Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zaczęło się ostre podważanie kompetencji ekspertów z jednej i drugiej strony: „Ten latał tylko jako pasażer i sklejał samolociki z tektury”. „A tamten napisał raport, a w Smoleńsku nigdy nie był”. Do tego dochodzą oskarżenia o zdradę i polityczny sos, w którym trwa wymiana zdań.
Po pierwsze, jeśli chodzi o kompetencje: chcę tylko przypomnieć, że pierwszą osobą, która odtworzyła, na podstawie własnych zresztą zdjęć, to, co działo się z samolotem w chwili tragedii, był bloger, fotoamator ze Smoleńska. Eksperci z komisji Jerzego Millera po miesiącach prac doszli do dość podobnych wniosków.
Po drugie, warto zapytać o intencje. Jeśli obie strony sporu, to jest fachowcy z zespołu Macieja Laska i eksperci zespołu parlamentarnego, zgodzą się, że wszystkim chodzi o dotarcie do prawdy, sprawa będzie o wiele prostsza. Umożliwi to chłodną dyskusję na argumenty. Jaką?
Jedni powiedzą: „Przypuszczamy, że samolot był wyżej, niż obliczyli to panowie. Rozumujemy tak a tak...”. Drudzy: „Naszym zdaniem pomyliliście się, gdyż...”. Dalej jakoś pójdzie.
Dziś trudno sobie wyobrazić taką rozmowę. Dlaczego? Bo naukowcy od Macierewicza od miesięcy słyszą, że są wariatami i hochsztaplerami. A ci od Laska, że są zdrajcami, którzy chodzą na pasku Putina i za swoje szalbierstwa pójdą wkrótce siedzieć.
Jeśli będzie zgoda co do intencji, dyskusję da się rozpocząć i może być ona merytoryczna. Prezes PAN prof. Michał Kleiber od miesięcy apeluje o taki dialog. Od czasu do czasu słyszy: „I o czym tu gadać?”. Otóż jest o czym gadać. Rozmowa jest nie tylko potrzebna, ale nawet obowiązkowa. Jeśli ktoś ma nowe dowody w sprawie katastrofy – musi je przedstawić. Jeśli są jakieś wątpliwości, należy je w sposób naukowy rozwiać. W końcu chodzi o to, żeby podobna tragedia już nigdy się nie powtórzyła.
Kto politycznie na tym straci, a kto zyska, jest ostatnią rzeczą, która mnie obchodzi.