Igrzyska elit

Choć w Rio de Janeiro zapłonie znicz pokoju, olimpiada stała się zasłoną dymną dla coraz ostrzejszych w Brazylii konfliktów społecznych.

30.07.2016

Czyta się kilka minut

Fawela Vila Autodromo – powyżej przed wysiedleniem mieszkańców, poniżej – stan z 4 lipca 2016 r.  / Fot. Mario Tama / GETTY IMAGES
Fawela Vila Autodromo – powyżej przed wysiedleniem mieszkańców, poniżej – stan z 4 lipca 2016 r. / Fot. Mario Tama / GETTY IMAGES

Rafael Puetter wyciąga puzzle. Ze 111 elementów można ułożyć zdjęcie samochodu, którym jechali Wesley (25 lat), Carlinhos (16), Roberto (16), Cleiton (18) i Júnior (20). W listopadzie 2015 r. wszyscy zginęli, w jednym aucie. Wszyscy byli niewinni, zapewnia Rafael. Policjanci zaczęli strzelać bez powodu. Wypuścili 111 śmiertelnych kul.

– Chciałem opowiedzieć o przemocy policji i wojska, które przez ostatnie lata torowały drogę XXXI Igrzyskom Olimpijskim w Rio – mówi Rafael Puetter, przydomek artystyczny Rafucko, brazylijski satyryk i artysta.

Wiosną Rafucko otworzył projekt, zatytułowany „Olimpijski sklep antypamiątek” (wystawiany także poza Brazylią, m.in. w Berlinie). Poza puzzlami można kupić m.in. malutkie wersje „wielkich czaszek”, jak mieszkańcy faweli nazywają pancerne pojazdy policji, a także talerze z motywami z mundurów funkcjonariuszy zaangażowanych do tłumienia protestów społecznych, sandały z ciemnoskórymi niewolnikami i logiem igrzysk, pocztówki i gruzy domów z faweli Vila Autodromo, która została zburzona w związku z przygotowaniami do sportowej imprezy.

– To sztuka cierpienia, która ukazuje nasze lokalne absurdy. Prawdziwy wpływ igrzysk na Brazylię – przekonuje Rafucko.

Recesja i chaos

W olimpijskim roku Brazylia zmaga się z największym kryzysem w ostatnim ćwierćwieczu. Trzy lata temu rozpętała się „afera Petrobras” – jej nazwa wzięła się od naftowego koncernu i jednocześnie największej spółki w Brazylii. Prezesi, menedżerowie dużych przedsiębiorstw i politycy partii rządzącej (ale też opozycji) urządzili sieć, która za pomocą zawyżonych kontraktów państwowych pozwoliła wyprowadzić ok. 300 mln dolarów na prywatne konta.

Afera rozpętała kryzys polityczny – kilku byłych ministrów siedzi za kratkami, procedura impeachmentu prezydent Dilmy Rousseff sprawiła, że państwem kieruje tymczasowo jej oponent Michel Temer. W konsekwencji kraj dotknął także kryzys ekonomiczny – spadek wartości reala połączony z obniżkami cen na rynkach paliw.

Propozycje Temera, aby oszczędności szukać przez cięcie funduszy na edukację, sprawiły, że na ulicę wyszły tysiące uczniów i studentów. Nie byli pierwsi ani ostatni. W samym Rio tylko w pierwszym tygodniu lipca odbyło się kilka manifestacji. Wszystkie przeciwko igrzyskom i biedzie, która dotknęła Brazylijczyków.

Zresztą stan Rio de Janeiro jest najlepszą soczewką chaosu, który panuje w Brazylii. Lokalna gospodarka opiera się głównie na podatkach z pól naftowych i turystyki. Przez lata, w trakcie naftowego boomu, władze podnosiły pensje i świadczenia socjalne, aby udobruchać zmęczone korupcyjnymi skandalami społeczeństwo, a prywatne firmy mogły liczyć na spore ulgi podatkowe.

Przyszła jednak recesja i okazało się, że budżet jest na skraju załamania. „Przekroczyliśmy stan legalnego zadłużenia. Gdybyśmy byli firmą prywatną, musiałoby dojść do sądowej windykacji” – podkreślał Julio Bueno, lokalny minister finansów w stanie Rio.W szpitalach brakuje opatrunków, policjantom – tuszu do druku formularzy, emeryci dostają pieniądze z kilkumiesięcznym opóźnieniem, podobnie jak pracownicy sektora publicznego. Głośno było wokół prowadzonej przez policję stanową kostnicy, która z braku pieniędzy odmówiła przyjęcia zwłok.

Jak w takich warunkach zorganizować igrzyska olimpijskie?

Eduardo Paes, burmistrz Rio, długo robił dobrą minę do złej gry. „Jeśli czytasz międzynarodowe media, wydaje się, że wszystko, co mamy w Rio, to wirus Zika i ludzie, którzy strzelają do siebie nawzajem. To nieprawda!” – zarzekał się w wywiadzie dla brytyjskiego „Guardiana”.

Tymczasem na światło dzienne wyszła tele- foniczna rozmowa burmistrza Paesa z byłym i wręcz legendarnym (choć nie bez skazy po wybuchu „afery Petrobras”) prezydentem Luizem Inácio Lula da Silvą, w której burmistrz niewyszukanym językiem narzeka na stan przygotowań do igrzysk. „Ja tu cierpię” – to jedyne słowa, które można zacytować.

Trudno mu się dziwić: zawirowania polityczne sprawiły, że od marca 2016 r. musiał współpracować z trzema kolejnymi ministrami sportu. Chaos polityczny nie ułatwia pracy.

Pudrowanie rzeczywistości

Mapa Rio de Janeiro wygląda tak: przy plaży Copacabana nad Oceanem Atlantyckim mieści się turystyczne centrum. Im dalej na północ, tym skromniej. Na zupełnych rubieżach leżą najbiedniejsze i wciąż jeszcze kontrolowane przez gangi dzielnice. To stamtąd pochodzi tania siła robocza. Z kolei na zachód od Copacabany mieści się ekskluzywna dzielnica Barra da Tijuca. Tu każdego dnia docierają ogrodnicy, sprzedawcy, sprzątaczki z północy. Jadą autobusem 2-3 godziny. Niedawno władze miasta skasowały 11 połączeń z północy na zachodnie przedmieścia. Dlaczego?

– Po pierwsze, aby nikomu z biedoty nie przyszło do głowy, że ma się tu pojawiać w trakcie igrzysk. To rodzaj pudrowania rzeczywistości, aby kibice i światowe media nie skupiali się na prawdziwym obrazie Rio – twierdzi znajomy socjolog. I podaje przykład drogi z lotniska międzynarodowego do centrum, która wiedzie nieopodal kompleksu faweli Maré. Władze postawiły tam bardzo wysokie ekrany zagłuszające hałas. Nieoficjalnie mówi się, że służą jednak temu, by przyjezdni nie widzieli fatalnych warunków życia w dzielnicach biedy.

A przecież jeszcze w listopadzie 2015 r. do kamer uśmiechali się burmistrz Paes wraz z ówczesną prezydent Rousseff. Prezentowali „Dekalog igrzysk olimpijskich”. Ślubowali m.in. „dostarczyć lepsze miasto po igrzyskach” i „priorytetowo traktować najbardziej potrzebujące obszary i najuboższą część ludności”.

PR-owska zagrywka przypominała jałową paplaninę. Zwłaszcza że wszystko, co wydarzyło się wcześniej i później, zaprzeczało ich „10 przykazaniom”. Przeciętny carioca – jak mówią o sobie mieszkańcy Rio – wie, że igrzyska olimpijskie to gra dla elit, nikt inny nie skorzysta na imprezie. O ile w 2011 r. jeszcze 63 proc. mieszkańców wierzyło, że wielkie wydarzenia, jak piłkarski mundial i olimpiada, przyniosą korzyści miastu, dziś sądzi tak zaledwie 27 proc. cariocas.

Burmistrz Paes może przekonywać, że zbudował autostrady i nowoczesne obiekty sportowe, zrewitalizował centra turystyczne, poprawił transport miejski (to prawda: w 2009 r. tylko 18 proc. mieszkańców Rio korzystało z komunikacji, dziś już 63 proc.). A przede wszystkim, że zorganizował imprezę tańszą niż ostatnie igrzyska w Londynie.

Ale co ma z tego przeciętny mieszkaniec Rio?

Niewiele.

Oczywiście można byłoby śladem tabloidowych mediów skupiać się na wpadkach organizatorów. Dwie osoby zginęły, gdy niefortunnie skonstruowana przybrzeżna trasa rowerowa załamała się po uderzeniu oceanicznej fali. Tydzień po starcie awaria zasilania zatrzymała nową sieć sterowania koleją. Do tego wciąż opóźniające się otwarcie przedłużonej linii metra. To szczegóły (choć istotne), ale nieobrazujące prawdziwej polityki władz.

Pogoda dla bogaczy

W „Dekalogu igrzysk” władze zobowiązały się „używać prywatnych pieniędzy do większości inwestycji”. Nie oznacza to nic innego jak fakt, że olimpiada stała się zasłoną dymną do wielu szemranych interesów, np. przekazywania gruntów publicznych po okazyjnych cenach w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego. Do tego dochodzą ulgi podatkowe, większe niż podczas mundialu (wówczas wyniosły ok. 250 mln dolarów w skali kraju).

Taki szczegół: po 112 latach na igrzyska olimpijskie wraca golf. W Rio de Janeiro były już dwa nowoczesne pola golfowe, ale organizatorzy uznali, że jeszcze jedno stanie w Barra da Tijuca.

Atrakcyjne grunty, w części zlokalizowane w rezerwacie przyrody Marapendi, przekazano za ok. 30 mln dolarów włoskiemu deweloperowi Pasquale Mauro. Wkrótce wyszło na jaw, że po igrzyskach wokół pola golfowego zbuduje on 140 luksusowych apartamentów.

Tak naprawdę królem ociekającej bogactwem Barra da Tijuca jest Carlos Carvalho, 91-letni miliarder, jeden z najbogatszych Brazylijczyków. To m.in. na jego ziemiach powstała wioska olimpijska. Można się domyślać dlaczego. Biznesmen od lat finansuje kampanie wyborcze burmistrza Paesa i innych lokalnych polityków (w Brazylii jest to jawne i legalne).

Po zawodach do wioski olimpijskiej wjadą buldożery, a konsorcjum Carvalho Hosken zbuduje tu luksusowy kompleks mieszkaniowy o nazwie „Czysta Wyspa”. To określenie nie ma nic wspólnego z geofizyką, sam Carvalho tłumaczył, że chodzi o wyspę społeczną. „Chcę stworzyć miasto elity, dobrego smaku” – dodał. Biedota ma się trzymać z daleka.

Na marginesie

Wróćmy do sklepu z antypamiątkami z igrzysk, który prowadzi Rafucko. Na wystawie są gruzy domów ze skromnego osiedla Vila Autodromo, rozwalonych przez buldożery. Wciąż stoi tam kilka zabudowań. W lutym było ich więcej, na jednym z murów widniał napis: „Paes Sem Amor”, nawiązanie do portugalskiego zwrotu „Paz e Amor”. Zamiast „Pokój i miłość” jest więc: „Paes bez miłości”.

To jednoznaczna krytyka burmistrza, który rozkazał eksmisję mieszkańców osiedla, sąsiadującego z terenami olimpijskimi, gdzie potem powstaną luksusowe osiedla. Można nawet zrozumieć jego motywację. Ale styl pozostawia wiele do życzenia. Brazylijskie media pisały o „błyskawicznej eksmisji”.
Od kilku lat mieszkańcy – wspomagani przez lokalnych aktywistów – protestowali przeciw planom.

Władze zaczęły wojnę psychologiczną: najpierw ograniczano dostawy wody i prądu, potem dochodziło do gróźb. – Mówili, że jeśli nie wyprowadzimy się teraz, to później nie dadzą nam pieniędzy ani nawet ziemi pod budowę nowego domu – twierdzi Fernanda z rodziny, która od trzech pokoleń mieszka w Vila Autodromo. – Tu jest cała nasza historia, tu były nasze domy. Rozwalili wszystko. Została pustynia.

To nie jedyny taki przypadek. Szacuje się, że z powodu wielkich eventów, takich jak igrzyska panamerykańskie, mundial i olimpiada, w ostatnich latach ponad 70 tys. mieszkańców Rio – zwykle tych najbiedniejszych – zostało wysiedlonych. Zwykle z powodu planów miasta lub deweloperów. „Nikt tego nie chce. To drogie i skomplikowane, ale czasami trzeba to zrobić” – bronił się burmistrz Paes.

Większość mieszkańców Vila Autodromo się złamała: z grona 700 rodzin zostało 20. – Nawet nie możemy chodzić do pracy, bo nie wiadomo, czy po powrocie zastaniemy swój dom – mówił 40-letni mieszkaniec.

W ostatniej fazie władze nasyłały regularnie straż miejską, potem policję. Ostatecznie na teren osiedla wjechały opancerzone oddziały i buldożery. Telewizje pokazywały brutalnych funkcjonariuszy i zakrwawione twarze staruszków. Obrazki jak z wojny, a nie z przygotowań do imprezy, która jest światowym symbolem pokoju.

Kilkadziesiąt metrów dalej, po drugiej stronie ulicy, budowlańcy wznosili kolejne areny na igrzyska, w tym luksusowy biurowiec. Na najwyższym piętrze ma się znaleźć Olimpijskie Centrum Medialne – z widokiem na pozostałości po Vila Autodromo.

Ostatnim dwudziestu zbuntowanym rodzinom władze obiecały zbudować 40-metrowe, identyczne domy. Do czasu, gdy je postawią, rodziny mieszkają w plastikowych kontenerach, w których jest piekielnie gorąco. Nie wiadomo, co się z tymi ludźmi stanie po igrzyskach, gdy oczy całego świata będą skierowane już gdzieś indziej.

Jest gorąco

„Witajcie w piekle” – tym transparentem przed turystami machała grupa policjantów, którzy nie otrzymują na czas pensji. Bo spośród pytań, które najczęściej pojawiają się w kontekście igrzysk, najważniejsze dotyczy bezpieczeństwa.

Upadająca gospodarka, rosnące bezrobocie, nonszalancja władzy i społeczne frustracje sprawiają, że coraz częściej dochodzi do rozbojów. Złodzieje okradli nawet kontener pełen sprzętu niemieckiej telewizji publicznej, przygotowującej się do transmisji igrzysk, a także reprezentację paraolimpijską Australii.

Głośno było o przypadku kardynała Oraniego João Tempesty, który z limuzyny oglądał strzelaninę w ekskluzywnej, ale sąsiadującej z fawelami dzielnicy Santa Teresa. „Ludzie boją się zbłąkanych kul” – mówił kardynał, któremu w ubiegłym roku ukradziono pamiątkowy pierścień podarowany przez papieża Franciszka.

Wskaźniki zabójstw, które od lat 90. regularnie spadały, znów szybują w górę. W pierwszym półroczu 2016 r. odnotowano ponad 2 tys. ofiar. Human Rights Watch wskazuje, że za co piąte zabójstwo w Rio odpowiedzialna jest brutalna i niewyszkolona policja. Większość starć z podejrzanymi obywatelami przypomina egzekucje, często obrywa się też niewinnym – jak w przypadku pięciu chłopców z samochodu, pokiereszowanych 111 kulami. „To odwrócenie priorytetów. Zamiast długoterminowych strategii, władze skupiają się na militaryzacji biednych stref. To powoduje frustrację u zazwyczaj niewinnych mieszkańców” – pisał Robert Muggah z Instituto Igarapé.

Także tuż przed igrzyskami było gorąco. W czerwcu lokalny kartel napadł na szpital (zalecany turystom w przypadku problemów zdrowotnych), aby uwolnić gangstera Nicolasa Labre Pereirę. Zginęli pielęgniarka i policjant. Odwet wojska spowodował podobno śmierć 10 osób (policja nie potwierdziła statystyk telewizji „Globo”) i chwilowe zamknięcie kilkudziesięciu szkół w okolicy.

Pod specjalną ochroną

Inna sprawa, że w trakcie dużych imprez sportowych w Rio panuje niepisany rozejm między gangami i policją. Nie da się jednak ukryć, że na zapewnienie bezpieczeństwa brakuje pieniędzy. Władze miasta wyżebrały 850 mln dolarów pożyczki z budżetu awaryjnego Brazylii m.in. na ochronę igrzysk – i w sierpniu 85 tys. policjantów i żołnierzy ma chronić turystów. To dwa razy więcej niż podczas olimpiady w Londynie.

Nawet jeżeli w Rio podczas igrzysk nic złego się nie wydarzy, jeśli ceremonia otwarcia na słynnym stadionie Maracana – współtworzył ją Fernando Meirelles, reżyser „Miasta Boga” – zachwyci świat, i jeśli poziom ponad 10 tys. sportowców z 206 krajów nie zawiedzie widzów (spodziewanych jest pół miliona kibiców), to dla Brazylii igrzyska raczej nie będą spokojne.

Nie zmienią tego pozytywne obrazki z aren sportowych, widok Chrystusa spoglądającego na Rio, kampanie reklamowe sponsorów ani chwalący się sukcesami burmistrz Paes i jego bogaci poplecznicy. Przeciętnemu Brazylijczykowi zostaną pocztówki ze zburzonej Vila Autodromo – i oczekiwanie.

Kilka dni po ceremonii zamknięcia igrzysk brazylijski senat ma zdecydować o przyszłości prezydent Rousseff. Jeśli 54 z 81 senatorów zagłosuje przeciwko niej, Temer będzie sprawował funkcję głowy państwa do 2018 r. Końca chaosu nie widać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Niezależna reporterka, zakochana w Ameryce Łacińskiej i lesie. Publikuje na łamach m.in. Tygodnika Powszechnego, Przekroju i Wysokich Obcasów. Autorka książki o alternatywnych szkołach w Polsce "Szkoły, do których chce się chodzić" (2021). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2016