Hodowle poza prawem

„Rasowy pies za jedną czwartą ceny”. Co się kryje za internetowymi ogłoszeniami?

28.12.2020

Czyta się kilka minut

 / ABACA / PAP
/ ABACA / PAP

Sprzedam szczeniaki. Samodzielne, nauczone czystości. Z rodowodem. Cena: 600 zł, do negocjacji” – tak zaczyna się większość ogłoszeń internetowych sprzedaży psów. Zmieniają się tylko rasy i cena, która waha się od 300 do nawet 1000 zł.

Od ogłoszeniodawców można usłyszeć, że sześciotygodniowe szczeniaki jedzą już suchą karmę, załatwiają potrzeby na zewnątrz, są zdrowe. I mają rodowód, wprawdzie nie ze Związku Kynologicznego w Polsce (ZKwP), lecz z „równie dobrego”, lokalnego stowarzyszenia. Tłumaczą też, że ostatniemu z miotu dokument nie przysługuje, stąd niska cena. Często sprzedają popularne rasy psów w wersji miniaturowej. Spóźnialskim oferują kolejny miot, za kilka miesięcy.

Czasem, choć rzadziej, przyznają, że nie prowadzą zarejestrowanej hodowli, bo to zbyt kosztowne. Szczenięta nie posiadają metryk ani książeczek zdrowia, nie były odrobaczane i szczepione. Dzięki temu są nawet cztery razy tańsze. Nowy właściciel może o nie zadbać według własnego uznania. Pies ma być przecież do kochania, a do tego rodowód i książeczka zdrowia nie są mu potrzebne.

Maszynki do rodzenia

– Pseudohodowle to zazwyczaj molochy, w których właściciel trzyma kilkadziesiąt suk, pozwalając, by zachodziły w ciążę przy każdej cieczce, czyli dwa razy do roku. Wielu podaje im środki hormonalne, by miały młode jeszcze częściej – mówi Agnieszka Sołtysiak, wolontariuszka aktywna w społeczności skupionej wokół strony Labradory.info.pl współpracującej z Ogólnopolskim Towarzystwem Ochrony Zwierząt.

Ciąża u psa trwa ok. 60 dni. W zależności od rasy z jednego miotu rodzi się od pięciu do dziesięciu szczeniąt. Jeśli właściciel ma dwadzieścia suk, a z każdego miotu przyjdzie na świat siedem młodych, które zostaną sprzedane po 500 zł, zarabia 70 tys. zł. Przy czterech miotach rocznie – to już 280 tys.

– W pseudohodowlach rozmnaża się i sprzedaje psy mimo braku przynależności do Związku Kynologicznego, jedynej organizacji w kraju nadzorującej stan hodowli oraz sposób ich prowadzenia – wyjaśnia Sołtysiak. – Ludzie, którzy się tym zajmują, zazwyczaj nie mają podstawowej wiedzy hodowlanej. Często suki są traktowane jak maszynki do rodzenia: wycieńczone licznymi ciążami, niedożywione, chore, a nawet umierające. Większość z nich nigdy nie była badana przez weterynarza. Zamknięte w kojcach, brodzą po kolana w błocie i własnych odchodach. Ich organizmy po pewnym czasie przestają produkować mleko. Coraz więcej młodych przychodzi na świat martwych lub poważnie chorych. Mimo to rodzą dalej. Gdy już nie mogą, ich ­właściciele dzwonią do fundacji z informacją o godzinie i miejscu, w którym możemy odebrać od nich bezużyteczne suki. Nazywają to „likwidacją hodowli”.

Regulamin Związku Kynologicznego w Polsce określa zasady rozmnażania psów. Muszą mieć aktualne badania wykluczające występowanie wad genetycznych i spełniać wymogi określone przez tzw. wzorzec rasy. Powód dyskwalifikacji stanowią nawet odstające uszy lub za krótki ogon. Psy regularnie biorą udział w wystawach, są drobiazgowo oceniane. Nie wolno też rozmnażać suczek młodszych niż półtora roku ani starszych niż osiem lat.

– Nasze suczki rodzą średnio trzy razy w życiu. Chodzi o to, by do reprodukcji dopuszczane były najzdrowsze osobniki. To znacząco zmniejsza ryzyko chorób u ich potomstwa – tłumaczy Beata Urbańczyk-Zając, właścicielka hodowli labradorów. – Jako hodowcy uczymy się tego latami. Socjalizujemy zwierzęta, staramy się, by były spokojne i przyjazne dla otoczenia – przekonuje. – Psy z pseudohodowli mogą mieć różne zaburzenia, które sprawią, że z czasem staną się bardzo bojaźliwe lub przeciwnie: agresywne. Człowieka kojarzą z zagrożeniem. Nie ufają mu – dodaje.

Żywe szkielety

Ile nielegalnych hodowli funkcjonuje w Polsce? Trudno policzyć. Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami nie ma takich danych, nie istnieją żadne oficjalne raporty. Warszawski oddział otrzymuje nawet kilka zgłoszeń miesięcznie. Krakowski bierze udział w kilkunastu interwencjach rocznie. Pracownicy białostockiego w ciągu ostatniego roku byli tylko przy jednej, przy czym zaznaczają, że nie było podstaw, by odbierać właścicielom zwierzęta. Strona Labradory.info.pl posługuje się wyłącznie statystykami dotyczącymi przeprowadzonych interwencji. – W ciągu roku z samych pseudohodowli odbieramy kilkadziesiąt psów – mówi Agnieszka Sołtysiak. – Jednak wiele zależy od środków finansowych, które uda nam się zebrać na leczenie i opiekę nad nimi. W ostatnim miesiącu odebraliśmy 18 labradorów.

Takich stowarzyszeń na terenie całego kraju jest kilkadziesiąt.

– W czasie ostatniej interwencji pod Łodzią walczyliśmy z właścicielem pseudohodowli 16 godzin, mimo że mieliśmy nakaz odebrania psów, była z nami policja i straż gminna. Utrudniał nam dostęp do kojców, próbował zastraszyć, był agresywny. Strażnicy musieli taranować ogrodzenia, przecinać kłódki – wspomina Sołtysiak. – Wchodząc na posesję czuło się fetor, który wnikał w ubrania. Buty grzęzły w mieszaninie błota i odchodów. Kojce były maleńkie, brudne i pełne robactwa. Miski puste, bez świeżej wody. Odebraliśmy stamtąd 12 psów. Dwa szczeniaki są skarłowaciałe – tragiczny stan matki oraz złe warunki sprawiły, że nie rozwinęły się prawidłowo.

Sołtysiak dodaje, że jedna z suk odebranych w czasie interwencji chciała zagryźć swoje młode, bo zobaczyła, że były karmione przez ludzi. – Psy to bardzo opiekuńcze zwierzęta – mówi wolontariuszka. – Jeśli robią coś takiego, znaczy, że traktują to jako jedyny sposób na przetrwanie. Rzucają się na siebie nawzajem, atakują młode lub najsłabsze osobniki, bo to podpowiada im instynkt. Brałam udział w wielu interwencjach, wiem, czego powinnam się spodziewać, jadąc na miejsce, lecz to wciąż mnie uderza. Zapchlona sierść, owrzodzona skóra, zapadnięte boki, wystające żebra i rozciągnięta listwa mleczna, która pokazuje, ile szczeniąt musiały wykarmić w swoim życiu, to widok, na który nie można się uodpornić.

Podobne doświadczenia ma Paulina Boba, pracująca w Krakowskim Towarzystwie Opieki nad Zwierzętami. Zwraca uwagę również na mniejsze pseudohodowle, nazywane domowymi. – Sprawdzaliśmy jedną z nich. Psy były trzymane w domu, ale przywiązane do mebli na dwudziestocentymetrowych łańcuchach. Na szyi miały otwarte rany i wyglądały jak żywe szkielety.

Interwencje zdarzają się i w hodowlach ZKwP. W zeszłym roku media podały informację o hodowli bulterierów w Folwarkach Małych na Podlasiu. Białostocki oddział TOZ-u odebrał tam 26 młodych psów trzymanych w niewielkich transporterach, w pomieszczeniu bez dostępu światła dziennego. Sprawa trafiła do sądu. – Sama pomagałam wykupić ośmioletnie suczki od jednego właściciela, który nie mogąc ich już rozmnażać, postanowił sprzedać je do pseudohodowli. Nieprawidłowości wśród hodowców z ZKwP jednak łatwiej wychwycić, bo nasza działalność jest regularnie monitorowana – mówi Urbańczyk-Zając.

Niedorobiona piątka

– Wystarczyłoby wpisać w przeglądarkę internetową odpowiednie hasło, by dowiedzieć się, że nie ma czegoś takiego jak „ostatni pies z miotu, któremu nie przysługuje rodowód”, że prawdziwym dokumentem, jaki powinien wystawić hodowca, jest metryka opatrzona pieczęcią ZKwP oraz międzynarodowego związku FCI. Że nie można kupić rasowego psa za kilkaset złotych, a różnorodne stowarzyszenia nie mają nic wspólnego ze Związkiem Kynologicznym, lecz są przykrywką dla procederu, który nie jest w żaden sposób monitorowany przez polskie prawo. I wreszcie, że sześciotygodniowy szczeniak jest stanowczo za młody, by oddzielać go od matki, a tym bardziej karmić suchą karmą – podsumowuje Sołtysiak.

Dużym problemem jest również nomenklatura. W Polsce obowiązuje zakaz rozmnażania nierasowych psów i kotów w celach handlowych. Przepisy są jednak nieprecyzyjne w kwestii ustalenia definicji „zwierzęcia rasowego”. Z pewnością nie jest nim szczeniak pochodzący z niezarejestrowanej hodowli, a jego sprzedaż jest przestępstwem. Wątpliwości wzbudzają natomiast stowarzyszenia powstałe po regulacjach prawnych z 2011 r., zrzeszające podmioty niespełniające standardów ustalonych przez ZKwP. „Piątka dla zwierząt” miała rozwiązać problem. Nowelizacja ustawy, która trafiła jednak po wielu politycznych bojach do sejmowego kosza, zawierała artykuł definiujący psa rasowego wyłącznie jako tego zarejestrowanego w Związku Kynologicznym w Polsce lub uznanej przez niego zagranicznej organizacji.

W opinii specjalistów kontrowersyjna nowelizacja niosła ze sobą tyle samo złego, co dobrego. Piotr Rachwał, adwokat współpracujący z Krakowskim Towarzystwem Opieki nad Zwierzętami, dostrzega niebezpieczeństwa wynikające z nieścisłości. – Pierwotny projekt „piątki dla zwierząt” miał wzmocnić ich ochronę – mówi. – Niestety spory polityczne, również te wewnątrz Zjednoczonej Prawicy, sprawiły, że na etapie prac sejmowych doszło do wypaczenia tych regulacji, a w Senacie nie poprawiono uchybień. W rezultacie zamiast ułatwień powstały kolejne obostrzenia. Po pierwsze, wycofano się z obowiązkowego stawiennictwa policji lub straży gminnej podczas odbioru zwierząt, a bez ich asysty przedstawiciele organizacji społecznych nie mogą wejść na teren posesji. Po drugie, jeśli w interwencji nie uczestniczy weterynarz, ostateczna opinia co do zasadności odbioru oraz ocena stanu zdrowia zwierząt miały należeć nie do wolontariuszy, lecz do policji i straży gminnej, mimo że nie posiadają oni odpowiednich kompetencji. Zrezygnowano również z prawa wejścia na teren nieruchomości w asyście funkcjonariusza, bez zgody lub pomimo sprzeciwu jej właściciela. Gdyby te przepisy weszły w życie, bardzo utrudniłyby odbiory zwierząt, a w niektórych przypadkach, zwłaszcza w małych miejscowościach , wręcz by je uniemożliwiły.

Pozorna oszczędność

– Przed wizytą kupców szczeniaki niejednokrotnie zabierane są do specjalnie zaaranżowanego miejsca sprzedaży. Wielu pseudohodowców oferuje dowóz psów pod wskazany przez klienta adres. Wszystko po to, by ukryć warunki, w jakich przebywają na co dzień – tłumaczy Sołtysiak. – Wcześniej są myte i czesane, żeby sprawiały jak najlepsze wrażenie. W tak młodym wieku ich wygląd, nawet mocno odbiegający od wzorca rasy, nie rzuca się nadmiernie w oczy. Choroby, którymi obciążona jest większość z nich, też dadzą o sobie znać dopiero za kilka lub kilkanaście miesięcy.

W hodowlach zrzeszonych w ZKwP każdy miot musi przejść tzw. odbiór, czyli kontrolę, której dokonuje kilka osób ze Związku, w tym kierownik sekcji. – Odbywa się ona około szóstego lub siódmego tygodnia życia szczeniąt i dopiero jej pozytywny wynik uprawnia do otrzymania metryki, na podstawie której wyrabia się rodowód – wyjaśnia Beata Urbańczyk-Zając. – Warunków panujących w pseudohodowlach nikt nie kontroluje.

– Zdarza się, że szczenięta pochodzące z takich miejsc umierają po kilku dniach w nowym domu, a kontakt ze sprzedawcą się urywa. Śmiertelność wśród tych miotów wzrasta nawet dwukrotnie, występuje też wiele wad genetycznych i schorzeń spowodowanych nieodpowiednim krzyżowaniem psów, złym stanem zdrowia suki oraz zbyt krótkim karmieniem młodych mlekiem – tłumaczy Tomasz Baran, weterynarz z krakowskiej kliniki. – Częste są przypadki wodogłowia czy skarłowacenie, które przez sprzedawców fałszywie nazywane jest przynależnością do rasy miniaturowej. Oprócz tego krzywica, będąca skutkiem niedoboru witamin, problemy ze wzrokiem, wady układu pokarmowego, alergie, a u dużych psów również dysplazja stawów biodrowych. Zaniedbanie pielęgnacji i opieki weterynaryjnej powoduje, że powszechne są pasożyty, świerzb uszny, stany zapalne spojówek, a nawet nosówka czy parwowiroza. Ta ostatnia niestety najczęściej prowadzi do śmierci. Zakup psa na OLX, podsumowuje weterynarz, to tylko pozorna oszczędność: kryje się za nią konieczność wydania tysięcy na leczenie, a w najgorszym wypadku utrata zwierzęcia.

Pseudohodowca w sądzie

Tego typu hodowle najczęściej zlokalizowane są w odludnych, trudno dostępnych miejscach. Nawet jeśli wśród sąsiadów znajdzie się ktoś, komu dobro zwierząt leży na sercu, nie ma łatwego zadania do wykonania. Zgłoszenie sprawy do TOZ-u lub jednej z fundacji walczących o prawa zwierząt zazwyczaj nie wystarczy.

– Reakcją na zgłoszenie zawsze jest kontrola – tłumaczy Paulina Boba. – Jednak zazwyczaj odbywa się ona w obecności powiatowego lekarza weterynarii, który powiadamia o niej właściciela posesji z wyprzedzeniem. Ten może więc uprzątnąć teren, wywieźć najbardziej zaniedbane i chore psy. Dużym utrudnieniem jest też fakt, że wielu pseudohodowców trzyma zwierzęta pod różnymi adresami lub w pomieszczeniach takich jak strychy czy piwnice, do których podczas kontroli nie ma dostępu.

Warunki, jakie należy zapewnić psom, określa ustawa o ochronie zwierząt: przestronne, chroniące przed zmianami atmosferycznymi pomieszczenia z dostępem do światła dziennego, wody pitnej i odpowiedniej karmy. Długość łańcucha nie może być mniejsza niż trzy metry, a zwierzę nie powinno być na uwięzi dłużej niż 12 godzin w ciągu doby.

Trzymanie psa w niegodziwych warunkach oraz rażące zaniedbywanie opieki nad nim jest formą znęcania. W takiej sytuacji funkcjonariusz publiczny powinien niezwłocznie odebrać zwierzę właścicielom, przekazując je pod opiekę najbliższego schroniska lub fundacji. Konieczne jest spisanie protokołu i zawiadomienie wójta gminy, w której do tego doszło. On natomiast powinien dopilnować, by sprawa została zgłoszona na policję, a następnie do prokuratury.

W czasie jednej z interwencji Agnieszka Sołtysiak oraz inni wolontariusze i inspektorzy weterynaryjni z różnych fundacji połączyli siły i odebrali z pseudohodowli aż 53 szczeniaki, które były ciasno upakowane w niskich klatkach. Zwierzęta nie mogły się swobodnie poruszać, rozprostować łap, stały lub leżały we własnych odchodach. Po drugiej stronie pomieszczenia, w takich samych boksach hodowano przepiórki. Sprawa trafiła do sądu, entuzjazm jest jednak umiarkowany. – Zazwyczaj takie procesy ciągną się latami, a wyroki są nieadekwatnie niskie – mówi Sołtysiak.

Nieco zmieniło się po zaostrzeniu kar za znęcanie się nad zwierzętami, wprowadzonym w 2018 r. Za działanie ze szczególnym okrucieństwem obecnie grozi kara pozbawienia wolności do pięciu lat (wcześniej do trzech lat). Za długotrwałe zaniedbywanie zwierzęcia maksymalnie trzy lata i grzywna sięgająca 10 tys. zł. Do tej pory najwyższy wyrok zapadł w Polsce tylko raz, w 2020 r. Mężczyźnie, który katował, a następnie w wyjątkowo brutalny sposób zabił psa, sąd wymierzył karę pięciu lat pozbawienia wolności, grzywnę w wysokości 3 tys. zł oraz pięcioletni zakaz posiadania zwierząt.

▪▪▪

We wrześniu, gdy procedowano „piątkę dla zwierząt”, na posiedzeniu Senatu Katarzyna Śliwa-Łobacz (pełniąca funkcję prezesa Fundacji na rzecz Ochrony Praw Zwierząt Mondo Cane) przedstawiła pochodzące z 20 września 2020 r. zestawienie liczby ogłoszeń sprzedaży psów zamieszczonych jedynie na portalu OLX. Było ich blisko 8 tys., a łączna kwota zakupu wystawionych zwierząt sięgnęła prawe 24 mln zł. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2021