Historia nie jest czytanką

Janusz Kurtyka, prezes Instytutu Pamięci Narodowej: Staliśmy się obiektem oczekiwań, nacisków i krytyki, ponieważ Instytut dostarcza wszystkim uczestnikom życia publicznego materii do kształtowania taktyk medialnych i polityki historycznej. Rozmawiali Dariusz Jaworski i Piotr Mucharski

10.11.2008

Czyta się kilka minut

Dariusz Jaworski, Piotr Mucharski: Czy zastanawia się Pan czasami nad wizerunkiem Instytutu Pamięci Narodowej w oczach opinii publicznej? Gorzej - niż jest - już chyba być nie może.

Janusz Kurtyka: Nie zgadzam się z taką opinią. Oczekiwania i oceny kilku środowisk i kilku redakcji - jakkolwiek wpływowych - to jeszcze nie opinia publiczna. Zupełnie inny obraz wyłania się z sondaży. Ostatnie badania na zamówienie "Newsweeka" wykazały 55 proc. poparcia społecznego dla IPN, wcześniejszy sondaż dla TVP dawał nam nawet ponad 70 proc. poparcia dla naszej działalności. IPN nie jest dla "elity elit" - on jest dla społeczeństwa. Szukamy kontaktów ze szkołami, środowiskami lokalnymi, stowarzyszeniami - to wynika zresztą z naszych zadań statutowych. I spotykamy się tam z wielką akceptacją. W Polsce toczy się wciąż wojna o interpretację przeszłości i zaczernianie wizerunku Instytutu jest jej elementem, bowiem aktywność merytoryczna IPN utrudnia forsowanie twierdzeń sprzecznych z rzeczywistością historyczną.

Czy aby sami nie zbudowaliście tego frontu?

Instytut musi zrobić wszystko, co możliwe, aby proces przywracania pamięci historycznej Polakom był oparty na wolnej debacie i nieskrępowanym dostępnie do materiałów archiwalnych. I to rzeczywiście jest nasz front walki.

Jesteśmy jednak spychani na front polityczny. Każdy z wielkich graczy chciałby stworzyć wrażenie, że IPN jest tylko z nim albo tylko z przeciwnikiem (i w tym przypadku należy go zwalczać). Próbujemy temu przeciwdziałać. Nie jest to łatwe - może wręcz niemożliwe - bo wymusza przyjęcie owej politycznej logiki. A tego nie chcemy i nie zrobimy. Niestety, mam poczucie, że ci, którzy zbudowali polityczne barykady, są dzisiaj sami ich niewolnikami, nie potrafią myśleć w innych kategoriach i w imię tej logiki rozszerzają wojnę także na obszary, które dla dobra wszystkich stron powinny być od niej wolne.

Niepokoi nas retoryka wojenna, którą słyszymy w Pana wypowiedzi. Myśmy wprawdzie ją zaproponowali, ale Pan ją skrzętnie podchwycił.

Staram się dostosować do waszych wyobrażeń...

...ale nie proponowaliśmy rozróżnienia na złe elity i dobry naród. Przypomina to retorykę pewnej partii politycznej.

Powiedziałbym raczej, że wyniki wolnych badań i efekty szerokiego dostępu do archiwów mogą być zaskakujące i mogą nie być w interesie niektórych wpływowych środowisk, które formalnie nie mogą wszak występować przeciwko wolności słowa i wolności badań. Widać też wyraźnie różnicę pomiędzy opinią społeczną na temat IPN i opiniami części środowisk politycznych i medialnych na nasz temat.

Mam poczucie, że debata w latach 90. zbyt często toczyła się w oderwaniu od społecznego wyczucia prawdy historycznej. Wynik wyborów w 2005 r. był następstwem także i tej sprzeczności. Jednak i dzisiaj charakter walki politycznej sprawia, że stosunek do przeszłości wciąż jest jej elementem. Ponieważ Instytut ze swojej istoty dostarcza wszystkim uczestnikom życia publicznego materii do kształtowania taktyk medialnych i polityki historycznej, musiał stać się obiektem oczekiwań, nacisków i krytyki.

Instytut jest apolityczny i żadna partia nie ma szans zyskać u nas cokolwiek wedle swojego życzenia - choć staramy się o dobre kontakty z wszystkimi partiami. Zdajemy sobie jednak sprawę z tego, że niektóre z naszych programów naukowych mogą wywoływać nerwowe reakcje wśród uczestników publicznej debaty.

***

Zarzuty dotyczą najczęściej stosunku do źródeł, czyli bezkrytycznego podejścia do akt SB. A przecież żyją świadkowie tych zdarzeń. Ich pamięć też powinna być źródłem dla historyka.

Nie neguję tego. Jednak o wiarygodności źródeł kompetentnie mogą wypowiadać się badacze, a nie laicy i komentatorzy prasowi. Konfrontacja dokumentów z relacjami jest warsztatową umiejętnością historyka. Dla mnie problem leży gdzie indziej. Jeżeli np. IPN realizuje program o działalności SB wobec środowisk opozycyjnych, to ci, którzy te środowiska tworzyli, a dzisiaj są aktywnymi aktorami sceny politycznej, są tym żywotnie zainteresowani. I nie chodzi tylko o wizerunek potrzebny do kreowania swej pozycji na scenie. Chodzi też o znany historykom mechanizm: kombatanci uważają, że najlepiej znają okres, który ich dotyczy. Lecz - tak naprawdę - każdy z nich jest specjalistą od własnego życia, a to jest nieco inna opowieść. Szanuję ich pamięć, lecz uważam, że więcej powie nam historyk, który rzetelnie przebadał i skonfrontował wszystkie dostępne źródła i przekazy - także oczywiście i relacje.

Kiedy opowiada Pan o zmianach polskiej narracji historycznej, to wpisuje ją Pan w polityczny kalendarz. Jakby odmierzana była ona rytmem kolejnych wyborów. Polacy głosują wtedy za sposobem uprawiania historii?

Rytm i metoda badań naukowych nie mają oczywiście nic wspólnego z kalendarzem politycznym, a na wynik wyborów w 2005 r. wpłynęło wiele czynników. Jednak nie można lekceważyć społecznego poczucia niedowartościowania polskiej przeszłości i - tego nie sposób oddzielić - tożsamości przed 2005 r.

Po 1989 r. mieliśmy spektakularne i kuriozalne przykłady oddawania legitymacji solidarnościowych, przepraszania za Solidarność, negowania jej dorobku, uznawania Kiszczaka za człowieka honoru... A przecież zgodnie z rzeczywistością historyczną i potrzebą społeczną należałoby dowartościować rolę Solidarności w polskiej historii. Odegrała przecież rolę podobną do Armii Krajowej, z tą różnicą, że AK przegrała, a Solidarność wygrała w ostatecznym rachunku dziejowym.

Przecież czas na dowartościowanie Solidarności mógł nadejść dopiero w momencie, gdy ona sama przestała być uczestnikiem gry o władzę. Mit Solidarności przesłaniała nie amnezja, tylko te wszystkie wojny na górze i doraźne polityczne batalie pod jej sztandarami po 1989 r.

Dla mnie nie ulega wątpliwości, że mit 1980 r. był celowo negowany i pomijany, rola Solidarności była spychana w cień i deprecjonowana. A przecież budowanie - a przynajmniej niezwalczanie - jej mitu leżało w interesie polskiego państwa. Takie wydarzenia dziejowe powinny wpływać formująco na naród. Zaś państwo powinno wzmacniać tendencje, które stabilizują pokój społeczny, a nie - destabilizują...

Powinniśmy więc wzmacniać wizerunek Lecha Wałęsy, jako jednego z symboli Solidarności…

Przede wszystkim powinniśmy uznawać rangę wolnych i poddawanych dyskusji badań naukowych, i nie przeciwstawiać im banalnie i bombastycznie konstruowanego kultu jednostki. Lech Wałęsa jest symbolem Solidarności. Lecz Solidarność jest dziełem i własnością całego narodu.

Fenomen i wielkość Solidarności polega na tym, iż została ona stworzona przez zniewolony naród i stała się dla tego narodu wehikułem do wolności. Jednak komunistyczne zniewolenie nie było figurą retoryczną, lecz miało zawsze swój ponury społeczny konkret: strach, poniżenie, załamanie, zdradę, przemoc, brak nadziei, cynizm, poczucie niemocy, triumf zdrajców i oportunistów, poczucie bezradności ludzi przyzwoitych i codzienną walkę o własny obszar normalności. O wielkości tego ruchu świadczy przemiana społeczeństwa poddawanego takim tendencjom w społeczność ludzi wolnych. To był dramat historyczny o wymiarze światowym, a nie szkolna czytanka.

Było coś zdumiewającego w fakcie, że dopiero po całej awanturze o książkę Cenc­kiewicza i Gontarczyka "SB a Lech Wałęsa", w dniu, kiedy na Zamku Królewskim uroczyście obchodzono rocznicę Nobla dla Lecha Wałęsy, pokazano w telewizji prezesa IPN przyznającego, że odegrał on wielką rolę w zdobywaniu przez Polskę niepodległości.

Odsyłam do mojego wstępu umieszczonego w owej książce. Zawarta jest w nim ocena historycznej roli Wałęsy - tak więc przy okazji rocznicy Nobla nie powiedziałem niczego nowego.

Nie lepiej było wyrazić taką opinię na początku, a nie na końcu tej historii?

Ta debata, a właściwie kuriozalna awantura, została rozpoczęta bez udziału IPN. I skończyła się w momencie, kiedy książka się ukazała. Nie daje to panom do myślenia?

I dzisiaj, po tej całej awanturze, uważa Pan, że warto było?

Tak. Uważam, że książka "SB a Lech Wałęsa" jest bardzo dobrą pracą historyczną. Także warsztatowo. Problem, który ta książka analizuje, jest niesłychanie istotny. Dotyczy epizodu, który obrósł rozmaitymi mitami, był przedmiotem emocjonalnych analiz i gier politycznych w latach 90., prowadzonych wówczas przeciwko Wałęsie także przez część jego obecnych koniunkturalnych obrońców. Bogdan Borusewicz, który dziś ma do mnie pretensje, sam wzywał kiedyś IPN do podjęcia tej pracy. Epizod współpracy Wałęsy z SB został gruntownie przebadany. Wiadomo już, jak i kiedy się zakończył, i że nie miał on dalszego ciągu w najbardziej heroicznym okresie życia Wałęsy, gdy przewodził on polskiemu marszowi do wolności w latach 80. Bardziej niż sam epizod przygnębiające okazały się natomiast próby jego ukrycia po 1989 r. i próby manipulowania wiedzą o nim przed i po 1989 r. A przecież zachowały się - co pokazują autorzy - dokumenty, z których wynika, że SB próbowała powtórnie podejść do Lecha Wałęsy i Wałęsa ją przegonił. Dopiero w tej książce, w oparciu o źródła, zostało to pokazane i - tym samym - ucięło spekulacje.

Z książki wynika również jednoznacznie, że przywództwo Solidarności w okresie konspiracji było czyste, a przecież i w tej kwestii pojawiały się zarzuty. Choć środowisko Solidarności było intensywnie infiltrowane, to nie ulega wątpliwości, że na strategię związku, a więc jego sukcesy i błędy - SB nie miała bezpośredniego wpływu. Również Lech Wałęsa był w swoich decyzjach suwerenny. Czystość przywództwa ruchu (co oczywiście nie oznacza braku sporów wewnętrznych) jako zjawiska i faktu historycznego jest niezwykle ważna w budowaniu wyobraźni historycznej Polaków.

Czysty Wałęsa nie pojawi się jednak w rejestrze osób represjonowanych?

Według jednoznacznego zapisu obowiązującej nas ustawy nie może się tam pojawić, bowiem istnieją dokumenty świadczące, iż na początku lat 70. był przez SB traktowany jako tajny współpracownik.

Uważa Pan, że ustawa jest zła w tym punkcie?

Tak. Mówiłem już publicznie, że ten punkt ustawy najlepiej byłoby nie zmieniać, ale po prostu skasować. Instytucja państwowa, naukowa i badawcza nie jest od tego, żeby budować pomniki. Albo - tworzyć rejestry kandydatów na nie. Lech Wałęsa może mieć pomnik, jeżeli zechcą tego obywatele. Za zasługi można dostawać medale czy ordery, ale miana patrioty czy bohatera nie przyznaje się na mocy decyzji administracyjnej w jednozdaniowej czarno-białej perspektywie oceniającej całe życie.

Życie Wałęsy było dramatem i dorastaniem do roli historycznej, którą przyszło mu odegrać z pożytkiem dla narodu, jest też wymowną ilustracją, jak wielkim wyzwaniem dla charakteru i intelektu może być próba dorównania własnemu mitowi w warunkach wolności. Historia nie jest czarno-biała - to banał, który jednak trzeba ciągle powtarzać. Gdzie umieścić w rejestrach niepodległościowych partyzantów, którzy zginęli z rąk komunistów, lecz wcześniej byli agentami NKWD? Co zrobić z bohaterskim Józefem Kurasiem "Ogniem", przez krótki czas szefem PUBP w Nowym Targu? Ludzkie losy są niezwykle skomplikowane i nic na to nie poradzimy, a na pewno nie ocenimy ich decyzją biurokratyczną.

***

Czy jest jakieś pole polskiej historii najnowszej, którym Instytut się nie zajmuje?

Jesteśmy instytucją niepodległego państwa polskiego, w tym gabinecie wisi portret Józefa Piłsudskiego, więc nie interesujemy się tradycją komunistyczną, choć mechanizmy komunistycznej dyktatury jak najbardziej są obszarem naszych badań.

Dlaczego?

Ponieważ jest to tradycja zdrady narodowej. Poza tym była ona przedmiotem intensywnych badań w czasach PRL-u. Interesują nas natomiast działania komunistów przeciwko narodowi i społeczeństwu. Instytut stara się też prowadzić badania i odnawiać pamięć historyczną związaną z państwem polskim, niepodległością i wolnością. I staramy się, by każdy z nurtów niepodległościowych był uwzględniany w naszych publikacjach.

Ponad rok temu ruszyła seria publikacji dokumentów SB dotyczących rozpracowań poszczególnych środowisk opozycyjnych, od lat wydajemy monografie o konspiracji i partyzantce niepodległościowej po II wojnie światowej, zajmujemy się też relacjami pomiędzy władzą a społeczeństwem w latach 60. i 70., emigracją, ruchem ludowym, niedługo ukażą się publikacje poświęcone ludziom PPS.

Brakuje nam choćby monografii o Wałęsie i Solidarności.

W 2009-10 r. Instytut opublikuje ponad 30 książek o Solidarności. Od dwóch lat trwają nad nimi prace.

W publikacjach IPN-owskich dominuje jednak historia w wersji manichejskiej, co pewnie psycholog potrafiłby wytłumaczyć. Bo młodzi historycy z IPN zachowują się, jakby dostąpili najwyższego wtajemniczenia. Jeden z nich pisze, że "nie można odtworzyć całości poglądów politycznych Jacka Kuronia, bo teczki są niekompletne". Chodzi o słynne rozmowy z płk. Lesiakiem. Cytujemy z głowy, ale taki był sens jego wyznania wiary. To jest przykład pars pro toto.

Moim zdaniem to nie jest ani wyznanie wiary, ani pars pro toto, nawet nie exemplum - to tylko jedno zdanie. Akurat jego autor jest świetnym fachowcem. Tego typu osądy zdarzają się każdemu historykowi - mógłbym przytaczać podobne poglądy historyków starszego pokolenia. Jednak uogólnianie ich jest niesprawiedliwe. Autorowi wypsnęło się jedno pochopne zdanie; poglądy Jacka Kuronia można oczywiście odtwarzać na podstawie wielu źródeł i przekazów, także całkiem jawnych.

Pamiętamy jednak, że bardzo często źródła bezpieki są jedynym źródłem historycznym. Służba Bezpieczeństwa była organem represyjnym, ale służyła również do zbierania informacji i przetwarzania ich na potrzeby kierownictwa państwa komunistycznego. Źródła wytwarzane przez SB są bardzo różnorodne. Czym innym są akta kontrolno-śledcze, protokoły przesłuchań, teczki tajnych współpracowników, a czym innym raporty analityczno-sprawozdawcze, opracowywane na podstawie informacji jawnych i tajnych. To jest wielka kronika Polaków w czasach PRL, pisana przez sprawozdawcę-oprawcę.

Trzy przykłady: bez tych akt nie wiedzielibyśmy nic o walkach licealistów z milicją w Tarnowie w 1968 r., o obchodach Milenium w 1966 r. poza wielkimi ośrodkami, o zamieszkach w obronie krzyży na początku lat 60.

Jednak punktem wyjścia dla historyków IPN są akta SB, które znajdują się w waszych zasobach...

Historyk sięga do wszystkich źródeł dotyczących danego tematu. Takie jest abecadło historycznego warsztatu. Jednak dla wielu tematów akta bezpieki są podstawowe.

Jakoś nie dostrzegamy tego pluralizmu źródeł w tekstach niektórych historyków IPN. Szczególnie gdy piszą na łamach prasy.

Odrzucam to uogólnienie. Powinniśmy rozmawiać o konkretnym przypadku. Mogło być przecież tak, jak wspomniałem: temat miał źródło wyłącznie w aktach bezpieki.

***

Czy nie ma Pan kaca po wydaniu przez IPN książki Jana Marka Chodakiewicza "Po Zagładzie"? To miała być polemika ze "Strachem" Jana T. Grossa, ale poważni historycy zrobili z niej miazgę.

Miazga - to przesada. Takie wrażenie brało się z powodu temperatury dyskusji, a nie użytych w niej argumentów. Lecz nie będę bronił książki Chodakiewicza jako wybitnego dzieła naukowego. Była ona jednak w tamtym czasie ważnym faktem merytorycznym i historiograficznym, potrzebnym dla dobra debaty.

Publikacje Grossa bowiem, choć nie są dziełami naukowymi, mają olbrzymią łatwość wchodzenia w obieg publiczny i kształtowania dyskusji. Jednak intelektualne podstawy "Strachu" nie wynikały z obiektywnych badań naukowych, tylko z emocji autora.

Książki Grossa nie aspirują jednak do patronatu instytucji publicznej, a wątpliwej pracy Chodakiewicza nadaliście niemal oficjalną rangę.

Decyzję o jej publikacji podjęliśmy z dwóch powodów. Jest to jedna z niewielu książek dotyczących tej problematyki, która porusza się na pograniczu nauki i eseistyki. I pozwalała nadać wielowymiarowy kształt dyskusji publicznej, tak by mogły w niej ścierać się różne punkty widzenia.

Pan mówi o intencjach, ale co ma wspólnego jakość książki Chodakiewicza z jakością IPN-owskiego opracowania o Jedwabnem wydanego po publikacji "Sąsiadów" Grossa? Nikt nie miał wątpliwości, że było to opracowanie wybitne.

To zbiór studiów, w którym dominują rozprawy na dobrym poziomie. Zwracam jednak uwagę, że oba tomy "Jedwabnego" ukazały się bodaj dwa lata po ówczesnej debacie. Zwieńczyły ją, ale było już - niestety - po gorączce. Tym razem warto było zaproponować inny punkt widzenia na temat poruszany przez Grossa, zaś debacie wyszło to tylko na dobre.

IPN w porozumieniu z Yad Vashem prowadzi od półtora roku program inwentaryzacji miejsc, w których ginęli Żydzi. Przygotowujemy się też do międzynarodowej sesji naukowej, która będzie dotyczyła relacji między Polakami a Żydami w okresie tuż powojennym. Musi ona uwzględniać z jednej strony nastroje antysemickie istniejące wówczas w Polsce, ale z drugiej strony także udział Żydów w aparacie represyjnym tworzonego państwa komunistycznego.

***

Prokuratorzy IPN wytoczyli proces generałowi Jaruzelskiemu. Czy zgadza się Pan ze sposobem, w jaki sformułowali zarzuty? Udział w grupie przestępczej... Nie zagalopowali się w pretekstach?

To nie preteksty, tylko wywód prawny, który zostanie zweryfikowany przez sąd. Kariera generała Jaruzelskiego dowodzi, że cieszył się wielkim zaufaniem Sowietów. I nie ulega wątpliwości, że Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego była organem niekonstytucyjnym. Powstała w sposób quasi-konspiracyjny, z naruszeniem ówcześnie obowiązujących przepisów. Trwała sesja Sejmu - wszyscy znamy te argumenty. Moim zdaniem WRON nie działała w imieniu państwa polskiego ani narodu polskiego. Gen. Jaruzelski nie wprowadził stanu wojennego, aby zapobiec interwencji Sowietów, ale wprowadził go pod naciskiem Sowietów. Starał się również, by w razie komplikacji Sowieci przyszli mu z pomocą. To wynika ze źródeł sowieckich.

Jaruzelski nie zachował się jak przywódca narodu, chociaż osoba stojąca na czele państwa ma zawsze taką szansę. Zrobił wszystko, by ocalić system. Czy zatem jego postawa nie powinna być nazwana i osądzona?

Nie wystarcza, że generał przyznaje historyczną rację Solidarności i przeprasza? Wielu Polaków tak sądzi.

Gen. Jaruzelski w jednym słowie przeprasza, a w drugim mówi, że wówczas racja historyczna była po jego stronie. To nie akt przeprosin, tylko rytuał.

Dlaczego jednak w Instytucie, zajmującym się historią, funkcjonuje pion prokuratorski?

Bo taka jest wola ustawodawcy. I trudno się z tym nie zgodzić. Prokuratorzy z prokuratury powszechnej ścigaliby przestępstwa komunistyczne w wolnej chwili, między ściganiem złodziei i gwałcicieli. Wiadomo, że priorytet miałyby sprawy bieżące. Śledztwa ws. zbrodni komunistycznych by zamarły. A pamięć Polaków zostałaby zaklajstrowana "cepeliowskimi" wspomnieniami zabawnego PRL-u.

A przecież nie doczekaliśmy się wciąż dyskusji na temat legalizmu władz komunistycznych na ziemiach polskich po 1945 r. Myślę, że byłoby się o co pospierać. Nie ma dyskusji o roli PRL w imperium sowieckim ani o problemie zdrady narodowej, mechanizmach oporu i przystosowania się społeczeństwa do życia w PRL. Grupy społeczne, które ukształtowały się w czasach PRL, nie znikną przecież w rok. Wpływają samym swoim istnieniem na debatę publiczną.

Pan to mówi, jakby Pan czekał, aż wreszcie wymrą…

Przeciwnie. Jeżeli będziemy czekać, aż wymrą, to dyskusja na temat dyktatury komunistycznej w Polsce będzie już skrajnie wyostrzona i pozbawiona niuansów. Panowie niesłusznie zarzucaliście historykom z IPN, że nie czują odcieni szarości. Moim zdaniem historycy za 20-30 lat będą ten okres oceniali o wiele ostrzej niż teraz, bo zabraknie świadków, źródeł narracyjnych i ciągłości pokoleniowej.

***

Zbliża się rocznicowy 2009 r. Jaką wizję odzyskania niepodległości szykuje nam IPN?

Szykujemy cykl publikacji pod hasłowym tematem "Rok ostatni". To będzie jedna centralna publikacja oraz opracowania, które się będą ukazywały w różnych oddziałach IPN-u. Szykujemy dużą konferencję międzynarodową o 1989 r., którą roboczo nazwaliśmy "Zaczęło się w Polsce". Planujemy rozpoczęcie publikacji książek o Solidarności oraz zorganizowanie Roku Kultury Niezależnej. Chcemy przypomnieć jej dorobek z lat 80., który został odsunięty i zapomniany, a przecież nas formował. Rocznica upadku systemu w 2010 r. będzie klamrą. Ponieważ system wszedł w fazę schyłkową w latach 1979-80, a upadał w l. 1989-90.

Czyli, według IPN, system upadł dopiero w 1990 r.?

To był proces, który rozpoczął się jeszcze wcześniej, od oznak słabnięcia systemu gospodarczego, sygnałów, które szły z Moskwy...

Potem był Okrągły Stół, częściowo wolne wybory, pierwszy rząd niekomunistyczny Tadeusza Mazowieckiego i wybór Lecha Wałęsy na prezydenta. IPN musi jednak operować datami 1989-90, bo wówczas dokonywały się przekształcenia organizacyjne w systemie państwa i w organach bezpieczeństwa. System instytucjonalnie kończy swój żywot w 1990 r., kiedy powstał Urząd Ochrony Państwa i zapoczątkowano przekształcenia służb wojskowych. Plany mamy rozliczne, oby tylko starczyło pieniędzy...

Na co pójdzie dodatkowe 50 mln złotych dla IPN, o które Pan zabiega?

Mają być przeznaczone na obsługę owych dwóch wielkich rocznic oraz na digitalizację zbiorów, która umożliwi skrócenie czasu udostępnienia dokumentów i dostępności materiałów archiwalnych.

Jak długo powinien istnieć IPN?

Trudne pytanie... Myślę, że powinien istnieć do czasu, gdy kwestia interpretacji i oceny znaczenia dyktatury komunistycznej dla losu narodu polskiego przestanie być aktualna. Wydaje mi się, że nie powinno to trwać dłużej niż jedno pokolenie, czyli 20-30 lat.

Myśli Pan, że dyskusja kiedykolwiek wygaśnie?

Nigdy nie wygaśnie, tak jak nie wygaśnie dyskusja o polskich powstaniach. IPN dostał do ręki instrumenty, które pozwalają dostarczać argumentów do dyskusji publicznej i monitorować bieżące życie publiczne przez pion lustracyjny. O tym, kiedy misja IPN wygaśnie, nie zadecyduje jeden czynnik, lecz ich kombinacja. Wtedy archiwum IPN stanie się częścią archiwów państwowych.

Janusz Kurtyka (ur. 1960 r.) jest historykiem, autorem publikacji z zakresu historii Polski średniowiecznej i wczesnonowożytnej oraz historii oporu antykomunistycznego w Polsce po 1944 r. Prezes IPN od 2005 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2008