Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na stronie diecezji szczecińsko-kamieńskiej, za którą odpowiada abp Andrzej Dzięga, ukazał się „Katalog dobrych praktyk w relacjach duszpasterskich z dziećmi i młodzieżą”, czyli normy dotyczące prewencji nadużyć seksualnych wobec małoletnich. Ten fakt można by skwitować: lepiej późno niż wcale (do opracowania takich norm zobowiązały biskupów wytyczne przyjęte przez episkopat już w 2014 r.), gdyby nie dołączony do tego dokumentu aneks: „Oświadczenie rodzica w sprawie tzw. edukacji seksualnej”.
Jest to wzorzec druku gotowego do wypełnienia, podpisania i przekazania przez rodzica dyrekcji szkoły. Rodzic oświadcza, że nie wyraża zgody na udział jego dziecka w jakiejkolwiek formie zajęć, podczas których poruszane będą następujące zagadnienia: „edukacja seksualna, antykoncepcja, profilaktyka ciąż wśród nieletnich i chorób przenoszonych drogą płciową (np. AIDS), dojrzewanie i dorastanie, równość, tolerancja, różnorodność, przeciwdziałanie dyskryminacji i wykluczeniu, przeciwdziałanie przemocy, LGBT, homofobia, tożsamość płciowa, gender”. Rodzic żąda „każdorazowo” poinformowania go o zamiarze takich zajęć – jest to niezbędne, by mógł nie posyłać wtedy dziecka do szkoły.
Na egzekwowaniu „konstytucyjnego prawa” do wychowania dziecka zgodnie z poglądami rodzica się nie kończy. Dokument zawiera groźbę: „Oświadczam także, że o takich przypadkach lub próbach organizacji tego typu wydarzeń na terenie szkoły oraz wyjść pozaszkolnych zamierzam poinformować odpowiednie instytucje państwowe (Kuratorium Oświaty, Ministerstwo Edukacji Narodowej) oraz społeczne, zajmujące się tematyką pedofilii i deprawacji seksualnej dzieci (m.in. ogólnopolski komitet »Stop Pedofilii«), a w przypadku wypełnienia znamion czynów zabronionych zawiadomię odpowiednie organy”.
A jeśli dziecko „poniesie szkodę psychiczną”, sygnatariusz dokumentu zapowiada, że będzie bronił jego praw na drodze cywilnej.
Wszystko to jest uzasadnione… obroną przed pedofilią (!): „Zachęcanie dzieci do rozmowy z dorosłymi o seksie, zachęcanie ich do inicjacji seksualnej, nakłanianie do wykonywania lub wykonywanie w ich obecności czynności seksualnych (np. na sztucznych organach płciowych) stanowi przygotowanie bądź sprawstwo przestępstw pedofilskich (art. 200-200b kk). Również jako przygotowanie do czynów pedofilskich można oceniać rozmowy o seksie z jednoczesnym podważaniem autorytetu rodziców”.
Obsesyjność tekstu przejawia się w drobiazgowym wyliczeniu miejsc, gdzie może dojść do „deprawacji” („na lekcjach/zajęciach/warsztatach/spotkaniach/pogadankach/apelach/projekcjach filmów/wyjściach pozaszkolnych [teatr, kino, muzeum, biblioteka, zajęcia sportowe] oraz wszelkich innych wydarzeniach organizowanych na terenie szkoły lub poza nią”) oraz w tym, że groźba donosu dotyczyć ma także „wydarzeń, w których moje dziecko nie weźmie udziału bezpośredniego”.
Gdyby jakaś dyrekcja szkoły rzeczywiście chciała potraktować takie oświadczenie literalnie, właściwie musiałaby zamknąć placówkę, a dzieci rozesłać do domów. Jak bowiem autor/autorzy tego kuriozum wyobrażają sobie egzekwowanie – np. na lekcjach biologii – zakazu pojawiania się informacji na temat dojrzewania i dorastania? Czy szkoła naprawdę ma powstrzymać się przed przeciwdziałaniem dyskryminacji, wykluczeniu i przemocy? A co z zajęciami wychowania do życia w rodzinie, podczas których mowa jest i o antykoncepcji, i profilaktyce ciąż wśród nieletnich, i chorobach przenoszonych drogą płciową (także AIDS), i o homofobii? Strach dopisać do listy podejrzanych przedmiotów katechezę, która uczy (powinna uczyć) równości i tolerancji, bo przecież źródłem tych wartości jest Ewangelia.