Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dlaczego jednym wolno to, czego zabrania się innym?
DANE OSOBOWE DO WIADOMOŚCI REDAKCJI
***
Do obowiązku uczczenia dnia świętego trudno podchodzić bezwzględnie. Choć katolicy zdają sobie sprawę z normy niepracowania w niedziele i święta, nikt o pracę w tym dniu nie ma pretensji do lekarzy, żołnierzy czy kierowców komunikacji miejskiej. W przypadku wspomnianej w liście kampanii dotyczącej supermarketów chodzi nie tyle o pracę jako taką, co przede wszystkim o pracę niekonieczną. To ostatnie określenie jest też obecne w jurysprudencji kościelnej - powstrzymać się od prac niekoniecznych (pierwsze przykazanie kościelne). Supermarkety przez swój harmonogram pracy nie tylko ograniczają życie pracowników, ale przede wszystkim tworzą nową jakość w życiu społecznym - akcent kładziony dotąd na sacrum przesuwa się w stronę profanum. Dokonuje się to w dniu niejako stworzonym dla świętości. Jeśli więc w niektórych państwach możliwy jest zakaz handlu w niedzielę dla dużych placówek handlowych (tak jest np. w Niemczech), dlaczego taka ewentualność nie miałaby być przynajmniej dyskutowana w Polsce, gdzie niewspółmiernie więcej ludzi chodzi w tym dniu do kościoła?
Osobną kwestią jest handel w przyparafialnych kioskach i sklepikach. Istnieje pojęcie służby Bożej. Można mieć do tego różne podejście, osobiście jestem przekonany, że wpisuje się ona w kontekst ludzkich potrzeb, a mają one dla mnie przede wszystkim duchowe, to jest wyższe znaczenie. Kapłani także pracują w niedzielę i w tym zdaniu nie ma sarkazmu ani przesady. Ich praca wymaga zaangażowania kościelnych, organistów i gospodyń. Pod jakimi jednak warunkami uznać handel np. w sklepikach pod chórem, za element wspomnianej służby Bożej? Trudno silić się w tym momencie na definicję nominalną, co jest takim handlem, więc ograniczę się do definicji funkcjonalnej: nie umiem sobie wyobrazić wizyty w sanktuarium (a zgódźmy się, że najwięcej pielgrzymek przybywa do miejsc kultu w niedziele), w którym nie byłoby możliwości kupna folderów, różańców, wizerunków obrazu świętego czy figury. Podobnie z prasą katolicką, która często wychodzi na konkretną niedzielę właśnie i zawiera teksty liturgiczne z tego dnia oraz komentarze. Dla mnie te sprawy są elementem służby Bożej. Podobnie jak restauracja w domu pielgrzyma czy (proszę się nie gorszyć) ubikacja nieopodal kościoła z jej pracownicą.
Zupełnie inną sprawą jest lokalizacja wspomnianych punktów i harmonogram pracy ich pracowników. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której przykościelny handel zakłócałby atmosferę sacrum. Zresztą - z tego, co pamiętam - takie miejsca handlu znajdują się w najgorszym przypadku pod chórem, z tyłu kościoła. Najlepiej, gdyby były w przedsionku albo na zewnątrz. Nie wyobrażam sobie także, by kościelny pracodawca zachowywał się w sposób zbliżony choćby do dyrektorów supermarketów. Ale to jest już zupełnie inny temat i wymaga indywidualnego potraktowania.
Podsumowując - kościelny zakaz handlu dotyczy tak zwanych prac niekoniecznych i dla mnie osobiście o wiele bardziej pasuje do supermarketu niż do kościoła. W jakimś sensie są to rzeczy nieporównywalne, a już na pewno nie należy zwieść się pozorom, że w jednym i drugim przypadku dochodzi do wymiany pieniędzy na towary, więc mamy do czynienia z taką samą jakością. Usługi działają na podobnych zasadach, a nikt nie wnosi, by np. zamknięto pogotowie ratunkowe w niedziele. Jeśli chodzi o kanoniczny zakaz handlu dla duchownych, rzecz jest oczywista. Gdyby proboszcz prowadził sklep (jakikolwiek), z którego odnosiłby indywidualne korzyści, można by mieć uzasadnione pretensje, bo takich praktyk zakazuje kodeks prawa kanonicznego. Jednak to, co dzieje się w sanktuariach i kościołach, dotyczy działalności parafii i zakonów. Chyba dobrze, że są one przedsiębiorcze i na remonty czy etaty zdobywają środki, nie ograniczając się do zbierania składek.
KS. MAREK ŁUCZAK