Granice wyobraźni

W wielu miejscach nad Dunajem - od dróżniczych budek po bary z langoszami - wiszą reprinty map z XIX w. Wielkie Węgry przypominają na nich owoce malin, sklejone z pojedynczych banieczek. Kłopot w tym, że banieczki to dziś niepodległe kraje.

18.10.2011

Czyta się kilka minut

Sprawa musiała być poważna, skoro, gdy tylko rozmowa zeszła na tematy rumuńskie, Gábor bez namysłu zjechał na pobocze i kazał mi wysiąść, bo rozłożona na przednim siedzeniu mapa, niczym napełniona poduszka powietrzna, zajmowała całą przestrzeń w samochodzie. - Patrz, oto cały węgierski świat!

Było po pierwszej w nocy, gdzieś pod Miszkolcem. 25-letni Gábor rozwinął mapę na ciepłej masce silnika, zapalił papierosa, z bagażnika wyjął latarkę. Jej punktowe światło ani razu nie objęło niewielkiego kraju pośrodku - jedno za drugim omiatało natomiast słowackie, rumuńskie i serbskie miejscowości na węgierskich Kresach. Do ich nazw Gábor niezmiennie dodawał: - To jest węgierskie miasto.

Temesvár, Kassa, Kolozsvár, Szabatka. Dziś: Timişoara, Košice, Cluj-Napoca, Subotica.

Na zwykłej mapie samochodowej wyobraźnia Gábora rozchodziła się promieniście od obwodnicy Budapesztu, jak znaczone czerwonymi liniami autostrady. Na zielonych tablicach kierunkowych przy dwupasmowej M0, okrążającej węgierską stolicę, roi się od białych elips z kodami państw, w których mieszkają Węgrzy: A, HR, SK, SRB, RO. A dzisiejsze nazwy miejscowości w ich oryginalnych językach pisane są zawsze w nawiasie. - To są węgierskie miasta - powtarzał Gábor już do końca drogi.

Sny w fazie REM

Rozszerzenie Unii Europejskiej poruszyło węgierską przestrzeń wyobraźni i w wielu miejscach - od dróżniczych budek po bary z langoszami - zawisły reprinty map z XIX w. Wielkie Węgry przypominają na nich jakby owoce malin, sklejone z pojedynczych banieczek. Kłopot w tym, że banieczki są dziś niepodległymi krajami.

Wprawdzie jeszcze w styczniu tego roku słowackie media protestowały przeciw eksponowaniu takiego reprintu w siedzibie Rady Unii w czasie węgierskiego przewodnictwa (prezydencja Węgier przypadła na pierwszą połowę 2011 r.), ale pozostaje faktem, że ślady dawnej obecności Węgrów w Rumunii i na Słowacji mocno działają na wyobraźnię.

Niestety, również polityków. Wiosną MSZ w Budapeszcie zmuszone było odwołać z Bratysławy swojego konsula po tym, jak stwierdził publicznie, że "Słowacja nie zdobyła atrybutów państwa w wyniku wielowiekowych zmagań, lecz otrzymała na nie licencję". W tym samym czasie premier Viktor Orbán, po kolejnej fali krytyki ze strony sąsiada, tłumaczył na konferencji prasowej w Bratysławie, że wcale "nie pożera słowackich dzieci".

Pamięć o dawnej wielkości nie jest oczywiście wyłącznie domeną Węgrów. Powierzchnię marzeń polityków - mniej lub bardziej świadomie odwołujących się do historii potęgi ich krajów - można nawet dokładnie wyliczyć. Gdyby dodać do siebie wszystkie "Wielkie" Serbie, Chorwacje, Bułgarie czy Rumunie, Europa Środkowa zajmowałaby 431 tys. km? - dwa razy więcej niż w rzeczywistości.

W niepozornym pubie przy Thököly útca, na tyłach budapeszteńskiego dworca Keleti, sny o potędze dawno już weszły w fazę REM: na ścianach wywieszono tam serię karykatur traktatu z Trianon, który po I wojnie światowej odebrał Węgrom większość dawnego terytorium (ulubiony motyw twórców: siłacz z napisem "Magyarország" na plecach wali młotem w głaz z wyrytą datą: "1920"). Gdy z dworca odjeżdża wieczorny InterCity "Dacia" do Bukaresztu, do baru schodzą się miejscowi skinheadzi, dla których XX-wieczne rachunki krzywd nie zostały jeszcze wyrównane.

Seklerszczyzna w Brukseli

W 20-milionowej Rumunii żyje 1,4 mln osób przyznających się do narodowości węgierskiej. Demokratyczny Związek Węgrów w Rumunii (UDMR) jest ważną siłą polityczną i pod wieloma względami przypomina polski PSL: ma stały elektorat i lubi wchodzić w koalicje.

Aktualnie posiada 22 miejsca w 334-osobowej Izbie Deputowanych, a jego członkowie od sześciu lat niemal bez przerwy są w składzie rządu. UDMR jest dla partii rumuńskich swoistą gwarancją stabilizacji - i tej wzajemnej zależności kraj zawdzięczał w ostatnich latach brak ostrych dyskusji na tle narodowościowym.

Do czasu. Kiedy w czerwcu swoje przedstawicielstwo w Brukseli otworzyła Seklerszczyzna - region we wschodniej Transylwanii, zamieszkany przez ludność węgierską o silnej, regionalnej tożsamości, ale nie będący jednostką administracyjną - rząd rumuński wezwał na dywanik węgierskiego ambasadora. A prezydent Rumunii, Traian Băsescu, uznał powstanie brukselskiego biura za oznakę braku szacunku dla konstytucji i innych mieszkańców kraju.

Za brukselską inicjatywą stało trzech deputowanych z Rumunii do Parlamentu Europejskiego pochodzenia węgierskiego, wśród nich ewangelicki biskup László Tőkés - symbol rumuńskiej rewolucji z 1989 r. Poza Rumunią rzadko się o tym pamięta, że opozycyjne wobec reżimu Ceauşescu wystąpienia Tőkésa - w 1989 r. był on pastorem w Timioarze - dotyczyły głównie poprawy sytuacji mieszkających w kraju Węgrów.

- To polityk kontrowersyjny. Rumuni uważają go za radykała i nacjonalistę i niewielu już pamięta, że stał się zaczynem demokratycznych zmian - mówi socjolog Zoltán Kántor, wykładowca Katolickiego Uniwersytetu Pétera Pázmánya w węgierskiej Piliscsabie. - Wśród niektórych Węgrów z kolei stał się on ostatnio jedyną osobą wyrażającą ich aspiracje. I choć część jego rodaków uważa, że jego celom przysłużyłby się bardziej dyplomatyczny język, jest słuchany i poważany przez wielu.

Strach przed separatyzmem?

Tőkés, dziś jeden z wiceprzewodniczących Parlamentu Europejskiego, stoi na czele Węgierskiej Narodowej Rady Transylwanii - organizacji, która od dwóch lat domaga się m.in. autonomii terytorialnej w Seklerszczyźnie.

Na otwarciu przedstawicielstwa tego regionu w Brukseli obecny był węgierski wicepremier, odpowiedzialny za współpracę z diasporą - co dodatkowo rozsierdziło rumuńskich polityków. "Autonomia jest bardzo ważnym celem wspólnoty węgierskiej w Rumunii i nie tylko tu - tłumaczyli potem pomysłodawcy biura. - To chyba normalne, że otrzymujemy w tym wsparcie od Węgier. Wierzymy, że autonomia przyczyni się do normalizacji stosunków między Węgrami i Rumunami w naszym kraju".

Czy Rumunia, która trzeci rok odmawia uznania niepodległości Kosowa właśnie z obawy przed własnym węgierskim separatyzmem, rzeczywiście ma się czego bać? Socjolog Zoltán Kántor uspokaja, że nastroje po obu stronach się wyciszyły. Choć wciąż potrafią zaskakiwać.

Kántor: - W ostatnich latach stosunki między Węgrami a Rumunami bardzo się poprawiły. Rumuni powoli uczą się postrzegać Węgrów jako część społeczeństwa. Z perspektywy Budapesztu jest to jednak wciąż za mało. Węgrzy chcieliby doczekać się w końcu choćby finansowanego przez państwo uniwersytetu z wykładowym językiem węgierskim.

"Oto są węgierscy szpiedzy"

Monica Căluşer z Centrum Badań nad Różnorodnością Etnokulturową (CRDE) w Klużu - w północno-zachodniej Rumunii, dawnym Siedmiogrodzie - od blisko dekady obserwuje węgiersko-rumuńskie napięcia w tym szczególnie wrażliwym rejonie Rumunii.

To tutaj w latach 1992-2004 rządził Gheorghe Funar, "szalony burmistrz" związany z narodową organizacją "Vatra Romaneasca", który prowadził w mieście własną wojnę z transylwańskimi Węgrami. Postanowił m.in. że chodniki w mieście przybiorą barwy flagi rumuńskiej. W 1997 r. nakazał nawet swoim urzędnikom... wykraść flagę zdobiącą węgierski konsulat, po czym na stojącym naprzeciwko budynku zawiesił baner z napisem: "Oto siedziba szpiegów węgierskich".

- Kwestia autonomii terytorialnej dla Węgrów jest właściwie nieobecna w dyskusji publicznej z powodu swego upolitycznienia - mówi Căluşer. - Dyskusja kończy się na "za" lub "przeciw", bez rozmowy o konsekwencjach i bez analizy, w jaki sposób autonomia wpłynęłaby np. na gospodarkę tego biednego regionu. Zupełnie inną kwestią są postulaty autonomii kulturowej, obecne w projekcie ustawy przedstawionej przez UDMR jeszcze w 2005 r., która wciąż nie może się doczekać debaty w Izbie Deputowanych.

Kłopoty z "Kartą Węgra"

W relacjach Budapesztu z Bukaresztem większym problemem nie jest natomiast "Karta Węgra" - inaczej niż w relacjach Budapesztu z Bratysławą. Wieloletni spór o "Kartę" - uchwalona przez węgierskie władze, miała gwarantować przywileje węgierskiej mniejszości zwłaszcza na Słowacji - wrócił przed rokiem w postaci sporu o tzw. ustawę obywatelską i znów zaostrzył stosunki między obu państwami. Premier Viktor Orbán przeforsował ją tuż po powrocie do władzy, w maju 2010 r. Nowe przepisy zniosły dotychczasowy warunek zamieszkiwania przez określony czas na terytorium Węgier. W odpowiedzi Słowacja szybko uchwaliła ustawę pozbawiającą słowackiego obywatelstwa wszystkie osoby, które uzyskają paszport obcego państwa.

W Rumunii liczba tych, którzy starają się o paszport węgierski, jest znacznie niższa, niż przewidywano wcześniej, choć trudno oszacować rzeczywisty wpływ nowego prawa, gdyż nie opublikowano jeszcze wiarygodnych analiz.

- Bukareszt nie protestował przeciw "Karcie Węgra" tak zdecydowanie jak rząd słowacki, między innymi dlatego, że sam przyznaje obywatelstwo Rumunom mieszkającym w Mołdowie - mówi Zoltán Kántor. - Na początku lat 90. niektórzy nasi politycy obawiali się, że Węgry odbiorą Rumunii Transylwanię. Dziś, po latach współpracy rumuńskich ugrupowań z UDMR, w Rumunii nie ma już nastroju do "grania" kartą nacjonalistyczną.

Kántor przyznaje, że może się to zmienić, jeśli rząd w Budapeszcie pójdzie dalej i przyzna rodakom z zagranicy prawo głosowania w węgierskich wyborach. - W 2008 r. powstała Węgierska Partia Obywatelska, konkurencyjna wobec UDMR. Są więc takie partie, które walczą o głosy Węgrów w Rumunii - wyjaśnia węgierski socjolog. - Z roku na rok jest to jednak coraz bardziej sprawa między samymi Węgrami. Rumuni, a przynajmniej politycy i prasa, nie przywiązują do tych sporów wielkiej wagi.

- Przełomowym momentem w rozwoju stosunków rumuńsko-węgierskich było wejście UDMR do koalicji rządowej w 1996 r. - dodaje Căluşer. - Od tego czasu, nawet jeśli pojawiają się napięcia, stosunki między naszymi wspólnotami są coraz lepsze.

"Rákóczi" z dworca Koszyce

Siedem lat po przystąpieniu Węgier i Słowacji do Unii, a cztery lata po tym, jak do Wspólnoty weszła Rumunia, marzenia o dawnej węgierskiej wielkości ustępują pod naporem codziennych problemów. I choć w biurze Węgierskiego Stowarzyszenia Kulturalnego w słowackich Koszycach również wisi malinowa mapa "Wielkich Węgier", przesłaniają ją coraz wyższe stosy segregatorów z kosztorysami i raportami z wykonania projektów: festiwalu tańca i muzyki węgierskiej, konkursów plastycznych dla dzieci, programów stypendialnych.

Timeę Faber, sekretarkę stowarzyszenia, najbardziej martwią nie konflikty polityków, ale InterCity "Rákóczi", który codziennie o 18.06 odjeżdża z nieodległego dworca do Budapesztu. - Węgierskie wsie na Słowacji pustoszeją. Przypominają mi to, co niedawno widziałam w telewizji w reportażu o wschodniej Polsce: nie ma tam już młodych - żali się Faber. - Po otwarciu granic młodzi zaczęli wyjeżdżać na Węgry już do szkoły średniej. Potem najczęściej nie wracają. Słowacja nie może zaoferować naszej młodzieży przeżyć wielkiej metropolii.

Gdy Faber mówi o Budapeszcie, smutnieje. Uśmiech na jej twarzy pojawia się za to, gdy pytam o życie w Koszycach: mieście, w którym największe Muzeum Wschodniosłowackie zostało kiedyś założone pod nazwą Muzeum Północnowęgierskie. - To słowackie miasto - mówi. - Ale to też moje miasto, w którym się urodziłam. Wszyscy w domu mówimy po słowacku i uczestniczymy w życiu tego państwa. Nie pozwoliłam swojej córce wyjechać na węgierski uniwersytet do Komarna, niech studiuje w Preszowie, ze Słowakami. Tutaj też jest co robić.

Koszyce są niewielkie. Po przyjeździe szybciej niż gdziekolwiek indziej na ulicy zaczyna się widywać znajome twarze. W jeden z ostatnich słonecznych weekendów tej jesieni na rynek pod kościołem św. Elżbiety zeszli się prawie wszyscy. Trwał festiwal wina. Węgierskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2011