Gruziński domek z kart

Bezkrwawa rewolucja pąsowej róży wysadziła z siodła wieloletniego przywódcę Gruzji Eduarda Szewardnadze. Czy upominające się o władzę nowe siły poradzą sobie w tonącej w kryzysie gospodarczym i rozdzieranej przez separatyzmy republice? Powodzenie uzależnione jest od możliwości porozumienia w sprawie podziału wpływów w Gruzji dwóch “krajów patronackich": Rosji i USA.

07.12.2003

Czyta się kilka minut

Protesty przeciw usankcjonowaniu "cudu nad urną", dającego zwycięstwo w wyborach parlamentarnych partii proprezydenckiej i sprzymierzonemu z nią ugrupowaniu przywódcy Adżarii (republika autonomiczna w Gruzji), trwały w Tbilisi trzy tygodnie. W tym czasie, do 22 listopada, komisja wyborcza liczyła głosy. Oficjalne ogłoszenie wyników było powodem zwołania sesji parlamentu, ale do jej otwarcia nie doszło. Na salę obrad dostali się opozycjoniści (ich pokojowe zamiary symbolizowały trzymane w rękach róże), przerywając wystąpienie prezydenta.

W krytycznym momencie z misją specjalną przybył minister spraw zagranicznych Rosji - Igor Iwanow (w połowie Gruzin, niegdysiejszy współpracownik Szewardnadze z czasów pracy w MSZ ZSRR). Dowództwo rosyjskich baz wojskowych w Gruzji podawało nerwowe komunikaty, że żołnierze nie są postawieni w stan gotowości. Eksperci odczytywali to ŕ rebours, podejrzewając Moskwę o przygotowania do zbrojnej interwencji w obronie prezydenta. Tymczasem Rosja, miast czołgów, użyła dyplomacji.

Wydawałoby się, że sukces misji Iwanowa jest oczywisty: kryzys zażegnano, Szewardnadze zrzekł się urzędu, nie doszło do rozlewu krwi. Wiele wskazuje jednak na to, że wyznaczonych przez prezydenta Władimira Putina celów nie osiągnięto. Jeśli przypomnieć, jak wyglądały stosunki rosyjsko-gruzińskie w ostatnich latach, kiedy manewry Szewardnadze doprowadzały do zaostrzenia sytuacji (Putin szykował się nawet do zbombardowania Gruzji “wspomagającej czeczeńskich terrorystów"), należało się spodziewać ekstatycznej radości Kremla z powodu odejścia “siwego, kaukaskiego lisa". Rosja nie akcentowała jednak powodzenia swojej dyplomacji. Czyżby w tej partii szachów straciła rezon i nie znała następnego ruchu?

Jak daleko do wojny domowej?

Większość komentarzy w prasie rosyjskiej utrzymana jest w tonie skrajnego czarnowidztwa. Zdaniem ekspertów, triumwirat opozycjonistów, który obalił Szewardnadze: Micheil Saakaszwili (Ruch Narodowy), Nino Burdżanadze (przewodnicząca parlamentu poprzedniej kadencji, partia “Burdżanadze-Demokraci") i Zurab Żwania (były przewodniczący parlamentu), rozleci się jeszcze przed rozpisanymi na 4 stycznia 2004 r. wyborami. W najbardziej pesymistycznych scenariuszach wskazuje się na rychły rozpad Gruzji (a w każdym razie odłączenie się niepodporządkowanych władzom centralnym prowincji) lub wojnę domową.

Na ile obawy są uzasadnione? Wszystko zależy od Moskwy.

Symptomów choroby separatyzmu jest w Gruzji aż nadto. Władze w Tbilisi nie kontrolują sytuacji w Adżarii (cieszy się dużą autonomią, na jej czele stoi ambitny polityk, Asłan Abaszydze), Abchazji (ogłosiła niepodległość, której nie uznała wspólnota międzynarodowa) i Osetii Południowej (upomina się o połączenie z Osetią Północną, wchodzącą w skład Federacji Rosyjskiej). Liderzy tych prowincji dwa dni po obaleniu Szewardnadze pospieszyli do... Moskwy, by tam omówić tę sprawę.

Przywódca Adżarii ogłosił, że nowe władze w Tbilisi objęły rządy bezprawnie i wprowadził u siebie stan wyjątkowy. Prezydent Osetii przypomniał o deklarowanej przez naród woli połączenia obu Osetii, a Abchazja przeprowadziła manewry oraz nadmieniła, że większość jej mieszkańców ma obywatelstwo rosyjskie i nie zwraca uwagi na wydarzenia w Gruzji. Przeprowadzenie wyborów w tych prowincjach zdaje się wątpliwe. W każdej chwili można się też spodziewać, że ogłoszą secesję. Kreml oficjalnie uznaje integralność terytorialną Gruzji, powtarza, że nie jest zainteresowany ani rozpadem Gruzji, ani wojną domową - ale jednocześnie wspiera separatyzmy.

Moskwa dysponuje zresztą nie tylko narzędziami z arsenału politycznego (dyplomatycznego czy wojskowego), ale może też przemówić Gruzji do rozsądku, zakręcając kurki z gazem lub wyłączając prąd. Idzie zima. Może być ciężko.

Kraj różnych wpływów

Pierwszym krajem, który uznał nowe władze w Gruzji były Stany Zjednoczone. Amerykański sekretarz stanu kilkakrotnie rozmawiał telefonicznie z Nino Burdżanadze, która przejęła obowiązki głowy państwa do czasu wyborów. W komentarzach powtarzano, że Waszyngtonowi zależy na spokoju w republice z uwagi na bezpieczeństwo rurociągu Baku-Tbilisi-Ceyhan, któremu USA od początku patronowały. Rurociąg, omijający terytorium Federacji Rosyjskiej i łamiący jej monopol na dostawy kaspijskiej ropy naftowej na stary kontynent, Moskwa odbiera jako akt nielojalności władz postradzieckich krajów Kaukazu. A także świadectwo poszerzania strefy amerykańskich wpływów w regionie postrzeganym jako rosyjskie dominium.

Natomiast rosyjski prezydent w wystąpieniu po zmianie władz w Tbilisi nie uznał wyraźnie nowej ekipy. Mętnie zaznaczył tylko, że spodziewa się poprawy klimatu w stosunkach dwustronnych. Skąd ta powściągliwość?

Moskwa ma w Tbilisi “dobrą prasę" za wyważone podejście do rozwiązania kryzysu politycznego (obawiano się, że rosyjskie czołgi wyjadą z baz i rozwałkują demonstrantów; w Gruzji stacjonuje ok. 3 tys. rosyjskich żołnierzy). Kreml nie ma jednak wśród przedstawicieli nowej ekipy “swojego" człowieka. Zaskoczeniem dla Rosji okazało się błyskawiczne rozpisanie wyborów, o czym świadczą nerwowe poszukiwania kontrkandydata dla wystawionego przez zjednoczoną opozycję Micheila Saakaszwili.

Jak komentował dziennik “Izwiestia", Saakaszwili jest dla Rosji kandydatem nie do przyjęcia. Stąd tak egzotyczne pomysły jak kandydatura Igora Georgadze, byłego szefa gruzińskich służb specjalnych skłóconego z Szewardnadze (podejrzewany o zorganizowanie zamachu na jego życie). Georgadze przez kilka lat ukrywał się w Rosji i z nagła został wydobyty. W komentarzach rosyjskich mediów podkreśla się, że na pewno będzie lojalny wobec Moskwy. Jego ojciec, Pantelejmon Georgadze, były sekretarz gruzińskiej partii komunistycznej, w 2000 r. wyprodukował koniak marki “Georgadze - prezydent Gruzji", ale można wątpić czy tym razem będzie okazja, by wznieść nim toast. Obserwatorzy gruzińskiej sceny politycznej zgodnie bowiem typują Saakaszwiliego na najwyższy urząd w państwie.

Gruzińska "kinder niespodzianka"

Micheil Saakaszwili, podobnie jak pozostali członkowie opozycyjnego triumwiratu, karierę polityczną zaczynał pod światłym przewodem Szewardnadze, który przed poprzednimi wyborami parlamentarnymi montował “partię władzy" - Związek Obywateli Gruzji. Związek wybory wygrał, a najbardziej aktywni jego członkowie zajęli najważniejsze stanowiska w państwie. Saakaszwili został ministrem sprawiedliwości. I tu idylla się skończyła. Minister poróżnił się z prezydentem, a na odchodnym ujawnił afery finansowe, w które zamieszane były osoby z elit politycznych. Naród zaczął uwielbiać Saakaszwilego za ściganie skorumpowanych urzędników, a rządzący nienawidzić go za wściubianie nosa w ich zakulisowe sprawy.

Medialnie Saakaszwili wypada doskonale: młody (35 lat), dobrze ubrany, wygadany. Chętnie udziela wywiadów, nie boi się kontaktów z ludźmi na ulicy (nim pociągnął za sobą tłum zgromadzony przed siedzibą parlamentu w czasie ostatnich demonstracji, wsławił się “wyjściami w lud" w czasach sprawowania funkcji mera stolicy, kiedy jeździł autobusami i gwarzył o problemach z pasażerami). Choć - jak mówi o sobie - jest sentymentalny i płacze oglądając melodramaty, potrafi być pragmatykiem: wie, że powodzenie w wyborach zapewni mu nie tylko dobrze wykrzyczany program wyborczy, ale także ludzie w terenie, gwarantujący odpowiednie przeprowadzenie głosowania. Od “aksamitnej niedzieli" 23 listopada, kiedy Saakaszwilemu udało się namówić Szewardnadze do ustąpienia, usuwa też niewygodnych urzędników ze struktur lokalnych.

Kandydat niedawnej opozycji podkreśla chęć ułożenia stosunków z Rosją, które “za czasów Szewardnadze były nienormalne". Ale wpierw spotkał się z ambasadorem USA w Tbilisi i w udzielonym dziennikowi “Washington Post" wywiadzie zapewnił o doskonałych stosunkach z USA jako priorytecie polityki zagranicznej kraju. Saakaszwili już w deklaracjach przed wyborami parlamentarnymi mówił o prozachodniej orientacji Gruzji. Jak to wszystko pogodzić?

Elementem sytuacji może być wreszcie reakcja państw ościennych, zaniepokojonych precedensem pokojowego przejęcia władzy przez opozycję. Nie tak dawno opozycję protestującą przeciwko sfałszowaniu wyborów prezydenckich w Azerbejdżanie, nowy lider Ilham Alijew kazał spałować a teraz ściga niedobitki przeciwników politycznych. O niepokoju we Wspólnocie Niepodległych Państw świadczy komunikat wydany po spotkaniu ministrów spraw zagranicznych WNP - pobrzmiewa w nim obawa, by gruziński przykład nie był zaraźliwy.

Być może młoda ekipa w Gruzji przystąpi do prowadzenia politycznych interesów tak samo sprawnie, jak przystąpiła do usuwania nieudolnego prezydenta (obserwatorzy podkreślają, że opozycja była doskonale zorganizowana, a źródła ich spokoju, pomysłowości i mocy upatrują w “bratnim wsparciu" - nie tylko finansowym, ale także eksperckim - ze strony Fundacji George’a Sorosa). Czy to jednak wystarczająca przesłanka? Zwłaszcza że nie widać na razie oznak porozumienia w sprawie Gruzji między Moskwą i Waszyngtonem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2003