był nauczycielem, słucha o pretensjach mieszkańców i się uśmiecha. Przywykli do takiego zachowania w Rosji. Jak coś złego zrobił Rosjanin, to zrobił to Iwan, Piotr. Jak coś zrobił Czeczen – to winny był cały naród.

Tłumaczy. Są młodzi Czeczeni, którzy lubią szybką jazdę, to prawda. A Polacy nie jeżdżą? Jak ostatnio Polak robił sobie rajdy wokół stacji, to nikt nie zwrócił uwagi. Jak są tacy w ośrodku, co piją, wyłudzają pieniądze, źle się obnoszą, to starszyzna prosi, by ich usunąć. Był taki, co okradł sklep, bił się. Mężczyźni z ośrodka wskazali policji, który to, chociaż to wbrew tradycji, takie rzeczy powinno się załatwiać we własnym gronie.

Sultan właśnie dostał decyzję z urzędu. Pozytywną. Zostanie w Polsce. Jego dzieci tu ułożą sobie życie. Syn uczy się w liceum. Będzie programistą.

W Czeczenii, żeby dostać pracę, trzeba wręczyć łapówkę. Ludzie Kadyrowa opodatkują nawet ogródek z pomidorami i ogórkami. W Polsce nikt Sultana nie zaczepia, a policja nie bije. Polacy chyba nie wiedzą, jakie mają szczęście.

Poproszę następne pytanie

Ośmiolatki szarpią się, zabierają piłkę. Na macie ćwiczą przewroty, przysiady. Trener ubrany w koszulkę polskiej husarii doradza: „Teraz wasza para ćwiczy razem”. Rodzice na ławkach ze śmiechem komentują trening. Razem z polskimi dziećmi ćwiczą chłopcy z Czeczenii. Obok polskich mam pojedynki ogląda mama czeczeńska.

Marta, której córka ćwiczy zapasy, podpisywała petycję o likwidację ośrodka. Teraz myśli trochę inaczej. Jeśli uchodźcy nauczą się języka, to w porządku. Na zapasach nie przeszkadzają jej Czeczeni, bo są w małej grupie.

Ania też miała obawy, zanim posłała dziecko na zapasy. Jak to z tymi Czeczenami będzie? Ale jej przeszło.

Na korytarzu do treningu przygotowuje się starsza grupa. Czeczeńscy chłopcy i dziewczęta przyszli pieszo, siedem kilometrów. Witają się z polskimi kolegami. Dziewczyny biegają i piszczą po korytarzu, chłopcy gonią za nimi, woźna grozi palcem.

Pod szkołę podjeżdża Michał Gwardys, lider stowarzyszenia, które żądało likwidacji ośrodka. Jego dzieci też ćwiczą. Zagaduje czeczeńskich rodziców: czy dorzucą się do składki na salę? 15 złotych na miesiąc. „Tak, tak” – odpowiada brodaty mężczyzna.

Gwardys z prasą nie chce rozmawiać, bo gazety zrobiły z nich rasistów, buraków. Powie tylko, że były noże w szkole, groźby. Mieli prawo się bronić.

A czy nie przeszkadza mu, że jego dzieci teraz walczą ramię w ramię z dziećmi z Czeczenii? Czy nadal chce ich deportować?

Gwardys na to, że akcja stowarzyszenia nie była wymierzona w konkretne dzieci, tylko w całą społeczność. On tu sprzeczności nie widzi. „Następne pytanie poproszę”. ©

Współpraca: MAGDALENA DĄBEK


DEPORTACJE BEZ ŚWIADKÓW

Gdy Straż Graniczna wydala cudzoziemca, mogą mu, zgodnie z przepisami obowiązującymi od 2014 r., towarzyszyć przedstawiciele organizacji pozarządowych. Przepis ten jest jednak martwy. Spośród czterech instytucji, których Straż Graniczna powiadamia o planowanej deportacji, tylko jedna – Helsińska Fundacja Praw Człowieka – włącza się w ogóle w procedury. Ale i tak czyni to sporadycznie. W latach 2016-17 przez warszawskie lotnisko wydalono ponad 600 cudzoziemców. Przedstawiciel HFPC był obecny przy tej procedurze wtedy tylko trzy razy. W tych samych latach żadne z 900 doprowadzeń drogą lądową nie było objęte monitoringiem. Zbyt lakoniczne informacje, które nadchodzą od Straży Granicznej, powodują, że np. w głośnej sprawie ­Ameera Alkhawlany’ego, Irakijczyka wydalonego rok temu wbrew wyrokowi sądu, nikt nie interweniował. © PIOTR LITKA

Czytaj więcej na powszech.net/deportowani >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2018