Czarna dziura Kaukazu

Do zmęczonych mieszkańców doliny, która do niedawna była uznawana za "centrum kaukaskiego terroryzmu, powoli wraca spokój. Ale większość z nich nie widzi perspektyw na życie tutaj: myślą o emigracji, byle daleko od wojny, albo o powrocie do ojczyzny wolnej od rosyjskiego panowania. To drugie pragnienie jest bardziej odległe niż kiedykolwiek.

   Czyta się kilka minut

Babcia i wnuczka - pozostali członkowie rodziny zginęli /
Babcia i wnuczka - pozostali członkowie rodziny zginęli /

W ciągu ostatniego miesiąca w dolinie pankiskiej dwukrotnie zapanowała żałoba. Najpierw 18 czerwca lokalne władze czeczeńskie - nieuznawane przez Rosję - ogłosiły dwa dni oficjalnej żałoby narodowej. Powód: żołnierze prorosyjskiego premiera Czeczenii Ramzana Kadyrowa zabili prezydenta samozwańczej Republiki Iczkerii: szejka Abdula Chalima Sadulajewa. Dla siedmiu tysięcy Czeczenów, którzy mieszkają w należącej do Gruzji dolinie Pankisji, był on prawdziwym przywódcą i kontynuatorem polityki demokratycznie wybranego prezydenta Asłana Maschadowa. To sam Maschadow mianował Sadulajewa na następcę jeszcze w 2002 r. Tutaj, w Pankisji, nie uznawano prokremlowskiego Ału Ałchanowa. Czeczeńcy twierdzą, że ich prezydent zginął przez przypadek, natomiast Kadyrow chwalił się rosyjskim dziennikarzom, że Sadulajewa zlikwidowano w wyniku operacji specjalnej: miał wydać go za 1500 rubli narkoman, który "tak cenił swojego lidera, że sprzedał go za gram heroiny".

Nie minął miesiąc, a żałoba znów zapanowała, choć tym razem nieoficjalnie i nie wśród wszystkich Czeczenów - po tym, jak kilkanaście dni temu zginął Szamil Basajew, legendarny i kontrowersyjny dowódca partyzantów.

Nie widzieć śmierci

Nowym prezydentem Iczkerii (tak separatyści nazywają swą ojczyznę) został jeden z ostatnich wpływowych weteranów wojny z Rosją, Doku Umarow.

Rusłan, który z Umarowem przyjaźni się od dziecka, twierdzi, że można mu zaufać. Ostatni raz gościł go w swoim domu parę lat temu, już w czasie drugiej wojny rosyjsko-czeczeńskiej [pierwsza trwała w latach 1994-1996, druga wybuchła w 1999 r. - red.]. Teraz kontakt jest sporadyczny, najczęściej przez znajomych. Rusłan jest zrezygnowany, jak większość pankiskich mężczyzn. Bo Czeczen winien zapewnić byt rodzinie, a dziś to prawie niewykonalne. - Tu mamy tylko piękne góry i czystą wodę - powtarza Rusłan.

Faktycznie, ziemia w dolinie nie nadaje się do uprawy, choć sąsiednia Kachetia to gruziński raj dla winorośli i ojczyzna przedsiębiorców rolnych. Ale w Pankisji ludzie uprawiają głównie kukurydzę i warzywa w przydomowych ogródkach; mają też drzewa owocowe, hodują bydło. Tylko pracy nie ma, a ciężką sytuację ekonomiczną spotęgowali uchodźcy z Czeczenii, którzy napłynęli po 1999 r. Kistowie nie mieli wyjścia i masowo przyjmowali braci z północy. U Rusłana w pierwszym roku wojny mieszkało kilku znajomych.

Kistowie to też Czeczeńcy, tyle że porozumiewają się po gruzińsku. Przybyli przez góry do Gruzji w XIX w. Uciekali przed zemstą rodową lub armią rosyjską, która w czasie powstania Imama Szamila równała Kaukaz Północny z ziemią. W czasie stalinowskich zsyłek nie zostali wygnani na stepy Kazachstanu, jak inni Czeczeni. Pomogli im Gruzini, którzy zapisali w dokumentach ich nazwiska po gruzińsku i przekonali władze, że Kistowie są Gruzinami.

Jak wielu pankiskich Kistów, aż do drugiej wojny kaukaskiej Rusłan żył w Czeczenii. Pracować za bardzo nie musiał, bo prowizoryczny szyb naftowy zbudowany na jego malutkim skrawku ziemi dawał rodzinie 60 tys. dolarów miesięcznie. Teraz tankuje dwa litry benzyny raz na parę dni, żeby z żoną pojechać na bazar do Duisi. Jego szyb na terenie Czeczenii wpadł w ręce ludzi z otoczenia Kadyrowa, który kontroluje - w porozumieniu z Rosjanami - cały rynek nielegalnie wydobywanej ropy.

Dziś Rusłan jest tak zmęczony, że nie ma ochoty rozmawiać o polityce. Chciałby wykształcić dzieci i nie widzieć śmierci. Do Czeczenii nie wróci, dopóki choć jeden rosyjski but będzie deptał jego ziemię. Marzy o azylu w Kanadzie.

Na razie Czeczen ma inny, poważniejszy problem, który spędza sen z powiek całego rodu. O sprawie plotkuje Gruzja: członek rodu Rusłana, młody i obiecujący olimpijczyk-judoka, reprezentant Gruzji, postrzelił śmiertelnie chłopaka z drugiego górzystego regionu - Swanetii. U Swanów, podobnie jak u Czeczenów, obowiązuje niepisany zbiór zakazów i nakazów (adat), który w tym przypadku nakazuje zemstę. Swanowie z wioski zabitego byli już widziani w Tbilisi, więc Rusłan i inni członkowie starszyzny radzą, co robić, by siedzący w więzieniu Czeczen nie został pewnego dnia znaleziony martwy. Do czasu uregulowania sprawy cały tejp (ród) nie ma prawa świętować, odwołano nawet planowane śluby i wesela. Kariera judoki jest już pewnie skończona, ale jest jeszcze szansa na uratowanie mu życia.

Niestety, Czeczeni mimo i tak koszmarnej tragedii, jaka ich spotyka, nierzadko pchają się w kłopoty na własne życzenie. Parę dni wcześniej pewien Czeczen, którego mina pozbawiła nóg (porusza się na wózku), ugodził nożem w serce drugiego mieszkańca wioski w imię starych porachunków. Zaatakowany umarł. Zabójca, który nogi stracił podczas wojny z Rosją, skończy życie bądź w gruzińskich kazamatach, bądź w wyniku wendety krewnych ofiary.

Wolność albo śmierć

Wacha ma 50 lat. W Czeczenii znają go wszyscy jako jednego z czterech najsłynniejszych bardów epoki pierwszej wojny czeczeńskiej. Jego pieśń pt. "Wojownikiem byłem już jako niemowlak", której refren powtarza słowa skierowane do Jelcyna ("Boria, nie jesteś wojownikiem, jesteś alkoholikiem"), emitowała czeczeńska telewizja w okresie trzyletniej niezależności Groznego od Kremla w latach 1996-99.

Wacha przyszedł na świat w rodzinnej wiosce Szamila Basajewa: w Wiedeno. Jako sąsiad i przyjaciel brał udział w akcjach Szamila, których nie chce wymieniać. Był na nie zabierany nie jako mudżahedin czy terrorysta (jak by powiedzieli Rosjanie), ale jako piosenkarz zagrzewający do walki. Raz pokrzepiał ludzi Szamila nieprzerwanie cztery dni i noce. Potem pierwszy czeczeński prezydent Dżohar Dudajew nazwał go "prawdziwym synem Iczkerii". - Mały, bo mały jestem, ale zawsze syn - niewysoki Wacha śmieje się. - Rosja nie dała mi wyrosnąć od ziemi.

Opowiada, że ostatni raz widział Szamila jeszcze w tamtym stuleciu. Jest jednym z tych, dla których Basajew był biczem bożym przysłanym przez Allaha do walki o wolność Kaukazu. Podobnie jak wielu tutejszych Czeczenów wspomina, jak to jeszcze w dzieciństwie starzy mędrcy przepowiadali, że niedługo w górach urodzi się wojownik ze znamieniem księżyca na czole, który rzuci Rosję na kolana i pomści 300 lat nierównej walki. Tym człowiekiem miał być Szamil, który faktycznie miał specyficznie wklęśnięte czoło. Dlatego Wacha wierzył w siłę i szczęście komendanta, nad którym musiał czuwać Najwyższy.

Wacha pamięta dni, gdy zmordowani, głodni i chorzy uciekali w górach po ciężkich walkach. Sam Basajew niósł rannego Wachę na plecach po terenach nieznanych nawet alpinistom. Padali z sił, kiedy usłyszeli nadlatujące rosyjskie samoloty. Byli widoczni jak na dłoni, kiedy nagle ponadstuosobowy oddział nakryła czapa obłoków i uratowała im życie. Potem w okolicy pojawili się pasterze, którzy nakarmili swoich bohaterów.

Tak, Wacha często powołuje się na Koran i tłumaczy nim najprostsze ziemskie zdarzenia i sytuacje. Jednak przyszłość Czeczenii widzi bez radykalnych wahabitów, których nawet w dość liberalnej Pankisji namnożyło się w ostatnich latach. O ile do starego meczetu przychodzi w piątki z pięćset osób, to w nowo wybudowanym wahabickim można doliczyć się znacznie więcej brodatej młodzieży. - Ale nam nie potrzeba Arabów i wahhabitów - tłumaczy Wacha. - Żyliśmy wiekami w oparciu o nasze adaty, sufizm [liberalna interpretacja islamu - red.], wolność i szacunek do starców, kobiet i miłość do dzieci. Raz widziałem, jak emir Chattab [dowódca partyzancki rodem z Jordanii - red.] zwraca kobiecie uwagę, że ma za duży dekolt. Daj spokój Umar, mówię mu, zajmij się swoimi sprawami. Poszliśmy do walki tak szybko, że emir jeszcze się modlił, jak wróciliśmy z potyczki - szydzi Wacha.

Przyznaje, że otruty parę lat temu Jordańczyk był szczodry dla każdego, kto prosił o pomoc. Na pamiątkę Wasze została 12-strunowa gitara: prezent od Umara ibn Chattaba. Wacha przejmująco wykonuje na niej utwór "Swoboda ili smiert" autorstwa swego kolegi Chas Magomieda Chadzimuradowa.

Los Czeczena

Przez lata dolina pankiska była solą w oku Rosji. Po atakach na USA 11 września 2001 r. w rosyjskich mediach pojawiała się wyłącznie jako obóz szkoleniowy terrorystów z Al-Kaidy, targ broni, narkotyków i porywanych ludzi. Faktem jest, że w dolinie chroniły się i leczyły z ran setki mudżahedinów. Faktem jest też, że niejednokrotnie pobito tam i okradziono ze sprzętu zagranicznych dziennikarzy. Bano się najpewniej ujawnienia wizerunku "terrorystów". Przez parę lat zarówno bojownicy, jak i uchodźcy swobodnie wędrowali przez kaukaskie przełęcze w obie strony. Z doliną związany był też legendarny komendant polowy Rusłan Giełajew.

Po rozpoczęciu "operacji antyterrorystycznej" w Czeczenii w 1999 r. Giełajew nie mógł się dogadać z prezydentem Maschadowem i wraz ze swoim kilkusetosobowym oddziałem przeszedł do Pankisji. Stacjonował w okolicznych lasach, czasami schodził do wiosek. Miał wielu rannych. Ludzie wspominają, że wtedy w dolinie zapanował porządek. Gruzińska policja przestała tu zaglądać, choć nieraz na spotkania z Giełajewem przyjeżdżali parlamentarzyści, a nawet prezydent Eduard Szewardnadze.

Do dziś nie wiadomo, czemu miała służyć operacja, którą najprawdopodobniej zaplanowali z Giełajewem ludzie z gruzińskiego MSW. Jest tajemnicą poliszynela, że pewnego ranka w 2001 r. bojownicy Giełajewa zostali przetransportowani ciężarówkami gruzińskiego ministerstwa do wąwozu Kodorii na granicę z Abchazją, separatystyczną republiką, która po rozpadzie ZSRR oderwała się od Tbilisi i udała pod protektorat Kremla. Kiedy zajmowali kolejne wioski i podchodzili już prawie pod stolicę Abchazji, Suchumi, Gruzję ogarnął entuzjazm. Na parę dni uwierzono, że Czeczeńcy odbiją dla Gruzji to miasto - choć 10 lat wcześniej to oni, walcząc wtedy u boku Rosjan, Abchazów, Ormian i Kozaków, wypędzili z republiki 300 tys. Gruzinów, pozostawiając zgliszcza.

Może był to gest zadośćuczynienia? Może gruzińska prowokacja? Ci, co wiedzą, milczą. Wiadomo, że w operacji zginęło wielu bojowników Giełajewa, których groby porozrzucane są na cmentarzach doliny. Sam Giełajew przeszedł z resztą ludzi do Czeczenii i od razu wpadł w zasadzkę w rodzinnej wsi Komsomolskoje. Człowiek, który do końca miał opinię dowódcy niezależnego od Moskwy i od Maschadowa, poległ w górach Dagestanu wiosną 2004 r., gdy poszedł odwiedzić matkę. Do dziś nie wydano ciała rodzinie.

- Gdy odchodził, powiedział, że liczy się ze swoim końcem, że nie chce zabijać, ale zaszedł już za daleko i że wojna skomplikowała los na tyle, że nie ma od niego odwrotu - mówi starszy brat Rusłana, Salman Giełajew.

Pokój światu

Dziś z partyzantów w dolinie pozostali nieliczni weterani wojny z Rosją. Ogromną większość ludności stanowią Kistowie. Ludziom żyje się niezwykle ciężko, dlatego też ci uchodźcy, którzy nie mają względem Rosji nic na sumieniu, zaczynają myśleć o powrocie do Czeczenii. Mówią, że wolą siedzieć cicho pod butem Kadyrowa, ale za to mieć pracę, której nie brakuje w Groznym przy odbudowywaniu miasta.

Jednak Makwała Bagataszwili nigdzie się nie wybiera. Ta 70-letnia, pełna energii babcia jest pacyfistką, i to od czasów wojny. Tyle że drugiej światowej. Z dzieciństwa pamięta matki koleżanek stojące w bramie domu i czekające na zaginionych na froncie mężów. Pamięta koleżanki, kilkuletnie dzieci, jak waliły główkami w ścianę, gdy okazywało się, że tata nie wróci.

Miała udane życie: sławnego męża zapaśnika, zdolne dzieci, wnuki, piękny dom z ogrodem. Już w latach 60. posadziła w nim ozdobne krzaczki, komponujące się w wielki napis miru mir: "Pokój światu!".

Kiedy Czeczenię spotkały cierpienia, postanowiła walczyć, ale nie o niepodległość Iczkerii, ale o pokój na świecie. I nie orężem, a pieśnią nawołującą do opamiętania. Stworzyła żeńską grupę wokalno-taneczną Marszua Kavkaz, co znaczy: Pokój dla Kaukazu. Zespół z powodzeniem zaczął jeździć po świecie. Jej wychowankowie zdobyli już nagrody w Turcji i Maroku. Ma siły i entuzjazm, który nie pozwala jej wątpić, że któregoś dnia zapanuje pokój.

***

50-letni Otar, ojciec judoki-zabójcy, jest szczęśliwy: okazało się, że Swanowie poszli na ugodę, a poza tym syna da się z więzienia wyciągnąć; władze uznały, że zabił przypadkowo, że był to wypadek. - Jesteśmy urodzonymi wojownikami - mówi ojciec - i nigdy się nie poddajemy. Zawsze jest wyjście z sytuacji.

Teraz Otar będzie spokojnie mógł się zacząć rozglądać za czwartą żoną. Chce mieć kolejne dzieci. Czeczenki muszą rodzić mężczyzn w miejsce tych, którzy polegli w czasie wojny z Rosją. Bo ona trwa i trwać będzie, bez końca.

Niektóre imiona bohaterów zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2006