Historia dnia, historia nocy

Po jednej stronie rodzina Ulmów, zamordowana za ukrywanie Żydów, po drugiej - "złoty ząb wyrwany z czaszki zabitego Żyda". Jak opuścić ziemię niczyją między dwiema liniami okopów?

04.07.2011

Czyta się kilka minut

Piszę, bo nie wiem. A bardzo chciałbym wiedzieć. Może nawet nie tyle chciałbym, ile czuję, że powinienem. Że tą wiedzą trzeba spłacić jakieś zobowiązanie.

Oczywiście w naszym kraju nie brak tych, co wiedzą wszystko - zwłaszcza o stosunkach polsko-żydowskich. O książkach Grossa potrafimy namiętnie debatować nawet jeszcze przed ich publikacją. Kłopot w tym, że powtarzanie utartych opinii zaczęło ostatnio przypominać przelewanie z pustego w próżne.

***

W książce "Jest taki piękny słoneczny dzień..." Barbara Engelking odwołuje się do podziału na literaturę dzienną i nocną, dokonanego przez pisarza Ernesta Sábato. Ta pierwsza szuka sensu, stara się świat zrozumieć i uporządkować; druga - wciąga do jądra ciemności i każe człowiekowi mierzyć się z tym, czego o sobie i innych nie ośmieliłby się głośno wyznać.

Podobnie - sugeruje Engelking - dzielić można historiografię, w tym również historię stosunków polsko-żydowskich podczas okupacji. Sama zdecydowała się zgłębić właśnie mrok beznadziei, zdrady, cierpienia i śmierci - odtwarzając losy Żydów, którzy na polskich wsiach zostali przez swoich współobywateli wydani i zamordowani.

Z Markiem Zającem w radiu Tok FM rozmawia Kamil Dąbrowa

W tamtą noc zanurzyła Polaków już debata wokół Jedwabnego. Na początku było niedowierzanie. Nawet wśród historyków. Okazało się, że indywidualna i zbiorowa pamięć, ukształtowana dominującym przez lata obrazem wojny, nie potrafiła sprostać tak radykalnie obcemu wydarzeniu jak spalenie przez Polaków ich żydowskich sąsiadów. Gdy Jan Tomasz Gross chciał uzupełnić "Upiorną dekadę", swą wcześniejszą książkę, o relację Szmula Wasersztejna, pomysł skrytykowała nawet jego żona, uznając opowieść za kompletnie niewiarygodną.

Ale dziś, po 11 latach, jesteśmy na innym etapie. Temperatura sporów wprawdzie nie spada, czego dowodem bitwa o "Złote żniwa", ale w świadomości wielu zaszczepiła się myśl przez dekady niemożliwa do przyjęcia: że niektórzy rodacy mogli wydawać i mordować Żydów także bez poduszczenia ze strony okupantów. Płonącej stodoły nie da się już wymazać z polskiej pamięci o wojnie i okupacji.

Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że nie tyle badania historyków, ile publiczna debata o czasach Zagłady utkwiła w martwym punkcie. W publicystycznych potyczkach role od dawna są obsadzone. Na jednym sztandarze widnieje wkrótce błogosławiona rodzina Ulmów z Markowej, zamordowana w marcu 1944 r. za ukrywanie Żydów wraz z sześciorgiem małych dzieci i siódmym, które Wiktoria Ulma zaczęła rodzić w trakcie egzekucji. Na drugim wyszyto jedno z najcięższych oskarżeń "Złotych żniw" - że szwajcarskiego bankiera i polskiego chłopa łączy "złoty ząb wyrwany z czaszki zabitego Żyda".

To dwie, na ogół wykluczające się narracje. Między nimi krążą zdezorientowane rzesze. Co zrobić, aby opuściły ziemię niczyją między dwiema liniami okopów?

Potrzebna jest nowa synteza stosunków polsko-żydowskich pod okupacją. Posługując się wspomnianym porównaniem do nocy i dnia, potrzebujemy książki, która da pełny obraz doby - uwzględniający wszystkie odmiany światłocienia, począwszy od świtu, przez blask południa i zmierzch, do mroku nocy. Najtrudniejsza do ustalenia przez badaczy i do przyjęcia przez opinię publiczną będzie jednak odpowiedź na pytanie, w jaką porę roku wpisać wojenne relacje Polaków i Żydów? Czy była to zima, bo noc dominowała nad dniem, czy lato - kiedy dzień był dłuższy? A może panowała nijaka, jesienna szarość?

***

Historiografia unikająca zebrania wysiłku wyspecjalizowanych, analizujących poszczególne wątki badaczy, historiografia abdykująca z prób syntezy mieni się wprawdzie tysiącem intrygujących refleksów, ale niewiele wyjaśnia. Czasem - mimo natłoku faktów - wiele zaciemnia. A przecież skoro jedna okupacyjna rzeczywistość, jeden czas i jedna przestrzeń, nieraz jedna i ta sama kamienica potrafiły pomieścić obok siebie przyszłych Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, ludzi obojętnych i szmalcowników, dlaczego nie miałaby ich pomieścić jedna historyczna narracja?

Kłopot tylko w tym, że w pierwszym odruchu opinia publiczna może poczuć się zawiedziona, bo nie dostanie od historyków bilansu wyrażonego w statystykach: ilu Żydów zostało przez Polaków wydanych bądź zamordowanych, ilu Polaków Żydom pomagało, ilu straciło za to życie itd. Specyficzny mechanizm Zagłady sprawił, że takich szacunków nie sporządzimy. Ani anonimowa śmierć, ani czasowa pomoc nie pozostawiały często żadnego śladu.

Mimo to materiału do syntezy mamy już sporo, na mapie Zagłady maleje liczba białych plam, choć oczywiście wciąż chcielibyśmy wiedzieć dużo więcej - o roli granatowych policjantów, różnych formacji polskiego podziemia, Kościoła katolickiego, o różnicach w ukrywaniu się w miastach i na wsi... Od 2003 r. nieocenione zasługi kładzie w tym względzie Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Może właśnie w jego zespole jest autor gotów podjąć się całościowego opracowania?

***

W marcowym wywiadzie dla "Przekroju" Irena Grudzińska-Gross zauważyła, że historycy skupiali się dotychczas "przede wszystkim na mechanizmach biurokratycznych i technologicznych Holokaustu - jak zorganizowano Zagładę, jak regulowano rozkład jazdy pociągów do obozów itd.". Tymczasem coraz mocniejszym echem pobrzmiewa pytanie, czy "Żydów zabijano z taką łatwością, bo jako Żydzi byli napiętnowani, czy tak się stało tylko dlatego, że natura ludzka jest skażona i ludzie ludziom zgotowali ten los? Tych pytań wciąż się boimy" - stwierdziła Grudzińska-

-Gross i przyznała, że sama nie wie, czy jest gotowa przekroczyć granicę tymi pytaniami wytyczoną.

Ale pytań o motywacje tych, którzy wydawali bądź zabijali żydowskich współobywateli albo plądrowali tereny byłych obozów zagłady, uciszyć się już nie da.

Czytając w tym roku "Złote żniwa", jednocześnie sięgnąłem po wspomnienia amerykańskiego żołnierza E.B. Sledge’a walczącego podczas II wojny na Pacyfiku. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że przewija się przez nie wątek złotych zębów. Wychowany w tzw. dobrym domu syn lekarza opisuje m.in., jak jeden z jego kolegów dopadł rannego w plecy Japończyka, którego uzębienie "lśniło złotymi koronami i żołnierz postanowił je sobie zabrać. Oparł czubek swego kabara na granicy dziąsła i uderzył otwartą dłonią w rękojeść. Ponieważ Japończyk rzucał się i wierzgał, nóż ześliznął się i utkwił głęboko w ustach ofiary. Żołnierz zaklął i rozciął Japończykowi oba policzki do samego ucha. Oparł stopę na jego żuchwie i znowu spróbował.  Z ust Japończyka lała się krew. Rzęził i rzucał się opętańczo. Krzyknąłem: - Przestań go dręczyć!".

Nie można pisać o Zagładzie bez kontekstu moralnego. W obliczu ludzkich popiołów i bezimiennych grobów odbywa się milcząca lekcja etyki okoliczności brzegowych, wyznaczających ostateczny test człowieczeństwa.

Wstrząsające, ale wkrótce empatia opuszcza i Sledge’a. Po opisie kolejnego starcia wspomina: "Dotychczas nie wyrywałem zębów trupom. Ale zauważywszy, że jeden z Japończyków ma wyjątkowo liczne koronki, nie mogłem oprzeć się pokusie". Od zbeszczeczenia ciała powstrzymał Sledge’a jeden z kolegów, Ken Caswell. Żadnego skutku nie odniosło wprawdzie jego pytanie, co by powiedzieli bliscy chłopaka, gdyby się o wyrwaniu tych zębów dowiedzieli; Sledge odszedł od trupa dopiero wtedy, gdy usłyszał, że na ciałach Japończyków roi się od zarazków. W książce komentuje: "Wspominając po wojnie to zdarzenie, zrozumiałem, że Caswellowi nie chodziło o zarazki. Był moim przyjacielem i sympatycznym, szczerym facetem, który na wojnie nie zatracił wrażliwości. Po prostu nie chciał, abym stał się bezduszny i okrutny, jak tylu naszych kolegów".

Czy - parafrazując Grossa - polskiego chłopa przekopującego popioły Treblinki i amerykańskiego żołnierza z plaż Okinawy też łączy ząb wyrwany z trupiej szczęki? Czy wszystkim narodom grozi wojenne zobojętnienie, które w szczególnych okolicznościach degraduje jednostki do poziomu zezwierzęcenia? I czemu akurat nam miałoby to przynosić ulgę?

Zanim przetrawiłem "Złote żniwa", zacząłem czytać także popularną biografię Józefa Piłsudskiego, pióra Sławomira Kopra. W rozdziale o latach poprzedzających Przewrót Majowy znalazły się cytaty z ówczesnych endeckich gazet. I tak Adolf Nowaczyński pisze o byłym naczelniku państwa i pogromcy bolszewików per Mordechaj Piłsudski. Z kolei poseł i ksiądz Kazimierz Lustosławski ujawnia: "Piłsudski nie od dziś jest narzędziem międzynarodowego żydostwa dla walki z Narodem Polskim, aby go do niepodległości nie dopuścić". To jak historia Wallenroda na opak - zakamuflowany w roli patrioty Piłsudski miał realizować antypolskie interesy, począwszy od 1905 r., przez utworzenie legionów, a następnie od powrotu do Warszawy w 1918 r.

Jak przeprowadzić historyczną nić, wiążącą tamte artykuły, ich autorów i czytelników, z postawą ludzi, którzy wydawali żydowskich sąsiadów?

Naturalnie nie ma dla historyka trudniejszego pytania niż o motywację ludzi minionych. Opracowania z ostatnich lat pokazują, że nawet przypadki udzielania Żydom schronienia bywają niejednoznaczne. Zdarzało się, że bezinteresownie i ofiarnie pomagali zdeklarowani antysemici, a fakt przyjmowania pieniędzy nie zawsze musi obniżać moralny walor pomocy. Podobnie z odmową wsparcia. Jak stwierdzić, kiedy decydował lęk o życie swoje i rodziny, a kiedy - niechęć do Żyda? Nie istnieje metodologiczny skalpel, którym w stu procentach sterylnie można oddzielić tkanki różnych instynktów, emocji, przekonań i zewnętrznych okoliczności kierujących postępowaniem człowieka. Ale to nie znaczy, że od takich pytań historycy powinni uciekać. Dobrym przykładem wspomniana książka Engelking, wnikająca w skomplikowany świat przeżyć ofiar, świadków i sprawców, ale pisana bez inkwizytorskiego zacięcia, zachowująca niezbędne minimum wrażliwości także wobec tych, którzy wobec cierpienia bliźnich nie stanęli na wysokości zadania.

Jedno nie ulega wątpliwości: próba całościowego ujęcia polsko-żydowskich stosunków w czasie okupacji nie może rozpocząć się od września 1939 r. ani nie może pomijać ludzkich motywacji.

Bo to też nigdy nie będzie czysta faktografia; nie można pisać o Zagładzie bez kontekstu moralnego. Nawet nagie fakty nie tylko dotrą do umysłu, ale poruszą też sumienie. W obliczu ludzkich popiołów i bezimiennych grobów bezustannie odbywa się milcząca lekcja etyki okoliczności brzegowych, wyznaczających ostateczny test człowieczeństwa. Jak często powtarza dyrektor oświęcimskiego muzeum Piotr Cywiński, jest obojętne, czy ludzie płaczą na dziedzińcu Bloku Śmierci w Auschwitz, na rampie w Birkenau albo przy ruinach komór gazowych i krematoriów. Przejawy współczucia często służą w tych miejscach jedynie rozładowaniu napięcia - ulgę przynoszą tylko płaczącym, a umarłych pozostawiają z niczym. O wiele ważniejsze jest, by ludzie wychodzili z Auschwitz-Birkenau z poczuciem odpowiedzialności za innych, żyjących tu i teraz. By byli gotowi przyswoić sobie choćby taką naukę, jaką we wstępie do książki "Moja Jerozolima, mój Izrael" zapisał Władysław Bartoszewski, jeden ze Sprawiedliwych wśród Narodów Świata: "Gdzie jest granica przyzwoitości? Gdzie jest granica uczynności? Czy jest nią danie jałmużny, czy też przyjęcie kogoś do domu? A może podzielenie z nim szaty, jak to robili niektórzy święci? Nikt nie może o sobie powiedzieć, że zrobił dość, poza tymi, którzy zginęli, niosąc innym pomoc. Jedynie ci zrobili dość".

Czy i takiego spojrzenia nie należałoby uwzględnić w syntezie polsko-żydowskich stosunków podczas wojny?

Skoro wspólna kamienica potrafiła pomieścić przyszłych Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, ludzi obojętnych i szmalcowników, dlaczego nie miałaby ich pomieścić wspólna historyczna narracja?

***

Podczas spotkania ze studentami w Centrum Myśli Jana Pawła II Dawid Warszawski przypomniał, jak 20 lat temu na zakończenie Mszy w Kielcach Papież mówił o pogromie z lipca 1946 r.: "Zginęło wtedy ze zbrodniczych rąk wielu braci Żydów. Polecamy ich dusze Bogu". Po sześciu dniach, już w stolicy, kiedy Jan Paweł II spotkał się z gminą żydowską, Warszawski powiedział mu, że słowami w Kielcach był rozczarowany. Papież nieco się obruszył i przeszedł do kolejnego rozmówcy. Wkrótce zaprzyjaźniony z Warszawskim ksiądz przekazał dziennikarzowi, że Jan Paweł II poczuł się jego wypowiedzią oburzony - miał poczucie, że odważnie wyciągnął rękę, a jego gest został zlekceważony. Warszawski spokojnie wyjaśnił duchownemu, co miał na myśli. Oczekiwał mianowicie, że Jan Paweł II będzie mówił o duszach morderców i tych, którzy milczeli wobec śmierci niewinnych - przecież dusze żydowskich męczenników i tak trafią do Boga, i nie potrzebują w tym względzie pomocy od nikogo. Wkrótce znajomy ksiądz przekazał wiadomość z Watykanu: teraz Papież rozumie.

W najbliższą niedzielę podczas uroczystości w Jedwabnem chrześcijanie i Żydzi pomodlą się za tych, co zginęli. To będzie przede wszystkim spłata zobowiązania pamięci, a nie wyraz troski o duszę nieśmiertelną, bo wierzymy, że droga zabitych prowadziła wprost do miłosiernego Boga. Podobnie jak drogi tych, których losy starała się zrekonstruować Engelking w swojej książce. Dzięki Ewangelii wiemy, że są błogosławieni, bo byli głodni jak anonimowy uciekinier z transportu do Treblinki, gładko ogolony czterdziestolatek w jesionce, który prowadzony na posterunek do Tłuszcza nie skorzystał z okazji do ucieczki. Poprosił tylko o chleb i kiełbasę, by przed śmiercią najeść się do syta. Bo cierpieli prześladowanie dla sprawiedliwości jak Sala Elbingerowa, którą w grudniu 1944 r. w piwnicy jednego z domów torturowało kilku umundurowanych Polaków, ale nie wydała, gdzie ukrywa się mąż Boruch Mordka z dwojgiem dzieci. Bo się smucili, jak bezimienny, tęgawy, łysy Żyd ze wsi Podwierzbie, który latem 1943 r. błagał, by darować mu życie, bo jest taki piękny, słoneczny dzień, za co dostał dwa razy kijem i usłyszał: "Idź, idź, skurwysynie, nie gadaj". A kto znajdzie w sobie dość odwagi i miłosierdzia, niech modli się za dusze sprawców i tych, których obciąża grzech zaniedbania.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2011