Gimnazjaliści ’50

Zapatrzeni w rodziców i starszych braci, założyli szkolną organizację. UB nie wpadł na ich trop, więc nie został po niej żaden ślad w archiwach. Byli ostatnim pokoleniem powojennej konspiracji.

22.02.2016

Czyta się kilka minut

Nigdy nie opowiadał tej historii. Nigdy aż dotąd. Bo o czym tu, myślał sobie, opowiadać: o grupie kilkunastu nastolatków z Gimnazjum Handlowego w Tarnowie, chłopaków i dziewczyn, którzy w 1950 r. założyli podziemną organizację. Nazywając ją, jakżeby inaczej – Biało-Czerwoni. W skrócie: BC. Przecież w porównaniu z tymi, którzy byli przed nimi, nie zrobili wiele: organizowali samokształcenie, kolportowali informacje z zachodniego radia. Ograniczając się, świadomie, do pracy, którą socjolog nazwałby może formacyjno-wychowawczą.

Owszem, zastanawiali się, czy nie zdobyć broni i nie nauczyć się nią posługiwać. Dyskutowali o tym. Ale przeważyło zdanie większości, by tego nie robić. Że walka zbrojna nie ma już szans powodzenia. Choć niektórzy koledzy naciskali, chcieli walczyć. Jak ojcowie, jak starsi bracia. Zwłaszcza Staszek i Janek naciskali.


CZYTAJ CAŁY SPECJALNY DODATEK "ŻOŁNIERZE WYKLĘCI. OPOWIEŚCI NAJMŁODSZYCH"


Ale zdecydował głos większości. Może na szczęście dla nich, Biało-Czerwonych. Bo gdyby się uzbroili, wtedy może, prędzej czy później, Urząd Bezpieczeństwa wpadłby na ich trop? A tak tarnowscy ubecy ich nie wykryli.

To paradoks sytuacji: fakt, że nie zostali wykryci i aresztowani, że nie trafili np. do więzienia dla „młodocianych przestępców” w Jaworznie, które działalność podjęło w 1951 r., ma dziś taki skutek, że w archiwach nie ma po nich śladu. Zostaje więc pamięć – tych, którzy jeszcze żyją.

Koledzy z powiatu

Staszek, Janek... „Lel” zapisuje na kartce ich nazwiska, obok innych. Kartka zapełnia się powoli, nie od razu. Pamięć szwankuje, wiek ma swoje prawa, gdy ma się 81 lat. Zwłaszcza że wcześniej nie spisał żadnych wspomnień. Odtworzenie twarzy i faktów z czasu, gdy miało się 15-16 lat, musi trwać.

„Lel” to jego pseudonim, pod którym chciałby pozostać. Przynajmniej na razie. Jeśli nie wypada podawać nazwisk innych, to także on nie chciałby wystąpić w tej historii pod nazwiskiem. A nazwisk nie wypada podawać – tak uważa „Lel” – dopóki nie odnajdzie przynajmniej tych kolegów i koleżanek, o których słyszał, że żyją. Bo może oni nie życzą sobie, aby poznano ich nazwiska? Przecież ich losy różnie się potem toczyły, po 1953 r., gdy skończyli gimnazjum, gdy ich organizacja siłą rzeczy przestała istnieć, i gdy poszli dalej swoimi drogami. Jeden kolega trafił nawet do milicji... Choć kryminalnej, zastrzega „Lel”, nie politycznej.

Na razie będzie więc bez nazwisk.

Gdy wtedy, w 1950 r., wybierali pseudonimy, on wybrał właśnie taki: „Lel”. Skrót od nazwiska Joachima Lelewela, XIX-wiecznego historyka i polityka, uczestnika Powstania Listopadowego. Wszyscy mieli pseudonimy.

Motorami grupy byli Staszek i Janek – ci, co najmocniej optowali za zdobyciem broni. Ojciec Janka był podczas wojny dowódcą oddziału AK w powiecie Dąbrowa Tarnowska. Gdy się spotykali, Janek powtarzał opowieści ojca, jak w 1944 r. rozbili nad Wisłą oddział Niemców i Ukraińców.

Dyskusje, wiersze, nasłuch

Dąbrowa Tarnowska – to miejsce, ten powiat nie był bez znaczenia. Ustalili bowiem, wspomina dziś „Lel”, że do ich organizacji mogą należeć tylko chłopaki i dziewczyny z ich klasy (gimnazjum było koedukacyjne). I tylko pochodzący z wiosek z tego powiatu, którzy przyjechali na naukę do Tarnowa.
A może wcale tego nie ustalali, tylko tak wyszło? Po prostu ufali sobie, jako krajanie. A że matka „Lela” stąd pochodziła, trzymał z nimi, a nie z „tarnowskimi” – czyli z drugą grupą, która utworzyła się w klasie. „Tarnowscy”, twierdzi „Lel”, nie wiedzieli o BC.

W ogóle w szkole, wspomina, nikt o BC nic nie mówił. Widzieli, co się dzieje. Pewnego dnia zniknął nauczyciel. Krążyły domysły, że został aresztowany lub się ukrywa (po latach „Lel” dowie się, że był on w WiN). Krążyły też podejrzenia, iż ktoś z nauczycieli donosi. I że informatorem może być jeden z uczniów, ten który zbyt często biegał do zastępcy dyrektora szkoły (zastępca nauczał ekonomii politycznej socjalizmu).

Nikt z dorosłych nie powinien był więc nic wiedzieć. Ani rodzice, ani profesor od polskiego, o którym mówiło się, że wcześniej wykładał na lwowskim uniwersytecie. Jego wykładów – właściwie opowieści, o literaturze – słuchali, mówi „Lel”, jak zaczarowani.

Pewnego dnia odejść musiał też ich katecheta, ksiądz Jan, który pod koniec II klasy zorganizował dla uczniów zamknięte rekolekcje. Z ich klasy przyszli prawie wszyscy, co zirytowało władze. Ksiądz Jan wygłaszał kazania zapadające w pamięć, zwykle w niedzielę o ósmej rano. Ósemka to była msza dla uczniów, kościół pełniusieńki.

Czym więc się zajmowali? Zwykle spotykali się w bursie św. Józefa, gdzie wielu kwaterowało. Bursa była przy dawnej ul. Legionów, wtedy już Stalingradzkiej. Niezbyt daleko od kamienicy, gdzie „Lel” mieszkał z rodzicami i rodzeństwem. Miał więc blisko na spotkania, podczas których dyskutowali o historii i literaturze, a także polityce. Czasem deklamowali wiersze.

Spotykali się też w mieszkaniu „Lela”: siadali wtedy w kuchni albo, gdy było ciepło, na poddaszu i odrabiali razem lekcje, które samoistnie przechodziły w robotę samokształceniową.

I opowiadali historie rodzinne z czasu wojny. Bo nie tylko ojciec Janka, chyba w każdej rodzinie konspirowano. Staszek i Janek, wspomina „Lel”, sprawiali wrażenie, jakby żyli tymi rodzinnymi opowieściami.

„Lel” dużo czytał, uczestniczył więc chętnie w dyskusjach. A że jako jedyny miał radio, słuchał na poddaszu Wolnej Europy – Głosu Wolnej Polski (już nadawała). Albo Londynu. Wieściami dzielił się z resztą.

Czasem jechali też całą grupą poza miasto. Zimą na pobliskie Pogórze, na narty. Latem nad Białą lub Dunajec. Tam, nad rzeką, również prowadzili dyskusje. Czuli się bezpieczni, wśród swoich.

I tak to trwało, przez trzy lata.

A oto imiona

Czy to było takie prawdziwe działanie? Nad tym zastanawia się dziś „Lel”. Przecież wiele nie zrobili tą swoją pracą, taką spontaniczną, wynikającą, jak powiada, z poczucia, że coś trzeba robić...

Staszek i Janek. Ela, Marysia i chyba Władzia. Gienia, z tej parafii, z której pochodziła matka „Lela”. Drugi Staszek i Kaziu. Józek, który mieszka w Żabnie. Kto jeszcze? „Lel” zaznacza tych, o których wie, że nie żyją.Kartka powoli zapełnia się imionami. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2016