Tatuaż Czesława Kiepury

Czuł, że dłużej nie wytrzyma bicia. A nie chciał go wydać – przyjaciela, prawie starszego brata. Odepchnął ubeków, rzucił się do okna. Skoczył.

27.02.2017

Czyta się kilka minut

Czesław Kiepura z wnuczką. Zdjęcie zrobiono w Zalesiakach, data wykonania nie jest znana. / Fot. Zbiory rodzinne
Czesław Kiepura z wnuczką. Zdjęcie zrobiono w Zalesiakach, data wykonania nie jest znana. / Fot. Zbiory rodzinne

Szedł od Julianowa, od kuzynów. Na przełaj przez pola, na skróty. Niósł na plecach ramę od roweru. Dla niego skarb. – Tata chciał sobie złożyć rower, samodzielnie. Bo inne chłopaki miały rowery, a on nie miał nic – powie prawie 70 lat później Celina Matyjaszczyk, córka.
Nie zorientował się, że to po niego przyjechali.

Prawda, zauważył auto na podwórku. Może to powinno go ostrzec? W końcu auto tutaj, w liczącej zaledwie kilkanaście domów wsi Zalesiaki (gmina Działoszyn, powiat Wieluń), to było coś niezwykłego. Ale nie pomyślał, że to po niego, 18-letniego chłopaka. Skąd mógł wiedzieć?
Dochodził do furtki, gdy na schody wyszedł wuj Piotr i dwaj nieznani ludzie. Wuj wskazał: – O, to jest on.

Ramy od roweru nie doniósł do szopy, położył na ziemi. Bo zaraz z furtki go wzięli. I zabrali autem do Częstochowy, do Miejskiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Był 3 lutego 1947 r.

Rodzina

Po raz pierwszy Czesław Kiepura zbuntował się w roku 1937.

Wspomina córka: – Tato był sierotą. Ale długo nic o tym nie wiedział, bo jego rodzice umarli, gdy był malutki. Było ich dziewięcioro dzieci, a tato najmłodszy. Dzieci wzięli różni krewni, zwykle po kilkoro. Tatę wziął brat mamy tatusiowej, bo nie mieli własnych dzieci.

Wychowywali go. Ale nie miał za ciekawie. Wuj Piotr nie był zainteresowany, żeby tata się uczył. Inni z rodzeństwa, którzy trafili do innych krewnych, poszli do szkół. A tata musiał na wszystko w życiu ciężko zapracować.

Do swoich opiekunów mówił mamo/tato. Był przekonany, że to jego rodzice. Dopiero gdy miał 9 lat, chłopaki z sąsiedztwa powiedziały mu, złośliwie: „Co tak do nich mówisz, to przecież twój wujek i ciotka”. Jak to usłyszał, zostawił krowy – przyprowadził je chłopak sąsiadów – i uciekł. Dopiero trzeciego dnia go znaleźli, w środku lasu. To była jesień.

Od tego czasu inaczej się układało między nim i wujostwem. Buntował się. Przestał mówić do nich tato/mamo. A oni zaczęli go traktować jak piąte koło u wozu.

Po wojnie dziadek Piotr (ja mówiłam na niego: dziadek) – kontynuuje Celina Matyjaszczyk – miał książeczkę ZBoWiD-u [Związek Bojowników o Wolność i Demokrację, organizacja kombatancka w PRL – red.]. No więc dziadek Piotr, świętej pamięci, niech mu Pan Bóg da najlepiej, korzystał z tego, miał przywileje. A tato nie miał nic. Słyszałam kilka razy, jak mówił: „Wuj korzysta, a ja cierpiałem”. Płakał wtedy. Pamiętam te jego słowa i te łzy na policzkach.

Nie, tata nigdy nie mówił, że żałuje tego, co robił. Bolała go tylko ta niesprawiedliwość. Bo dziadek Piotr miał tę książeczkę niby za partyzantkę z czasu okupacji. A tata mówił: „Aha, on widział partyzantów... z podwórka chyba!”.

Bo jak tata wyszedł z więzienia, wrócił na Zalesiaki, do wujostwa. Dokąd miał iść? I potem całe dalsze życie tu spędził. Nie wyuczył się żadnego innego zawodu, był rolnikiem. A kiedy wspominał swoje relacje z wujem, powtarzał: „Moja rodzina była w lesie”.

– Konspiracyjne Wojsko Polskie? – Celina Matyjaszczyk (rocznik 1952, dziś sołtyska wsi Zalesiaki) zastanawia się. – Nie, takiej nazwy od niego nie słyszałam. Tato mówił tylko o AK. Oraz o Janku.

Tatuaż

Celina Matyjaszczyk: – Pamiętam to imię. Pierwszy raz tata wymienił je chyba wtedy, gdy moja córka Justysia miała dwa latka i zapytała go: „Dziadziu, a co tu masz?”. Bo na ręce nad przegubem tata miał duży tatuaż, sinoniebieski. Nie wiem, kiedy go zrobił. Pewnie wtedy, jak siedział w więzieniu, w Częstochowie. Na pamiątkę.

– Chyba kwadrat to był. A może sześciobok? – Celina Matyjaszczyk nie jest pewna. – I była data: „1947”. A może także „1946”? Oraz imię? A może tylko inicjały?

– W każdym razie – dodaje – moja mała pyta: „Dziadziuś, co to?”. A on na to odparł jakoś tak: „To dziadziusia pamiątka, daty i koledzy”. Wtedy powiedział imię: Janek. Ale zaraz dodał, że takie to, dziecko, nic nie powie.

Celina Matyjaszczyk nie wie, kiedy i w jakich okolicznościach ojciec spotkał człowieka, którego – wiele na to wskazuje – traktował nie tylko jak swojego dowódcę, ale kogoś bliskiego. Może najważniejszego? Jedynego przyjaciela? Starszego brata? Bo różnica wieku między nimi była taka, jak mogła być między braćmi: sześć lat.

Ale córka nie zna nazwiska. Tylko to imię. – Pytałam go później, jaki Janek. Odparł: „I tak tego nie zrozumiesz”.

– Ojca bardzo często bolały plecy, tu, na dole. Pytałam: „Korzonki, tato?”. Odpowiadał: „Nie, nie korzonki, to nerki”. Potem dowiedziałam się, że lekarz orzekł, że ma odbitą lewą nerkę. Ale kiedy chciałam się dopytać, odpowiadał: „To nieważne”. Tak że jak go ludzie pytali o ten tatuaż, mówił: „To moje, nie zrozumiecie”.

Okno

– Tato mówił, że pierwsze trzy dni były... No, że myślał, że już nie przeżyje. Tak strasznie był bity. Ale, mówił, nikt nie dowiedział się nic.

I jakoś czwartego chyba dnia wyskoczył z okna. Skoczył, bo, jak mówił, to już było ponad ludzkie siły. Że on dużo mógł wycierpieć, ale to już było ponad siły ludzkie.

Mówił, że obchodzili się z nim tak, jak się ze zwierzęciem nie obchodzi.

Na początku, zaraz pierwszego dnia, bili go tak jakoś przez pół godziny bez przerwy. Potem wywlekali z sali przesłuchań do celi. I po półtorej godzinie był zabierany z powrotem. I znowu. No i już nie mógł przetrzymać. I chciał się zabić.

Mówił, że pech chciał, że gdy wyskoczył oknem, z drugiego piętra, to trafił na śmietnik, w jakiś popiół, papiery. Przeżył. A potem oberwał jeszcze bardziej.

Odtąd trzymali go w izolatce. Tak opowiadał. Choć w ogóle mówił o tym mało i niechętnie. A o swojej działalności nie chciał nic mówić. Nie chciał do tego wszystkiego wracać.

Akta

Pod dokumentami ze śledztwa przeciw Czesławowi Kiepurze (dziś w archiwum IPN, sygnatura Ki 8/317) podpisani są trzej funkcjonariusze MUBP z Częstochowy: Stefan Niepsuj, Eugeniusz Stępień i Marian Sindeja.

„Postanowienie o wszczęciu śledztwa” nosi datę 3 lutego 1947 r. Z tego dnia pochodzi też protokół rewizji osobistej Kiepury w Zalesiakach. „Zakwestionowano” podczas niej m.in.: notes, zdjęcia, „portfel zielony zniszczony”, kartę rowerową, „zbiór piosenek”, „pierścionek ze szkiełkiem”, pudełko na tytoń, zapałki, pasek, a także 137 złotych (latem 1946 r. za tę kwotę można było kupić kilogram mięsa wołowego).

Choć śledztwo zaczęło się 3 lutego, pierwszy zachowany protokół przesłuchania nosi datę 8 lutego 1947 r. Liczy tylko trzy strony. Wydaje się, że sporządzono go już pod kątem przyszłego procesu: zawiera jakby podsumowanie tego, co udało się uzyskać od Kiepury i co mogło go obciążyć. Kolejny protokół przesłuchania nosi datę dopiero 26 marca. Potem jest już tylko „Protokół o przyznaniu się do winy” z 1 kwietnia.

W takich protokołach ważne jest nie tylko to, co w nich jest, ale często również to, czego w nich nie ma.

W zeznaniu z 8 lutego Kiepura – po torturach i próbie samobójczej – składa (w końcu?) zeznanie. Przyznaje się, że jako łącznik przenosił meldunki na polecenie niejakiego „Janka” między Częstochową i wsią Szczepany koło Wielunia, gdzie ów „Janek” miał „melinę”. Podaje kilka nazwisk i adresów (ludzi, którzy w tym czasie byli już zatrzymani przez UB). Zeznaje, że przenosił zalakowane listy, a „na laku widniała pieczątka z Godłem Państwowym”. O ich treści nic nie wie. Konsekwentnie twierdzi, że nie zna nazwiska „Janka”.

Wyrok

Także protokół z 26 marca sprawia wrażenie, jakby stanowił rodzaj podsumowania. Spisał go śledczy Niepsuj. Na temat tego, jak poznał „Janka”, Kiepura miał zeznać (pisownia oryginalna): „Wyjaśniam, że po ukończeniu szkoły, w wyniku której ukończyłem jedną klasę szkoły powszechnej w Lindówce, ponieważ rodziców nie miałem, pracowałem u swego wujka Bączka Piotra zamieszkałego w Zalesiakach gm. Działoszyn pow. Wieluń, w gospodarstwie składającym się z 16 morgów ziemi. U Bączka tego pracowałem tak podczas okupacji niemieckiej, jak i po wyzwoleniu Polski do czasu mego aresztowania (...). Podczas okupacji niemieckiej także chandlowałem artykułami spożywczymi, jak cukrem, mąką i mięsem, i w tymże czasie poznałem się z osobnikiem mi nieznanym, który ukrywał się przed niemcami na tamtejszych terenach, mówiono mu Jasiu, który także chandlował. Po wyzwoleniu poznałem go na zabawie tanecznej we wsi Drawy [Draby?] pow. [nieczytelne] w miesiącu wrześniu 1946 r. W toku rozmowy wymieniony Jasiu powiedział, że obecnie także się ukrywa przed władzami, na tym skończyła się nasza rozmowa. Dopiero w styczniu 1947 r. przyjechał do mnie do domu, tj. do wsi Zalesiaki pow. Wieluń i dał mi jakiś meldunek owinięty i zalakowany, ażebym go zawiózł do Częstochowy (...)”.

Nazwiska Janka, jak twierdzi, nie zna.

Czesław Kiepura jest sądzony w grupie pięciu konspiratorów z Konspiracyjnego Wojska Polskiego (tak nazywa się główna poakowska organizacja podziemna, działająca w trójkącie: Częstochowa – Łódź – Radomsko). Wyrok Wojskowego Sądu Rejonowego w Kielcach, na sesji wyjazdowej w Częstochowie, zapada 31 maja 1947 r. Podczas rozprawy Kiepura odwołuje część zeznań. Twierdzi: „Mówiłem tak, bo się bałem, by mnie nie bili”.

Sąd uznaje Kiepurę winnym tego, że „od września 1946 r. do dnia 3 lutego 1947 r. na terenie powiatu wieluńskiego i częstochowskiego usiłował przemocą zmienić ustrój Państwa Polskiego”, i skazuje go na 5 lat więzienia, następnie uznając, że w oparciu o ustawę o amnestii z 22 lutego 1947 r. może mu karę darować.

Pytania

Czy i kiedy Czesław Kiepura poznał prawdziwe nazwisko „Janka”?

Kiedy dowiedział się o jego losie? Czy dopiero podczas rozprawy, czy już w więzieniu?
A także: kiedy naprawdę się z nim związał? Czy może jeszcze podczas niemieckiej okupacji, gdy oddział, w którym „Janek” – jak dziś wiemy – był podchorążym, a potem podporucznikiem, krążył „po lesie” w powiecie częstochowskim i wieluńskim?

Celina Matyjaszczyk nie zna odpowiedzi na te pytania. Nie znajdziemy ich również w aktach śledztwa i procesu z 1947 r.

W każdym razie: wydaje się mało prawdopodobne, aby okoliczności relacji między tymi dwoma ludźmi – jeden w wieku 18 lat, drugi 24 – wyglądały tak lapidarnie, niemal przypadkowo, jak Czesław przedstawił to śledczym podczas przesłuchań.

Bo gdyby tak było, czy kazałby sobie wytatuować imię (lub inicjały) człowieka, którego – jak po latach powiedział córce – uważał za swoją rodzinę?

Tego już się nie dowiemy.

Władysława

Wtedy, latem 1947 r., Czesław wraca do Zalesiaków, do domu wuja. Tego, który wskazał go ze słowami: „To on”.

Ale to jedyne miejsce, do którego może pójść. Poza tym: połowa gospodarstwa należy do niego, po rodzicach. Ale podwórko – już w większości do wuja.

A jednak są chwile, gdy Czesław jest szczęśliwy. Dzięki Władysławie – starszej o dwa lata, z sąsiedniej wsi. Pobiorą się już w 1950 r. Na świat przyjdzie czworo dzieci (jedno, najstarsze, wcześnie umrze).

– Mamusia to był kochany człowiek. Razem z tatą byli szczęśliwi – powie dziś Celina.
Władysława staje się oparciem dla Czesława. Osobą mu najbliższą. Może – znów – jedyną.
Córka: – Mama zajmowała się gospodarstwem. Był drób, cielęta, koń, wszystko na głowie mamy. A tata, prócz tego że obrabiał ziemię, dorabiał też w Częstochowie, najpierw w firmie budowlanej, potem tekstylnej. Finansowo było nam ciężko.

Z wujostwem dzielą dom. Córka: – Myśmy mieszkali w jednej połowie, a oni w drugiej. Stosunki nie były serdeczne. Sień była na przełaj, to wuj ją przegrodził. A jak wujostwo się zestarzeli, to oddali państwu pole za rentę. Mogli oddać tacie. Ale woleli dać państwu. Tato ciężko to przeżył. Musieliśmy je potem od państwa odkupywać. Inaczej przyszedłby ktoś z zewnątrz, połowę naszego domu i pole by przejął.

Celina: – Tata był bardzo surowy. Uważał, że jak coś jest czarne, to powinno do końca pozostać czarne. Ale był cudownym człowiekiem. Dobrali się tu z mamą. I był uczynny. O której porze by ktoś nie przyszedł, był przyjęty.

W latach 70. Czesław Kiepura podejmuje próbę wyjścia ze swojej rodzinnej „niszy”. Zostaje radnym w gminie Działoszyn. Pracuje tam społecznie. Jeździ, wspomina córka, na każde spotkanie rady. Aż usłyszy, że „pan Kiepura nie może już być radnym”.

Czy ktoś przypomniał sobie o jego przeszłości? Tego nie wiemy.

Wiemy za to dziś, że w drugiej połowie lat 70. Służba Bezpieczeństwa PRL przeprowadza aktualizację ewidencji wszystkich zidentyfikowanych członków Konspiracyjnego Wojska Polskiego. Każdy otrzymuje swoją kartę ewidencyjną. Na niej także: aktualne miejsce zamieszkania i zatrudnienia. To było sporo pracy – sporządzić wiele tysięcy takich kart.
Swoją kartę ewidencyjną w tej „bazie danych” SB (dziś w Archiwum IPN, sygnatura akt: Ka 057/219, tom 2) otrzymuje także Czesław Kiepura. Sporządzono ją 2 września 1980 r.

Garnitur

Szczęście kończy się nagle.

Jest rok 1989, w Polsce wiele się dzieje. Ale świat Czesława nagle zawęża się, kurczy, obumiera.

Córka Celina: – Mama nigdy wcześniej nie chorowała. Nagle zaczęły się ataki, brzuch ją bolał. Okazało się, że jest silny stan zapalny woreczka. A podczas operacji, że ma raka jelita. Wkrótce zmarła. Wtedy tata się załamał. Bo on był nauczony, że w domu jest mama, że mama nad wszystkim panuje. Nie mógł sobie poradzić. Brakowało mu jej. Bo oni byli jak papużki nierozłączki.

Być może – tego się nie dowiemy, ale opowieść córki pozwala na takie przypuszczenie – Czesław popada w depresję. I zaczyna pić, coraz więcej i więcej. – Tata się zmienił. Przestał o siebie dbać. To był koszmar – powie córka.

Wspomina: – Tamtego dnia pojechałam do pracy, do Częstochowy. Była może 10 rano. Telefon. Słyszę: „Celina, ojciec nie żyje”.

Dodaje: – Tato dzień wcześniej, wieczorem, naszykował sobie wszystko na wieszaku: garnitur, koszula. Nie wiem, po co. Jakby się szykował do drogi. Albo do trumny. Gdy go rano znaleźli, klęczał przy łóżku. Lekarz stwierdził zawał z wylewem.

Był 11 stycznia 1994 r.

MUBP

Ponad dekadę temu pion śledczy IPN przeprowadził śledztwo w sprawie funkcjonariuszy MUBP w Częstochowie. Przesłuchano żyjących jeszcze byłych więźniów, a także krewnych tych, którzy już zmarli. Zeznawała także Celina Matyjaszczyk.

W trakcie śledztwa prokuratorzy IPN udokumentowali, jakie metody przesłuchań stosowano w MUBP w Częstochowie. Były to m.in.: bicie więźniów kołkiem, żelaznym prętem, kablem lub pasem. Wybijanie zębów. Sadzanie więźniów na nodze odwróconego stołka, która wbijała się w odbyt. Kopanie po całym ciele. Bicie kolbą po głowie. Rażenie prądem. Nakłuwanie rąk igłą. Odrywanie uszu. Łamanie żeber i rąk. Pozorowane egzekucje. Polewanie zimną wodą na mrozie. Przetrzymywanie zimą w celi bez ogrzewania. Grożenie gwałtem aresztowanym kobietom.

W 2011 r. byli więźniowie lub ich rodziny – w tym Celina Matyjaszczyk – otrzymali z IPN pismo, że śledztwo zostało umorzone: nie znaleziono żyjących sprawców.

Córka wspomina: – Prócz tej odbitej nerki, tato na prawej łopatce miał takie dwa zgrubienia, jakby zrosty. Gdy rozbierał się latem w polu i ktoś go pytał, co to, zbywał: „A, to pamiątka taka”.

I ciągle, do końca, narzekał na brzuch.

„Wicher”

Gdy tamtego dnia w lutym 1947 r. Czesław wracał do domu – szczęśliwy, że będzie mieć rower – nie mógł wiedzieć, że człowiek, którego uważał za swoją prawdziwą rodzinę, nie żyje od trzech dni.

Jan Siewiera – pseudonimy: „Jan Karczewski”, „Wicher” – miał 24 lata, gdy przed południem 31 stycznia 1947 r. umierał we wsi Wapiennik, położonej kilkanaście kilometrów na północny zachód od Zalesiaków.

Podobno chciał zostać nauczycielem. Tak mówi dziś o nim rodzina. Podobno miał do tego smykałkę: do uczenia innych, do przewodzenia. Zdaje się, że był też spragniony życia: zachowały się trzy jego zdjęcia – na każdym Janek pojawia się z inną dziewczyną i na każdym widać, że między nimi coś iskrzy.

Ale to przypuszczenia. Co wiemy na pewno: podczas niemieckiej okupacji Siewiera, urodzony na wsi pod Radomskiem, robi tajną maturę, wstępuje do NSZ, kończy szkołę podchorążych. Jesienią 1944 r. jego oddział – już jako podporucznik jest dowódcą plutonu – podporządkowuje się Armii Krajowej.

Po wejściu Sowietów razem ze swym oddziałem Jan Siewiera tworzy lokalną milicję we wsi Zawady koło Częstochowy, chroni poniemieckie magazyny. Współpracuje z miejscowym sowieckim komendantem wojennym (choć nie ujawnia konspiracyjnej przeszłości).

Ale i tak zostaje aresztowany, w kwietniu 1945 r., przez MUBP w Częstochowie. Jest torturowany. „Należał do AK, do winy się przyznaje” – czytamy w aktach śledztwa.
W więzieniu – tym samym, do którego trafi potem Czesław – Janek siedzi do lata 1946 r.

Wychodzi na mocy amnestii – i wraca do lasu.

Dlaczego? Są trzy hipotezy. Pierwsza: z konieczności (nadal ściga go UB). Druga: dla sprawy.

Wielu ludzi w podziemiu nadal wierzy, że zachodni alianci nie oddadzą Polski komunistom; działa też legalne i opozycyjne PSL (z akt wiemy dziś, że Jan Siewiera współpracuje z jednym z lokalnych działaczy Stronnictwa, który załatwia dla żołnierzy z oddziału fałszywe papiery).

Jest też trzecie możliwe wyjaśnienie, dlaczego „Wicher” prosto z więzienia wraca do podziemia. Jakoś podobne do tamtych słów Czesława, że jego rodzina „jest w lesie”. To lojalność wobec kolegów. Albo, jak powiedziałby może psycholog: więzi powstałe w sytuacjach skrajnych, bardzo silne, braterskie.

Przyłączając się bowiem do Konspiracyjnego Wojska Polskiego, Siewiera zostaje zastępcą Alfonsa Olejnika ps. „Babinicz” – dowódcy oddziału KWP o kryptonimie „Oświęcim”. A obaj się dobrze znają – być może już z czasu wojny (wszak obaj robili tajną maturę w Radomsku), a na pewno z więzienia MUBP w Częstochowie, gdzie razem siedzieli w 1945 r.

W oddziale „Wicher” odpowiada za łączność i być może także wywiad. Buduje siatkę terenową, która ma być oparciem dla oddziału.

Podczas odpraw „Babinicz” tłumaczy żołnierzom – jest ich ok. 60, to głównie młodzi wiejscy chłopcy z okolicy – że KWP jest zbrojnym ramieniem PSL-u. Że ich zadaniem jest pilnowanie porządku, ochrona ludności – i przed komunistami, i kryminalistami. Oraz pilnowanie, aby – jak obiecali alianci zachodni – wybory do przyszłego Sejmu odbyły się uczciwie. W oddziale wierzą, że wygra je PSL. I że wtedy – tak to będzie potem, po latach, wspominać jeden z nich – to oni staną się wojskiem polskim.

„Jest to banda polityczna, ponieważ zwalcza bandytyzm” – tak oddział KWP „Babinicza” scharakteryzuje komendant posterunku Milicji Obywatelskiej w Praszce, w telefonogramie do WUBP w Łodzi.

Sytuacja w terenie jest jednak coraz trudniejsza. Jesienią 1946 r. oddział rozwiązuje się, żołnierze rozchodzą się na „meliny”, by przetrwać zimę.

Także Siewiera się ukrywa. Wytropiony przez grupę operacyjną UB i ciężko ranny w brzuch, zostaje wzięty do niewoli we wsi Wapiennik. Umiera długo – sądząc z zachowanych dokumentów, w tym z protokołu sekcji zwłok (to czas wyborów do Sejmu, władze starają się zachowywać pozory: ciała trzech żołnierzy KWP, zwiezione z Wapiennika, zostają poddane oficjalnej obdukcji).

Stąd wiemy dziś, że zamiast udzielić rannemu pomocy, funkcjonariusze UB na miejscu poddają go intensywnemu przesłuchaniu (sekcja zwłok wykaże m.in. obicie jąder i członka). W trakcie przesłuchania Janek umiera.

Groby

Władysława i Czesław Kiepurowie spoczywają obok siebie na cmentarzu w Działoszynie.
Jan Siewiera został pochowany na polecenie funkcjonariuszy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego z Wielunia w anonimowej mogile. Dokumenty sugerują, że być może gdzieś na terenie cmentarza parafialnego w Wieluniu. Rodzina Siewiery nadal szuka jego grobu.

– Mój tata nie był tchórzem – mówi córka Czesława Kiepury, jakby chciała usprawiedliwić próbę samobójczą ojca. – On po prostu nie mógł już wytrzymać.

– Nigdy nie powiedział, że żałuje, że się wtedy zaangażował – dodaje. – Czasem tylko mówił: „Szkoda, że wtedy nie zginąłem”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2017