Gorzka lekcja

Popularny ostatnio w Waszyngtonie pogląd mówi, że powinno się sięgnąć po pieniądze, które w tej chwili są wydawane na nowe myśliwce, nowe okręty, na system obrony antyrakietowej - i przeznaczyć te fundusze na rzecz, zdawałoby się, rodem z minionego wieku: na powiększenie liczby amerykańskich żołnierzy.

30.01.2005

Czyta się kilka minut

Zwolennicy takiej tezy wskazują, że obecnie armia amerykańska ma tak mało ludzi, iż nie może wysłać do Iraku odpowiedniej liczby wojska, aby stłumić rebelię przeciw nowemu irackiemu rządowi. Co gorsza, niewystarczająca dziś liczba zwykłych żołnierzy w siłach lądowych pociąga za sobą konieczność wydłużania okresu ich służby w Iraku bez przyzwoitego odpoczynku w domu oraz mobilizację do aktywnej służby zbyt wielu rezerwistów i żołnierzy Gwardii Narodowej, na zbyt długi czas [Gwardia Narodowa, wywodząca się z XVIII-wiecznej wojny o niepodległość, w obecnym kształcie powstała w 1933 r.; jest to część regularnej armii, liczy ok. 130 tys. ludzi, stacjonuje na terenie USA i jest mobilizowana dopiero w razie ogłoszenia stanu zagrożenia państwa - red.].

Powiedzmy od razu: tezy te są uzasadnione, a ich konsekwencje poważne. Powodzenie całego amerykańskiego przedsięwzięcia w Iraku od początku miało piętę achillesową: niezdolność do zaprowadzenia prawa i porządku. Rezultatem tego było najpierw masowe szabrownictwo, które zniszczyło infrastrukturę kraju i doprowadziło do upadku niezliczoną liczbę prywatnych przedsiębiorstw (i poważnie zaszkodziło prestiżowi, który Stany Zjednoczone dopiero co zdobyły dzięki szybkiemu zwycięstwu militarnemu).

Dzisiaj najbardziej dramatyczną konsekwencją jest śmiertelne żniwo: codzienne giną i Amerykanie, i Irakijczycy (policjanci, żołnierze i urzędnicy), zabijani przez rebeliantów, których ataki zagrażają sprawnemu przeprowadzeniu 30 stycznia wolnych wyborów parlamentarnych. Poza tym, pozostawienie w minionych miesiącach zwykłych Irakijczyków na pastwę rozbojów, gwałtów i mordów ze strony rozmaitych sępów wywołało w efekcie nienawiść i pogardę dla Stanów Zjednoczonych, które jako państwo okupacyjne bez wątpienia nie potrafiły dobrze wykonywać swych porządkowych obowiązków.

Wielce ucierpiała także armia USA. W minionych dekadach kilkadziesiąt tysięcy amerykańskich żołnierzy bez problemów odbywało służbę wzdłuż linii demarkacyjnej, rozgraniczającej Koreę Południową od Północnej. Była to ciężka służba (i jest nadal), całoroczna, ale wykonujący ją żołnierze mogli zarówno intensywnie ćwiczyć, jak i cieszyć się wieloma możliwościami odpoczynku i rekreacji.

Inaczej jest w przypadku Iraku. Nie ma tam rozrywek dostępnych poza bazami, nawet piwa, i nie ma też treningu. To psuje zarówno samopoczucie ludzi, jak i gotowość bojową jednostek. Działania ofensywne są rzadkie (operacja w Faludży była wyjątkiem) i żołnierze zmuszeni są do pozostawania niemal cały czas w defensywie, w oczekiwaniu na nieprzewidywalne ataki - co również nie jest dobre dla ich morale.

Znajduje to już odbicie w statystykach, które mówią o spadającym zainteresowaniu zaciągiem do armii oraz Gwardii; dowódca tej ostatniej określa to już nawet jako “pęknięcie". Dla ludzi z Gwardii Narodowej i rezerwistów nadmiernie długie oddzielenie od rodzin i od ich cywilnych zawodów to ciężkie doświadczenie. Liczby nie oddają jednak innej ważnej prawdy: okazuje się, że wielu dobrych młodych oficerów opuszcza wojsko, aby uniknąć kolejnej rocznej służby w Iraku. Z pewnością powodem nie jest strach przed atakami rebeliantów, ale niechęć do niedogodnych warunków służby, rzadko kiedy rekompensowanych przez to, do czego żołnierz jest szkolony - wyzwanie walki.

Wszystko to nie oznacza jednak, że najwyżsi dowódcy amerykańskiej armii chcieliby zwiększyć liczebność wojska po to, aby móc wysłać więcej żołnierzy do Iraku. Bo tym, czego najpilniej potrzeba, aby poradzić sobie z dziesiątkami tysięcy rebeliantów (i jeszcze większą liczbą zwykłych przestępców) nie jest dodatkowa liczba amerykańskich jednostek - tworzonych, szkolonych i wyposażonych przecież do wojny konwencjonalnej - ale sprawne formacje irackie, którymi być może kiedyś staną się nowa iracka policja i powstające irackie wojsko. Oczywiście, jest prawdą, że gdyby znacznie zwiększyć liczbę amerykańskich jednostek w Iraku (np. potroić dzisiejsze 150 tys.), wówczas wiele by się zmieniło, a siła ognia, niezbędna do utrzymania stałych posterunków i patroli, wzrosłaby z dzisiejszych 60 tys. do 180 tys., co pozwoliłoby na ochronę przynajmniej najbardziej wrażliwych miejsc w Bagdadzie i w “trójkącie sunnickim". Obecnie amerykańskie patrole są rzadkim zjawiskiem; nawet ruchliwa autostrada z bagdadzkiego lotniska do centrum jest źle pilnowana, tak że rebelianci mogą atakować jadące nią samochody.

Wszelako wysłanie do Iraku pół miliona żołnierzy USA jest dzisiaj niemożliwe, gdyż wymagałoby to proporcjonalnego rozbudowania sił lądowych USA oraz korpusu piechoty morskiej o kilkaset tysięcy ludzi. Nikt nie proponuje tak kolosalnych zmian. Zamiast tego - kosztem opóźnienia długoterminowej modernizacji siły militarnej USA - znowu wyśle się nad Eufrat kilka tysięcy dodatkowych żołnierzy, choć ich obecność nie spowoduje dostrzegalnych zmian. Być może powinno się opóźnić lub całkiem zrezygnować z zakupu nowego niszczyciela czy okrętu. Ale byłoby głupotą czynić tak tylko po to, by wysłać do Iraku kilka jednostek więcej, żeby jeździły tam i z powrotem po irackich drogach - nie mogąc ochronić wiele, a czasem nawet nie potrafiąc zabezpieczyć samych siebie.

Przeł. MF

Edward N. Luttwak jest amerykańskim politologiem, autorem książek o polityce międzynarodowej, doradcą w Centrum Badań Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) w Waszyngtonie. Stale współpracuje z “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2005